Wiele trzeba mieć hartu ducha, by zerwać ze swoim otoczeniem, tradycją własnego narodu, wyrwać się – jak pisał Filip Eisenberg w książce „Pamięci Wilhelma Feldmana” – „z ciasnoty małomiasteczkowego getta” i przylgnąć do polskości. Hart ducha i siła woli nigdy Feldmana nie opuściły. Urodził się w żydowsko-polsko-ukraińskim Zbarażu w 1868 r., w rodzinie chasydzkiej. Uczył się w chederze, lecz zwrot w jego życiu nastąpił w ławach szkoły ludowej prowadzonej przez bernardynów. Wówczas, jako 13-latek poznał język polski, a to otworzyło chłonnemu umysłowi dostęp do polskiej kultury i historii.
W 1883 r. przypadała 200. rocznica wiktorii wiedeńskiej. Piętnastoletni Feldman odważył się zabrać głos i łamaną jeszcze polszczyzną, wzruszony, powiedział: „Polska jest naszą ojczyzną – jest wyśnionym Syjonem, Polskę należy kochać, dla niej pracować”. Wśród zgromadzonych zapanowało wzburzenie. Przerwano chłopcu „wściekłymi wrzaskami”, rzucono się na niego z pięściami i poturbowano. Scena ta, jak pisał Józef Grabiec (Dąbrowski), przypominała epizod z „Meira Ezofowicza” Elizy Orzeszkowej, gdy sfanatyzowany żydowski tłum rzuca się na tytułowego bohatera powieści, odczytującego testament przodka, stwierdzający, że Żydzi powinni czuć i myśleć po polsku.
Po incydencie w synagodze dla Feldmana nie było już miejsca w żydowskiej społeczności Zbaraża. Wyjechał do Lwowa, pozbawiony wsparcia rodziny, z trudem zarabiał na życie jako korepetytor.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.