– To była moja pierwsza akcja. Bardzo się stresowałam, że go nie rozpoznam, bo widziałam go na żywo ledwie trzy razy. Gdybym się pomyliła, to byłaby istna katastrofa. Dlatego postanowiłam pójść poprosić o wsparcie do najbardziej oczywistego dla mnie miejsca – powiedziała Maria Stypułkowska-Chojecka ps. Kama, gdy w 2015 r. odwiedziłem ją w jej domu, by porozmawiać na temat najważniejszych akcji likwidacyjnych, w których brała udział. Pierwszą z nich było wykonanie wyroku śmierci na Ernście Weffelsie, gestapowcu, który był kierownikiem zmiany oddziału kobiecego na Pawiaku, w tzw. Serbii.
– Przed akcją postanowiłam pobiec do kościoła na placu Zbawiciela. Uklęknęłam przed obrazem Świętej Teresy, który wisi tam do dziś. Prosiłam w modlitwie o wsparcie, żebym dobrze się wywiązała ze swojej misji, żebym nie pomyliła go z kimś innym. Niemcy w mundurach byli przecież tak podobni jeden do drugiego, a moi koledzy narażają życie, by zlikwidować tego kata z „Serbii”... Poza tym w przygotowania włożono zbyt wiele trudu, żebym się pomyliła. I dopiero po modlitwie, gdy się uspokoiłam, poszłam na wyznaczone przez dowództwo miejsce – wspominała „Kama”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.