Wyprawa do polskich Inflant. W mateczniku Platerów
  • Sławomir KoperAutor:Sławomir Koper
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Wyprawa do polskich Inflant. W mateczniku Platerów

Dodano: 
Napoleon Orda, Widok na Dźwinę w pobliżu Krasławia
Napoleon Orda, Widok na Dźwinę w pobliżu KrasławiaŹródło:Wikimedia Commons
„Przed wybuchem II wojny światowej jedną czwartą miejscowej ludności stanowili Polacy, obecnie liczba naszych rodaków nie przekracza tu tysiąca osób. W 1991 roku powstała w Krasławiu polska szkoła ciesząca się znakomitą opinią, prężnie działa też miejscowy oddział Związku Polaków na Łotwie „Strumień”, kontynuując tradycje swojego poprzednika z okresu międzywojennego.”

Poniższy tekst to fragment książki Sławomira KopraTomasza Stańczyka pt. „Kresy północy. Wyprawa do polskich Inflant”. Wyd. Fronda.

Jazda samochodem z Dyneburga do Krasławia zajmuje niewiele ponad pół godziny i na szczęście nie prowadzi szutrowymi drogami będącymi postrachem cudzoziemców na Łotwie. Wprawdzie są dobrze oznakowane i regularnie wyrównywane, ale wolałem nawet nadłożyć sporo kilometrów, niż wsłuchiwać się w bębnienie kamieni o podwozie mojej „srebrnej strzały”. Zawsze miałem wrażenie, że otoczaki przetną przewody hamulcowe lub rozbiją miskę olejową. Z kolei próba wyprzedzenia innego samochodu groziła uszkodzeniem przedniej szyby lub reflektorów. Do tego dochodziły jeszcze tumany kurzu skutecznie redukujące widoczność – jadąc zbyt blisko innego użytkownika drogi, można było wylądować w polu.

Krasław

Niespełna ośmiotysięczny Krasław leży w malowniczym zakolu Dźwiny i już od pierwszej chwili sprawia sympatyczne wrażenie. Miejscami wygląda, jakby czas zatrzymał się tu na początku ubiegłego stulecia, bowiem przeważają drewniane domy, a w centrum – niska murowana zabudowa. Wprawdzie nie brakuje również koszmarnych bloków w typowym postsowieckim stylu, ale nie zakłócają one zbytnio optyki postrzegania miasteczka.

W Krasławiu jest do tego wręcz zaskakująco czysto i schludnie. Chodniki i ulice sprawiają wrażenie sprzątanych na bieżąco, a domy niemal zawsze są ozdobione kwiatami. Nawet przed najuboższymi drewnianymi chałupkami (zapewne bez żadnych wygód) zobaczymy wazon lub doniczkę z kolorowymi roślinami. Prawdziwy szok przeżyłem jednak przed pałacem Platerów, gdy zauważyłem nastolatka w kamizelce odblaskowej, który scyzorykiem (!) wycinał pojedyncze źdźbła trawy spomiędzy kamieni. U nas zapewne odczekano by, aż trawaobrośnie alejkę, po czym pojawiłby się operator ze spalinową wykaszarką, by wygracować teren. W Łatgalii postępuje się jednak inaczej.

Nie zmienia to faktu, że Krasław jest miejscem pełnym kontrastów. Elegancko odrestaurowane budynki, ale miejscami na chodnikach można połamać nogi. Senna, idylliczna architektura z okresu międzywojennego i zaniedbane bloki, przy których nawierzchnia asfaltowa bywa rzadkim luksusem. Obok postsowieckiego slamsu odnowiona z dużym smakiem i pietyzmem drewniana willa, przy której wybudowano kamienne wieżyczki i wiatrak! Jej właściciel na pewno nie cierpiał na brak finansów, ale gustu zapewne nie posiadał...

Podczas spaceru bez problemu można się przekonać, iż tutejsi włodarze dbają o poprawę wizerunku miasteczka. Co chwila napotykałem jakiś remont lub renowację i odnosiłem wrażenie, że samorząd nie marnuje dotacji unijnych. Inna sprawa, że niektóre pomysły miejscowych władz wydają się dość dyskusyjne, czego przykładem jest niewielka fontanna w centrum. Ten wyjątkowej kategorii architektoniczny koszmarek miał chyba przedstawiać galerę żeglującą niegdyś po Dźwinie.

Przed wybuchem II wojny światowej jedną czwartą miejscowej ludności stanowili Polacy, obecnie liczba naszych rodaków nie przekracza tu tysiąca osób. W 1991 roku powstała w Krasławiu polska szkoła ciesząca się znakomitą opinią, prężnie działa też miejscowy oddział Związku Polaków na Łotwie „Strumień”, kontynuując tradycje swojego poprzednika z okresu międzywojennego.

Na cmentarzu stoi pomnik polskich żołnierzy poległych w latach 1919–1920 – stylizowana górka kamieni zwieńczona krzyżem, w środku tablica z 45 nazwiskami. I adnotacja poniżej, że ponad 40 innych poległych nigdy nie zidentyfikowano

Na sąsiednich nagrobkach widnieją nazwiska polskie, łotewskie i rosyjskie pisane alfabetem łacińskim oraz cyrylicą. Podobnie jak na wielu innych terenach o mieszanej strukturze etnicznej nawet wobec członków tej samej rodziny często używano różnej formy zapisu. Zresztą od dawna już do tego przywykłem podczas wędrówek po Kresach.

W 1729 roku miasteczko zostało odkupione od rodziny Czapskich przez Jana Ludwika Platera, starostę inflanckiego i dyneburskiego. Plater postanowił „ściągnąć w tę prześliczną ustroń całe życie Inflant polskich” i jednocześnie uczynić Krasław wizytówką rodu. Gdy kilka lat później zmarł, plany te kontynuował jego syn, Konstanty Ludwik.

Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk, "Kresy północy. Wyprawa do polskich Inflant", wyd. Fronda

Nowy właściciel „powziął zamiar wzniesienia na miejscu skromnej osady porządnego miasta”. Zbudował ratusz, młyny i browar, sprowadził do miasteczka rzemieślników. Miał ambicję, by Krasław stał się ośrodkiem manufakturowym – i faktycznie niebawem zaczęto tu produkować „kobierce, aksamity, adamaszki, perkale, sukna, karty polskie, złoto malarskie, broń różną, powozy, wyroby złotnicze i jubilerskie”. Artykuły od miejscowych producentów sprzedawano na okolicznych jarmarkach i eksportowano do Rosji.

„(...) najciekawszy może widok jest ten – opisywał Krasław pod koniec następnego stulecia ksiądz Leon Broel-Plater –który roztacza się przed podróżnym, gdy przybywając z Kurlandii, staje nad brzegiem Dźwiny, czekając na prom, by się na tamten brzeg przeprawić. Może on cały Krasław okiem ogarnąć. Na lewo widzi górę teatralną, na szczycie której rysują się stare mury dawnego teatru. Bliżej głęboki parów i znów niższa nieco góra z wysokimi drzewami parku, wśród których widnieje środkowa nadbudowa pałacu. Góra pałacowa opada dość stromo ku rzeczce Krasławce, przechodząc w szeroką dolinę zasadzoną lipami, między którymi bieleją mury biblioteki. Po drugiej stronie rzeczki wznosi się trzecie, niższe jeszcze wzgórze, na nim panuje kościół z dwóch stron klasztorem otoczony. A dalej na prawym końcu panoramy leży dolina kryjąca miasteczko za zasłoną drzew”.

Konstanty Ludwik mógł finansować rozbudowę Krasławia, gdyż jego żona, Augusta Ogińska, ze strony matki pochodząca z Wiśniowieckich, odziedziczyła wielkie majątki na ziemiach ukraińskich. Koniunktura załamała się jednak po pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej, gdy Inflanty zostały wchłonięte przez imperium Romanowów. Nie wpłynęło to wprawdzie bezpośrednio na sytuację finansową Platerów, ale znacznie przyhamowało rozwój miasteczka.

Jeszcze przed załamaniem koniunktury hrabia rozpoczął dwie imponujące inwestycje. W 1757 roku położono kamień węgielny pod budowę kościoła – w przyszłości inflanckiej katedry, a dziewięć lat później rozpoczęto budowę pałacu – głównej rezydencji Platerów.

Katedralne ambicje nie oznaczały jednak, że świątynia miała pełnić wyłącznie funkcje sakralne. Platerowie byli przecież jedną z najważniejszych rodzin w Łatgalii i planowano, że kościół stanie się również ich rodowym mauzoleum. Dlatego fundator nie żałował środków na inwestycję, a ciekawostką był baldachim uszyty z namiotu króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Plater wybudował również budynek dla seminarium duchownego, które działało do lat 40. XIX wieku

Osobliwością krasławskiej świątyni było używanie kotłów zamiast dzwonków podczas nabożeństw. Czasami przynosiło to zaskakujące efekty.

„Nie każdy jednak lubił kotły – zauważał ksiądz Leon Broel-Plater. – Nie znosił ich mój daleki stryj Włodzimierz Plater. Pewnego razu, spóźniwszy się, wszedł on do kościoła w czasie ofiarowania. Na chórze zabrzmiały kotły. Stryj, będąc w trakcie klękania przed ołtarzem, usłyszawszy huk kotłów, tak się przeraził, że zatkawszy sobie uszy rękami, stracił równowagę i runął na dywan ku przerażeniu ministrantów, a uciesze tych, co w kolatorskich ławkach siedzieli”.

Wnętrze świątyni zdobił fresk pędzla Filippa Castaldiego przedstawiający patrona kościoła, króla Francji Ludwika Świętego. Niestety, wilgotny klimat okazał się dla malowidła zabójczy. Po ponad stu latach zastąpiono go więc obrazem olejnym o zbliżonej tematyce – Ludwik Święty wyruszający na wyprawę krzyżową. Płótno zamówiono w krakowskiej pracowni Jana Matejki, mistrz wykonał jednak tylko szkic do obrazu, który ostatecznie namalowali Izydor Jabłoński i Tomasz Lisiewicz.

Z powodów klimatycznych również inne freski zastępowano tu obrazami olejnymi. Jednak prawdziwa sensacja wybuchła dopiero wtedy, gdy podczas prac polskich konserwatorów w 2003 roku ze ściany zdjęto płótno wykonane w pracowni Matejki. Okazało się, że pod nim w zadziwiająco dobrym stanie przetrwał pierwotny fresk Castaldiego. Jego renowacją zajęła się strona łotewska, a gdy do świątyni powróciło odrestaurowane płótno Jabłońskiego i Lisiewicza, zawieszono je na południowej ścianie prezbiterium.

Gdy wszedłem do środka, właśnie kończyło się nabożeństwo odprawiane po polsku. Brało w nim udział kilka starszych kobiet, które z zapamiętaniem śpiewały w naszym języku. Wschodni akcent był wyraźnie wyczuwalny, co jeszcze bardziej dodawało autentyczności całej sytuacji. Czułem, że jestem we właściwym miejscu – teraz i tutaj, gdzie podczas liturgii od pokoleń posługiwano się językiem polskim. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy po obejrzeniu świątyni wyszedłem na zewnątrz i spotkałem uczestniczki nabożeństwa plotkujące po rosyjsku. Podszedłem do nich i zapytałem, jak mam dotrzeć do pałacu Platerów.

– Pan Poljak? – upewniła się jedna z nich.

– Tak – potwierdziłem.

– Na liewo i w goru – usłyszałem odpowiedź po rosyjsku.

Chociaż byłem Polakiem, zwracały się do mnie po rosyjsku. Odniosłem wrażenie, że jest to codzienny język moich rozmówczyń, a polskiego używają tylko w kościele. Tak jak w dawnych czasach podczas nabożeństw używano łaciny. Ciekawe, czy wnuki tych pań znają jeszcze polski, czy też traktują nasz język jak ciekawostkę rodzinną.

Pałac Platerów

Poszedłem w kierunku pałacu Platerów, który wybudowano na wzniesieniu nad miasteczkiem. Wspinając się, doszedłem do wniosku, że zmieniały się granice, ustroje również, ale piękne położenie pozostaje kwestią ponadczasową. Hrabia Konstanty Ludwik nie mógł wybrać lepszego miejsca na rodową siedzibę.

„Wzrok sięga w dal na kilka, a może kilkanaście kilometrów – relacjonował ksiądz Plater. – W dole aleje ogrodu lipowego, za którym odgadnąć można dachy uśpionego miasteczka. Dalej płynie majestatycznie Dźwina pokryta puchowym płaszczem opadającej mgły. A na widnokręgu, jak okiem sięgnąć, czernieją iglaste lasy Kurlandii. Pod samym zaś domem, niemalże u stóp widza, mienią się żywymi kolorami desenie dywanowych klombów”.

Widok na Dźwinę z okolic Krasławia, Łotwa

Dzisiejsze otoczenie pałacu nie przypomina już – niestety – zadbanego założenia z czasów Platerów i jest to bardziej las niż park. Nie rozumiem, dlaczego zachwycali się nim autorzy współczesnych przewodników – prawdopodobnie nigdy tu nie byli... Obecnie można tylko sobie wyobrazić, jak wyglądał ten park ponad dwa stulecia temu.

Konstanty Ludwik był też bibliofilem, rodzina Platerów słynęła bowiem z miłości do książek i literatury. Z tego powodu zorganizowano bibliotekę, której zbiory liczyły 20 tysięcy tomów. Natomiast jego żona ufundowała szpital – sprowadziła do Krasławia zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo (szarytki) zajmujące się chorymi. Był to jedyny katolicki zakon żeński w Łatgalii.

Jeszcze na początku XIX wieku „polskość Krasławia rzucała się w oczy na każdym kroku”, chociaż miasteczko podupadało, tracąc znaczenie na rzecz Dyneburga. Z czasem zaczęło przypominać „nędzną siedzibę Żydów”, a „budowle jego po największej części waliły się albo zupełnie zrujnowane przypominały lepsze czasy, w których Krasław do rzędu zamożnych miast się zaliczał”.

Platerowie opuścili posiadłość podczas I wojny światowej, a ich zbiory uległy rozproszeniu i zniszczeniu. Taki los spotkał też archiwum rodowe. Gdy w 1920 roku ksiądz Plater wszedł do pałacu, to „brodził po kostki w podartych dokumentach i listach”.

Właściciele nigdy nie wrócili już do Krasławia, gdyż ich majątek został upaństwowiony w wyniku reformy rolnej w 1920 roku. W pałacu, „gdzie postarano się zatrzeć wszelkie ślady po dawnych właścicielach”, zainstalowano gimnazjum.

Budynek przetrwał do czasów obecnych, jednak jest tylko zabezpieczoną ruiną (ale z odnowioną fasadą!). Na parterze okna zamurowano, zaś na piętrze – przesłonięto stalowymi kratami. Wejście do środka blokuje krata, ale ku swojemu zaskoczeniu zauważyłem, że wewnątrz trwają prace remontowe. Nie udało mi się jednak nigdzie znaleźć informacji, jakie plany wobec budowli mają miejscowe władze. Nie dowiedziałem się tego również od pracowników małego muzeum historii miasta mającego siedzibę w dawnym budynku gospodarczym.

W tej sytuacji skoncentrowałem się na kontemplacji krajobrazu, który rozpościerał się z dziedzińca. Wart był wspinaczki na wzgórze! Sielskie miasteczko o nieco rustykalnym charakterze i piękna Dźwina z dwiema zadrzewionymi wysepkami za mostem. Dalej lasy i samotna wieża strażnicza na pobliskiej granicy. Tutaj kończy się Unia Europejska.(…)

Powyższy tekst to fragment książki Sławomira KopraTomasza Stańczyka pt. „Kresy północy. Wyprawa do polskich Inflant”. Wyd. Fronda. Śródtytuły od Redakcji.

Czytaj też:
"Wódz to był wielkiej mocy i sławy". Emilia Plater – krótkie życie bohaterki powstania listopadowego
Czytaj też:
Historyczne archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków

Źródło: DoRzeczy.pl / Wyd. Fronda