Triumf pod Parkanami. Bez niego wiktoria wiedeńska nic by nie znaczyła

Triumf pod Parkanami. Bez niego wiktoria wiedeńska nic by nie znaczyła

Dodano: 
Bitwa pod Parkanami - obraz Juliusza Kossaka
Bitwa pod Parkanami - obraz Juliusza Kossaka Źródło: Wikimedia Commons
Bitwa, bez której wygrania wiktoria wiedeńska byłaby tylko prestiżową nagrodą pocieszenia w wielkiej klęsce. Turcy byli przekonani, że zabili pod Parkanami Jana III, „Lwa Lechistanu”. Króla uratował dragon pochodzący z gminu. Pierwszy dzień zakończył się przegraną, drugiego dnia bitwa była nierozstrzygnięta, trzeci dzień przyniósł miażdżące zwycięstwo.

Poniższy tekst jest fragmentem książki Krzysztofa Jabłonki „100 polskich bitew. Na Ladzie, morzu i w powietrzu” (Wyd. Zona Zero)

Ledwo zakończyły się boje o Wiedeń, trzeba było ruszać dalej. Podczas spotkania w Schwechat cesarz Leopold potraktował króla Jana III bardzo chłodno. Król zrozumiał, że plany małżeństwa jego syna Jakuba z córką cesarza są nierealne. Również mieszkańcy Wiednia odnosili się do Polaków mniej przyjaźnie. Polacy nie mieli już nic do roboty w wyzwolonym przez siebie mieście.

Mówiąc krótko, „Polak zrobił swoje”... według cesarza. Trzeba było duchowej wolności samych wiedeńczyków, aby zrozumieli, czym była dla ich ocalenia determinacja i szybkość działania Sobieskiego i ofiarna walka jego armii. Ocalić a wyzwolić – to dwie różne rzeczy. „Po tym widzeniu – napisał krótko Marysieńce Jan III – zaraz tak wszystko się odmieniło, jakby nas nigdy nie znano... Prowiantów żadnych nie dają [...], chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzelani, których bardzo siła, a ja na nich uprosić nie mogę szkuty [barki] jednej... Ciała zmarłych na tej wojnie znaczniejszych żołnierzy w kościołach w mieście chować nie chcą, pokazując pole albo spalone po przedmieściach i pełne trupów pogańskich cmentarze... Pazia za mną o cztery kroki jadącego uderzył okrutnie dragon [austriacki] fuzją w nos i twarz srogo rozkrwawił. Skarżyłem się zaraz księciu lotaryńskiemu [Karolowi], żadnej nie odniosłem sprawiedliwości. Drugiemu, także za mną jadącemu, opończę moją wydarli, wozy nam rabują, konie gwałtem biorą... Rajtarów moich odarli z płaszczów, na których cyfry moje były”.

Okładka książki

Najbardziej dokuczał brak żywności i choć wiedeńczycy głównie z Polakami dzielili się tym, co mieli, im też ją wydzierali „przyjezdni”. Ale wróg był wspólny i trzeba było trzymać wspólny front. Dlatego mimo oburzenia i gniewu na „czarno-żółtą” niewdzięczność Austrii (kolory domu habsburskiego) zachowywano pozory.

„Posłałem mu [cesarzowi] dzisiaj – pisze do żony Sobieski – parę bardzo pięknych i przednich koni, bo się o to swoim przymówić kazał, z siedzeniami [siodłami] bardzo bogatymi, suto [na nich] rubiny z szmaragdami, a rządzik diamentowy. On też naszemu Fanfanikowi [tj. synowi Jakubowi] przysłał dziś [list z 19 września] przy samym ruszaniu wojska, przez jednego ze swoich dworzan, szpadę diamentami sadzoną, dosyć nieszpetną, któremu oduzdnego [słusze] kazałem dać kilka par głównych [przednich] soboli, co z niepojętym odebrał ukontentowaniem”.

Cesarzowi na pożegnanie posłał król Jan III kołczan Kara Mustafy. Nigdy w historii nie przytrafiła się Turkom taka klęska z rąk chrześcijan. Zmieniła ona tak groźny dla chrześcijaństwa i chrześcijańskiej Europy bieg historii. Zaczął się odtąd odwrót, aż do wrót Stambułu, o którym wiedziano, że były wrotami Bizancjum. W świecie islamu król Jan III Sobieski otrzymał tytuł El-Gazi, tj. zwycięzca, którym odtąd tytułowali go szachowie Iranu. Cofająca się armia turecka pozbierała się u bram Jawaryna, tj. węgierskiego Györ, którego zdobycia trzeba było na razie poniechać. Poleciały wśród Turków głowy najmniej winnych, w tym głowa Ibrahima paszy budzińskiego, na którego Kara Mustafa zrzucił całą winę. Stracono dwóch innych paszów i wielu pomniejszych dowódców, od których uciekli żołnierze. Ukarano licznych maruderów i dezerterów, a chana krymskiego Murada Gireja zdetronizowano, oddając tron jego bratu Hadżi Girejowi, który został na polu walki. Cała armia cofnęła się w stronę Budy, budując linię umocnień pod starą stolicą Węgier, Szekesfehervarem (tj. Stołecznym Białogrodem). Wzmocniono załogi Ujvaru i Ostrzyhomia – Esztergomu, korpusem jazdy Kara Mehmeda. Oddziały lenników, które w bitwie nie wzięły udziału, Siedmiogrodzian, Wołochów (Rumunów) i Mołdawian, wróciły po prostu do domu. Na wiosnę 1684 r. szykowano się z ponowną, skuteczniejszą agresją, dlatego tak ważne było, by jeszcze tej jesieni rozgromić armię sułtańską. Sympatie Węgrów Imrego Thököly’ego do Jana III Sobieskiego wzrosły do tego stopnia, że oddawali się pod jego rozkazy, opuszczając Turków.

W 1683 r. odparcie Turków spod Wiednia przez Jana III Sobieskiego było ocaleniem chrześcijańskiej Europy. Dzisiaj już nie dla wszystkich to jest takie jasne

„W Thökölym, moja duszo – pisał 28 września Marysieńce – ja się nie kocham, ale nad narodem węgierskim mam wielkie miłosierdzie, bo są okrutnie utrapieni”. Dalej rozmarzył się król: „Gdy po uspokojeniu Thököl’ego zyskałoby się jego pomoc przeciw Turkom, ziemia siedmiogrodzka, którą brzemię niemieckiego uścisku wydało w opiekę niewiernych, nabrałaby ufności i połączyłaby się z mocarstwami chrześcijańskimi. Wołoszczyzna poszłaby za jej przykładem. Kozacy, Serbowie, Bułgarzy, ci wszyscy wyznawcy Ewangelii, wkrótce by także w ślad za nimi poszli”. Choć zapewne Marysieńka pojęcia nie miała, gdzie te kraje leżą, ale to dzięki niej, jako odbiorczyni listów, mogliśmy poznać dalekosiężne plany Sobieskiego. Nic dziwnego, że „mało pobożnie” o królu pisał wicekanclerz cesarstwa hrabia Koenigsegg: „Oby bogowie sprawili, żeby Jan III powrócił jak najprędzej do Polski, gdyż rujnuje nasz kraj i oszczędza buntowników [tj. Węgrów], zamiast pomóc nam ich wytępić”.

Zaiste zasłużył sobie król Jan na wieczną wdzięczność Węgrów, którzy choćby rocznicę swego ocalenia od Turków z większym sercem niż Austria wiedeńską wiktorię świętują. Toteż szybko Jan donosi małżonce: „U nas ludzi niemal mrzeć poczęło [...]. Jam tu kilka czajek kazał sprowadzić chorych z Wiednia do Preszburga [Bratysławy], bo tu ludzie właśnie jako nasi, bardzo dobrzy, poczciwie i nam przychylni”. To mowa o Słowakach i Węgrach. Trochę na złość Austriakom, a w zgodzie z księciem Karolem, król ruszył na Węgry i 18 września 1683 r. na czele wojsk polskich i austriackich wymaszerował spod Wiednia, żegnany gorąco przez jego mieszczaństwo i cierpko przez jego cesarza. Liczyły owe wojska 25 tys. Polaków i Kozaków oraz 20 tys. Niemców i Austriaków. 30 września zwycięzcy stanęli pod Jawarynem, czyli węgierskim Györ, 2 października wjechał król do Komarom, czyli słowackiego Komarna, potężnej twierdzy cesarskiej położonej na wyspie u ujścia Wagu do Dunaju. Był to najdalej na wschód wysunięty punkt, który się obronił. Siły sojusznicze jeszcze bardziej stopniały – o ok. 10 tys., do jakichś 35 tys. chcących dalej walczyć żołnierzy. Według informacji szpiegów główna armia turecka schroniła się w Budzie, w Ujvar zaś była załoga, złożona z dawnego korpusu Husejna paszy. W słowackich Lewicach znajdował się Thököly ze swymi Madziarami (tj. ze swymi kurucami, jak nazywano powstańców i wolnych strzelców), gotów do rozmów z Polską o przyszłości Węgier.

Jan III Sobieski przekazujący Jakubowi prawo do korony, obraz nieznanego autora z 1697 r.

Jeszcze 2 października rozpoczęła się przeprawa przez Wag. Trwała ona cztery dni, rozdzielając armie na dwie części, z których część polska, tj. jazda, piechota, artyleria, „we środę 6 października ruszyła przodem tym chętniej, że doniesiono jej, iż po stronie Dunaju nie ma sił tureckich” z wyjątkiem niewielkiej załogi w Parkanach (tj. Sturowie), twierdzy tureckiej nad Dunajem przy ujściu doń Hornu. Była to niestety wiadomość fałszywa, za którą polskim rycerzom przyszło drogo zapłacić. Nowy bejlerbej (tj. dowódca) budziński Kara Mehmed postanowił nie czekać w Budzie i wyszedł naprzeciw z całą swą armią. To ten był właśnie pod Parkanami. Wraz z nim przybyło łącznie 30 tys. zbrojnych ludzi, oddziały bejlerbeja Sylistry Mustafy paszy, bośniackiego Chyzyta paszy, rumelijskiego [Bułgaria] Arnawuda Hasana paszy, karamańskiego bejlerbeja Sziszman Mehmeda paszy i siwarskiego [Armenia] Binamaza Chalila paszy. Nocując zaledwie 12 km od Parkan, polskie oddziały nie przypuszczały, z jaką potęgą przyjdzie im się raz jeszcze zmierzyć, choć coś już wiedziano o idącej odsieczy dla Turków.

Rankiem 7 października król poderwał awangardę, liczącą ok. 6 tys. jazdy, i ruszył w drogę, nie czekając, mimo próśb, na księcia Karola i jego Austriaków. Król argumentował, że musi zdobyć fortecę, zanim nadejdzie turecka odsiecz. Okazało się to o wiele trudniejsze. Zamiast wystraszonego tysiąca obrońców, król Jan ujrzał tam całą armię żądnego zemsty Kara Mehmeda. Idąca na czele dragonia strażnika koronnego Stefana Bidzińskiego natknęła się na ukryte za wzgórzami główne siły tureckie i natychmiast została odrzucona. Niewiele pomógł sukurs kilku chorągwi hetmana Jabłonowskiego. Dopiero gdy nadszedł Sobieski, szybko zorientował się w grozie sytuacji. Postanowił powstrzymać turecką kawalerię do czasu nadejścia piechoty i artylerii, wdając się w bitwę. Nieco szybciej otrząsnął się z wrażenia Kara Mehmed, zrozumiawszy, że oto przed sobą ma „Lwa Lechistanu”. Dojrzawszy lukę w centrum jego wojsk i słabość prawego skrzydła, pchnął tam swoich spagisów, by wyszli na tyły wojska koronnego. Sobieski przejrzał ten manewr i zabronił wysuwania się do przodu, ale chorągwie hetmańskie, rozgrzane walką, wbrew rozkazowi pognały na swoją zgubę za celowo cofającym się nieprzyjacielem. Kara Mehmed tylko czekał na taki obrót sprawy. Walcząc iście polskim sposobem, zawrócił w miejscu swoje oddziały, rozbił odciągnięte od centrum chorągwie hetmana i wyszedł w ten sposób na tyły jego wojsk. Wobec takiego manewru przeciwnika król przytomnie ściągnął polskie chorągwie husarii i skierował je frontem do tyłu względem swoich wojsk, przeciw osaczającemu go wrogowi. Problem w tym, że nie wszyscy widzieli zachodzącą od tyłu jazdę turecką, wszyscy zaś widzieli jazdę polską, jadącą do tyłu. Stało się teraz to, co z Turkami pod Wiedniem podczas manewru korpusu janczarów. Jazda polska, sądząc, że król uchodzi z pola walki – a tak z pozoru to wyglądało – rzuciła się pędem do ucieczki.