Zaraz po powrocie z Paryża gdzie „zaraził się impresjonizmem”, Władysław Podkowiński w styczniu 1890 roku wynajmuje górny prawy belweder z czterema oknami w pałacu Kossakowskich mieszczący się przy ulicy Nowy Świat w Warszawie (obecnie nr 19). Tam też aż do swojej przedwczesnej śmierci mieszka i tworzy.
Wiktor Gomulicki tak oto opisuje swoje odwiedziny u twórcy „Szału”.:
- Poważna jest zresztą cała pracownia, mieszcząca się w „wieży” pałacu (...). Drogę do niej wskazują lampki. Chorobliwie żółte światełka płoną wśród białego dnia na schodach wąskich i zupełnie ciemnych. Wstępuje się tam ze wzruszeniem – niemal z trwogą..."
Chciałem i ja swego czasu się wzruszyć i wdrapać po tych schodach aż pod drzwi owej „wieży” i przemierzyć tę samą drogę, którą artysta dawno temu pokonywał codziennie. Niestety, nie dane mi było. Pracownik ochrony nie wpuścił mnie nawet na korytarz. Poza tym żal wielki mnie ogarnął, gdy dowiedziałem się, że nie ma tam najmniejszej nawet tabliczki pamiątkowej informującej, że tu mieszkał i tworzył jeden z najciekawszych polskich malarzy i że tu powstał jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich obrazów, „Szał uniesień”. Oglądałem kiedyś w internecie blog, na którym jego autor umieścił relację ze swojej podróży śladami Henri de Toulouse-Lautrec'a po Paryżu. Odwiedził on kamienice, gdzie żył i tworzył ten francuski malarz. Tam także, jak i u nas, na ścianach budynków tylko tabliczki lekarzy i adwokatów. Czyli norma, ale bezduszna jednak.
Na początku artystycznej kariery Władysław Podkowiński, jeszcze jako rysownik, najwięcej miejsca poświęcał życiu swego rodzinnego miasta – Warszawy. Był bowiem, jak to ładnie ktoś kiedyś określił „dziecięciem Warszawy”. Jako malarz tematu tego prawie nie podejmował. Wyjątkiem jest jednak ulica Nowy Świat, malowana z okna jego pracowni, owej „wieży”. To szczególny w jego twórczości pejzaż miejski, materia niezwykle często i chętnie podejmowana przez francuskich impresjonistów. Do dnia dzisiejszego zachowały się trzy dzieła tego motywu, dwie akwarele stworzone zimą i jeden duży obraz olejny malowany w okresie letnim. Przypuszcza się, że malowideł z tą ulicą widzianą w kierunku Karkowskiego Przedmieścia powstało o wiele więcej, lub miało ich powstać, tworzonych w różnych porach roku, przy zmiennych warunkach atmosferycznych. Znaczna jednak część dorobku artysty, uległa spaleniu w czasie Powstania Warszawskiego. Obraz „Ulica Nowy Świat w dzień letni” na co dzień jest prezentowanyw Muzeum Narodowym w Warszawie pośród jeszcze kilku innych impresjonistycznych prac Podkowińskiego.
Po serii akwarel stworzonych zimą, z których dwie zachowały się do dzisiejszego (w zbiorach MNK i MNW), gdy artysta poczynił już duże postępy w technice olejnej, latem 1892 roku tworzy dużych wymiarów płótno „Ulica Nowy Świat w dzień letni”, gdzie ukazuje „w migawkowym skrócie” toczące się na tej jakże ważnej arterii miasta codzienne życie mieszkańców Warszawy. W dziele tym - jak pisze Elżbieta Charazińska „zostały przeciwstawione dwie tonacje barwne – ciepła i zimna, z wykorzystaniem naturalnego rozkładu światła słonecznego po obu stronach ulicy. Mimo umiejętnie rozłożonych plam czerwieni i zieleni obraz zdominowany jest przez duża ilość bieli zabarwionej chłodnym różem i błękitami wibrującymi w porowatej powierzchni”.
Warto także zwrócić uwagę na majaczące w oddali wieże kościoła św. Krzyża. W tej właśnie świątyni Władysław Podkowiński został ochrzczony w 1866 roku. Tam też odbyła się jego msza pogrzebowa odprawiona w dniu 7 stycznia 1895 roku. Zapewne nie przypuszczał artysta malując ten obraz, że za niecałe trzy lata tam zamknie się jego życie i twórczość, którą na pewno by nas jeszcze zaskoczył. Był to bowiem talent wielki, umysł otwarty i chłonny, „bojownik nowych idei”, co pokazał kilkoma jeszcze swoimi dziełami, zanim śmierć go zabrała. Ale żyje on nadal w swojej spuściźnie, w tym obrazie również.
Jak patrzę na to dzieło to niejako od razu przychodzi mi na myśl „Lalka” Bolesława Prusa. Widzę tam pana Wokulskiego spacerującego tą ulicą w stronę Krakowskiego Przedmieścia, gdzie miał swój kantor galanteryjny, czy pannę Izabelę jadącą dorożką. Te same czasy, ci sami ludzie. Obrazy i słowa zawsze się wzajemnie uzupełniają.
Muzeum Narodowe w Warszawie zakupiło ten obraz w jednym z warszawskich antykwariatów w 1937 roku.
Czytaj też:
Józef Mehoffer na Placu Pigalle w ParyżuCzytaj też:
Chełmoński na jesień. Polskość zaklęta w obrazieCzytaj też:
Dwa pochówki Aleksandra Gierymskiego