Oficer sowiecki w powstańczej Warszawie. Kim był Konstantin Kaługin?

Oficer sowiecki w powstańczej Warszawie. Kim był Konstantin Kaługin?

Dodano: 
Sierpień ’44 na ulicach Warszawy
Sierpień ’44 na ulicach Warszawy Źródło: MPW
Dla Sowietów zdrajca, dla AK podejrzany. A może był po prostu przyzwoitym Rosjaninem? – pisze na łamach miesięcznika "Historia Do Rzeczy" prof. Nikołaj Iwanow.

W historii polsko-rosyjskich stosunków, przepełnionych wyjątkowo dramatycznymi wydarzeniami, są pojedyncze osoby, które – szukając dróg porozumienia – odgrywały rolę wyjątkową. W czasie II wojny światowej taką osobą był kapitan Armii Czerwonej, Konstantin Kaługin.

 30 lipca 1944 r. do Moskwy przybył premier polskiego legalnego rządu Stanisław Mikołajczyk. Cel wizyty – uzyskać pomoc dla powstania warszawskiego i spróbować nawiązać współpracę z Sowietami na prośbę angielskiego premiera Winstona Churchilla. Stalin początkowo dość chłodno przyjął polskiego premiera (3 sierpnia), zarzucając mu kłamstwo w sprawie powstania. „Według danych naszego wywiadu – powiedział – w Warszawie nie ma żadnego powstania, są pojedyncze potyczki z Niemcami”.

Natomiast podczas drugiego spotkania (9 sierpnia) Mikołajczyk już na samym początku rozmowy zaskoczył sowieckiego przywódcę, przekazując mu list z Warszawy o następującej treści:

"Jestem w osobistym kontakcie z kierownictwem garnizonu Warszawy, który prowadzi bohaterską partyzancką walkę narodu za ojczyznę przeciwko hitlerowskim bandytom. Po zorientowaniu się w ogólnej sytuacji wojennej doszedłem do wniosku, że pomimo bohaterskiej postawy wojska i ludności całej Warszawy w mieście istnieją następujące potrzeby, pokrycie których pozwoliłoby przyspieszyć zwycięstwo w walce z naszym wspólnym wrogiem. Oni potrzebują: amunicji do broni automatycznej, granatów i kb. ppanc. 

Broń zrzucać: na plac Wilsona, plac Inwalidów, getto, plac Krasińskich, plac Żelaznej Bramy, plac Napoleona, Pole Mokotowskie, Koszary Szwoleżerów, Bielany. Sygnały wyróżniające: białe i czerwone bryty. 

Lotnictwo niemieckie niszczy miasto i zabija ludność cywilną. Uprzejmie proszę, skierujcie ogień artylerii na mosty przez Wisłę w obrębie Warszawy, na Ogród Saski, Aleje Jerozolimskie, jako główne drogi ruchu wojsk niemieckich. Nieprzyjaciel bombarduje z lotnisk Okęcie i Bielany. Bohaterska ludność Warszawy wierzy, że za kilka godzin nadejdzie wasza zbrojna pomoc. Proszę o pomoc w nawiązaniu łączności z marszałkiem Rokossowskim. Z Grupy Czarnego 66804 Warszawa, kpt. Kaługin Konstantin".

Nie ma wątpliwości co do autentyczności listu. Nie był on podyktowany przez kierownictwo powstania pragnące skontaktować się za pomocą Kaługina z sowieckim dowództwem. Autorstwo Kaługina potwierdza dowódca AK gen. Bór-Komorowski, który pisze: „[…] zgodziłem się na wysłanie depeszy o tekście zaproponowanym przez Kaługina, którą on sam podpisał”. Dla człowieka obeznanego chociaż trochę z sowiecką rzeczywistością wysłanie podobnego listu do Stalina przez osobę niemającą pełnego zaufania władz graniczy z szaleństwem.

Wiedząc o tym, jak traktują AK władze sowieckie, o konfliktach (również zbrojnych) między AK a Armią Czerwoną, napisać list pełen podziwu i współczucia dla walczących w stolicy AK-owców mógł albo człowiek mający do tego odpowiednie pełnomocnictwa (agent NKWD wysokiej rangi), albo kompletny ignorant sowieckiej rzeczywistości, albo człowiek naprawdę odważny, pragnący pomóc powstańcom, do głębi serca poruszony walką warszawiaków.

Cały artykuł dostępny jest w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.