Roczne rządy w niemieckim mieście Münster niejakiego Jana Bockelsona, zwanego też Janem z Lejdy, anabaptysty, służy bardzo ciekawym przykładem do analizy szaleństwa tłumów. Tyleż ciekawym, co dziś niepotrzebnym, bo przecież późniejsza historia dała nam dużo poważniejszych przypadków do badania mechanizmów totalitaryzmu, na dodatek lepiej udokumentowanych.
Rzecz miała miejsce w czasie wojen chłopskich. Roku Pańskiego 1534 do miasteczka opanowanego już wcześniej przez anabaptystów – radykalny odłam protestantów – przybył ich współwyznawca z Niderlandów, właśnie wspomniany Bockelson. Panujące porządki w zasadzie zasłużyły na jego pochwałę – katedrę już spalono, innym kościołom obcięto wieże, zniszczono biblioteki, paląc książki, upierających się przy katolicyzmie, ale też i luteranizmie oraz innych nieanabaptystycznych wyznaniach wygnano, względnie wymordowano, za to ze wszystkich stron świata ściągnęli do zdobytego miasta anabaptyści, na których nowa władza mogła się mocno oprzeć.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.