Deklarował wcześniej, że już nigdy nie powróci do Polski. W maju 1891 roku pisał z Paryża do Stanisława Witkiewicza: „Tu przynajmniej żyję naturalnie dla mojego temperamentu. Żeby można tu zostać. Wejść w stosunki artyst.[yczno]-pieniężne! Tu, nie w Niemczech, można żyć swobodnie, z daleka od tych masy parszystw polityczno-narodowo-rasowych. Dosyć mam tego, chcę żyć swobodnie, niech mnie ludzie nie nudzą”. Artysta nigdy w kraju nie czuł się dobrze, często narzekał na panującą tu niechęć rodzimych warstw społecznych do wszelkiej maści artystów. Znane jest jego powiedzenie, że „lepiej być koniem wyścigowym w Polsce niż malarzem”. Pomimo tych zastrzeżeń przybywa jednak do Polski, ale już nie do Kongresówki, tylko do Galicji, do Krakowa.
Na obczyźnie
Gdy umiera Jan Matejko, dotychczasowy dyrektor krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych, mianowany na jego następcę Henryk Rodakowski miał Gierymskiemu podobno zaproponować objęcie stanowiska katedry malarstwa. Niestety, Rodakowski także wkrótce umiera i sprawa od razu staje się nieaktualna. Jednakże, jak szeptano tu i ówdzie i tak Aleksander nie miałby szans, bowiem hermetyczne środowisko krakowskie nie wpuściłoby „obcego” w swoje szeregi, a dodatkowo człowieka obdarzonego silną wiedzą o współczesnym malarstwie europejskim, całkowicie niezależnego, bezkompromisowego i nie uznającego autorytetów. A takiego nauczyciela malarstwa konserwatywny Kraków mógł się obawiać.
Często natomiast bywa u niezwykle gościnnego i otwartego na świat artystyczny zamieszkałego w Bronowicach (wówczas podkrakowska wieś) Włodzimierza Tetmajera. Tenże Gospodarz z „Wesela” Wyspiańskiego, artysta wszechstronny, malarz, pisarz, ale i polityk, otoczył opieką znerwicowanego i zmęczonego kolegę. Znali się jeszcze z czasów studiów monachijskich. W tej wsi namalował kilka świetnych płócien, w tym „Trumnę chłopską”, dla mnie najbardziej wzruszające i przejmujące dzieło ze wszystkich obrazów Aleksandra Gierymskiego. Arcydzieło polskiego malarstwa wręcz. Artysta jednak nigdy w jednym miejscu długo nie usiedzi. Z końcem 1895 roku opuszcza Galicję i od tego czasu rozpoczyna się jego trwająca pięć lat wędrówka po Europie. Bywa już po raz któryś w Monachium, później na jego trasie artystycznych podróży możemy znaleźć m.in. Rothenburg, Paryż, Wenecję i Rzym, w którym osiada na stałe z końcem 1899 roku. Podróżuje dalej, maluje, odwiedza Wystawę Powszechną w Paryżu, gdzie jak pisał w jednym z listów, mógł się „dużo nauczyć, ale od bardzo niewielu”. Taki już był, perfekcjonista rzadko zadowolony ze swoich obrazów. Tworzący w samotności, wyłacznie w pracowni, do której nikt wstępu nie miał. Oddalony od ludzi i ojczyzny. Jak podaje Juliusz Starzyński „o jego ówczesnym życiu i twórczości społeczeństwo polskie sądziło na podstawie zdawkowych wzmianek prasowych, a później zaś… nekrologów”.
Jeszcze nie nekrolog, ale informację o śmierci Gierymskiego zamieszcza Gazeta Lwowska z dnia 10 marca 1901 roku, której korespondent donosi: „W sztukę polską bije grom po gromie. Zaledwie zamknęła się w Warszawie płyta nagrobna ze zwłokami Wojciecha Gersona (zm. 25.02.1901 r.- przyp. mój), nadchodzi z Rzymu wieść o śmierci Aleksandra Gierymskiego, brata niezapomnianego Maksa. (…) Raz jeszcze powtarzamy, że ubył nam artysta niepospolity. Strata dla polskiej sztuki wielka”.
Ostatni okres życia Aleksandra to już prawie że całkowite zaprzestanie kontaktów z ludźmi. Większość czasu spędzał w wynajętym atelier w Rzymie, do którego nikogo nie zapraszał. Utrzymywał właściwie kontakt tylko z zamieszkałym w tym mieście rzeźbiarzem Antonim Madeyskim, który otaczał malarza swoją opieką. Bywał także w kawiarniach, ale spędzał w nich czas samotnie. Cierpiał biedę okrutną. Jak dowiadujemy się z „Katalogu Wystawy” dzieł Gierymskiego, która miała miejsce w 2014 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie, ten 51 letni, w chwili śmierci, artysta żyjący wyłącznie sztuką zgromadził „żałośnie ubogi dobytek, w którym do najcenniejszych rzeczy zaliczono: Order Franciszka Józefa, sztalugi i przybory malarskie, małą płaskorzeźbę z brązu przedstawiającego Stefana Batorego autorstwa Madeyskiego, lustro, drewnianą rzeźbioną ramę, aparat fotograficzny marki Kodak oraz rewolwer”.
Pierwszy pochówek
Z kolejnej depeszy korespondenta Gazety Lwowskiej dowiadujemy się, że Gierymski „w ostatnim czasie popadł w rozstrój nerwowy. Kilku jego znajomych, młodych malarzy zajęło się nim tutaj i za ich staraniem umieszczony został w domu obłąkanych, na Zatybrzu. (…) Zdawało się, iż choroba się przeciągnie; tymczasem Al. Gierymski umarł prawie nagle, wskutek paraliżu, samotny, tak jak żył tutaj”. O tej samotności świadczą także jego obrazy z ostatniego pięciolecia. Maluje architekturę, wnętrza włoskich kościołów, oraz - jak notuje Starzyński – „monumentalnie traktowany pejzaż o smutnych drzewach, pusty, bez ludzi, bez zwierząt, niemal całkowicie pozbawiony życia”. Takim znamiennym przykładem jest dzieło malowane przed śmiercią, kontemplacyjny obraz „Krajobraz włoski z cyprysami” (1900-1901). Umiera w tym szpitalu 8 marca 1901 roku.
Organizacją pogrzebu Gierymskiego zajął się wspomniany już A. Madeyski. Wcześniej zdjął ze zmarłego maskę pośmiertną. OO. Zmartwychwstańcy odprawili uroczystości pogrzebowe, w których uczestniczyła także kolonia artystyczna. Zwłoki złożono prowizorycznie w katakumbach cmentarza Campo Verano w Rzymie. I później zaczęły się z tego powodu problemy. Za to miejsce wiecznego spoczynku trzeba było uiszczać okresowo opłaty i to słone. Za 3 pierwsze miesiące płaciło się 35 franków, a później one się zwiększały i za jeden miesiąc opłata wynosiła już 105 franków.
W drugiej połowie 1902 roku Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych w Królestwie Polskim zorganizowało wystawę pośmiertną prac artysty. Z katalogu wydanego z tej okazji w języku polskim i rosyjskim dowiadujemy się, że zaprezentowano 180 kompozycji Gierymskiego wykonanych w różnych technikach. Przy tej okazji nastąpiła sprzedaż jego dzieł, których właścicielami byli jedyni jego spadkobiercy. Poza tym, ogłoszono zbiórkę pieniędzy, aby można było wykupić stałe miejsce dla artysty na wspomnianym rzymskim cmentarzu. Niestety, poszło słabo. Zebrano w sumie z biletów wstępu na wystawę i datków 958 rubli, z czego 800 przekazano Madeyskiemu na postawienia nagrobka i wykonanie popiersia artysty. W październiku 1902 roku, a więc po miesiącu trwania wystawy, która niestety nie spotkała się z zainteresowaniem warszawskiej publiczności, na łamach Echa Muzycznego, Teatralnego i Artystycznego, w liście do redakcji pisał rzeźbiarz Wacław Szymanowski: „Ze zdumieniem i smutkiem dowiaduję się (czyli w Polsce nie wiedziano, jak Gierymski został pochowany - przyp.mój), z najwiarygodniejszego źródła, że ciało śp. Aleksandra Gierymskiego, jednego z największych naszych malarzów, którego pamięć jako artysty winna nam wszystkim być droga, nie ma żadnego przytułku. Czy nie stać naszego społeczeństwa, by choć spokojnym kawałkiem ziemi obdarzyć artystę polskiego po śmierci, artystę, który całe życie poświęcił dla sztuki i zostawił po sobie niczem nie zatarte dzieła, ale przykład typu tak czystego artysty, jakich się w ciągu stulecia niewielu spotyka? (…) Chodzi więc o to, aby ustało to smutne i ze wszech miar oburzające prowizoryum i żeby usunięto na zawsze groźbę wyrzucenia zwłok, z braku potrzebnej opłaty i tem większy smutek i oburzenie budzi się w nas, że oprócz imienia, ołówkiem nakreślonego i numeru, śladu odnaleźć nie można tak wielkiego artysty”.
Drugi pochówek
Niestety, apel ten nie spotkał się z szerokim zrozumieniem polskiego społeczeństwa, a te wyżej wspomniane 800 rubli to było jednak dużo za mało. Mimo tego w jakiś sposób ten prowizoryczny pochówek się zachował. Pracowano jednak nad osobnym grobem dla Gierymskiego, którego koszt obliczono na 1000 rubli. Do wspomnianej kwoty brakujące pieniądze dołożyły jeszcze dwie osoby prywatne. Całością zajął się Antoni Madeyski, który wykonał także ze zdjętej wcześniej pośmiertnej maski artysty jego popiersie. I tak, w dwa lata po śmierci Aleksandra, 9 marca 1903 r. odbył się drugi jego pogrzeb. Tak o tym wydarzeniu pisał w swojej korespondencji jeden z jego uczestników, Stefan Bukowski („Pochowanie zwłok A. Gierymskiego”, Kurier Warszawski z 1.04.1903 r., nr 91). Emocjonalany to opis, dlatego warto przytoczyć go prawie w całości.
„Było nas ośmiu. Jedna myśl zgromadziła nas do Cafe greco, do ogniska, w którem czy to dla czytelni, czy też dla omówienia wspólnych spraw zwykle się gromadzimy.
Jutro pogrzeb Aleksandra Gierymskiego; spoczywa dotychczas w t. zw. katakumbach cmentarnych Campo Verano (tombo N 176), a zatem w miejscu na pewien czas wydzierżawionem. (...)
Nazajutrz, t. j. d. 9-go marca, około godz. 9 ½ rano, zgromadziliśmy się przy katakumbach. Przyjaciel zmarłego, artysta-rzeźbiarz Madeyski, ksiądz zmartwychwstaniec i braciszek zakonny, to cały orszak pogrzebowy, który powiększył się tylko o naszą gromadkę.
Otworzono celę katakumby i wydobyto z niej trumnę, a my jedną myślą wiedzeni, wzięliśmy ją ze czcią na nasze ramiona, aby zwłoki wielkiego artysty przenieść na miejsce wiecznego spoczynku.
Dziwny to był pogrzeb. Nie było dzwonów ani śpiewu, szliśmy cicho, spokojnie, owiani jakąś rzewnością, przeniesieni myślą w inny świat, tam, zkąd duch zmarłego na nas spogląda.
Z lewej strony t. zw. Grincietto przygotowano Gierymskiemu grobowiec. Tam po krótkiej modlitwie złożono ciało mistrza, a ostatnimi, którzy go opuścili, byli: przyjaciel i jedyny krewny obecny na pogrzebie p. Stanisław Kuczkowski, (tutaj jest błąd w nazwisku - powinno być Stanisław Kuczborski, siostrzeniec A. Gierymskiego-przyp. L.L.) uczeń krakowskiej akademji sztuk pięknych.
Wzruszająca była chwila, gdy do grobowca wszedł Madeyski, aby przekonać się, czy wszystko należycie zrobiono. Podaliśmy mu nasze wieńce i pęki kwiatów, któremi z pietyzmem przyozdobił grobowiec, a my czytaliśmy w jego duszy, iż pragnie kochanemu przyjacielowi jak najpiękniej komnatkę przystroić, aby mu w niej było jak najmilej spoczywać.
Niebawem stanie na grobie pomnik dłuta p. Madeyskiego, biust znany już z wystawy warszawskiej. Napis na pomniku treściwy: Aleksander Gierymski 1849-1901.
To wystarczy. Kim był Aleksander Gierymski, mówią nam o tem jego dzieła, któremi sztukę polską unieśmiertelnił."
W latach kolejnych w grobie tym złożono zwłoki i innych polskich artystów: rzeźbiarza Wiktora Brodzkiego (1904), autora projektu Antoniego Madeyskiego (1939) oraz rzeźbiarki Jadwigi Bohdanowicz (1943). I tak grobowiec Aleksandra Gierymskiego stał się najważniejszym polonikiem nekropolii Campo Verano w Rzymie.
Pozostaną nie tylko prochy
Feliks Jasieński: „Samotny męczennik, który tyle sławy polskiemu imieniu przysporzył, spoczął wreszcie - jak żył - na obczyźnie - w Rzymie”.
Eligiusz Niewiadomski: „Talent swój Gierymski poświęcił (…) nie pogoni za pieniędzmi, reklamą, sławą i powodzeniem wszelkiego rodzaju, ale wyłącznie sztuce. I poświęcił go całkowicie, wyzyskał do ostatecznych granic, zostawił wszystko (…). Więcej nikt od artysty wymagać nie ma prawa. Gierymski jest jednym z tych nielicznych, którzy mogą śmiało powiedzieć przyszłym pokoleniom: Zrobiłem swoje, teraz wy czyńcie swoje”.
Jerzy Wolf: „Bo Gierymski to wcale nie ten pan, który umarł w rzymskim szpitalu (…). Prawdziwy Gierymski żyje dotąd i naucza. Wskazuje drogę, po której szli ongiś bardzo wielcy malarze i po której można pójść i teraz, i będzie można iść zawsze, byle być ożywionym bardzo swoistą i zachłanną pasją”.
Kończąc, patrzę na ostatni portret własny Aleksandra Gierymskiego, namalowany niedługo przed śmiercią. Niestety tylko na reprodukcję, bo oryginał zaginął w czasie II wojny światowej. Tragiczny to autoportret, jak i jego życie, artystycznego samotnika. Mawiał o sobie „gęba sobacza, ale mam oczy dobre”. Rzeczywiście, te oczy były bardzo dobre.
Czytaj też:
Polska królowa z toporemCzytaj też:
Tułaczka nokturnu GierymskiegoCzytaj też:
Swojski eden i rozkosze życia. Wyjątkowe malarstwo Józefa Mehoffera
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.