To krytyczny moment w dziejach naszego kraju. Rzeczpospolita już nigdy się po potopie nie podniosła, pomimo dążeń podjętych w drugiej połowie XVIII wieku. Straty w majątku narodowym można tylko porównać do tych, które ponieśliśmy w czasie II wojny światowej. Liczba ludności w Polsce zmniejszyła się o około 40%. Szwedzcy barbarzyńcy zrabowali wszystko, co tylko miało choćby najmniejszą wartość. Od dzieł sztuki po zboże. Historycy w różny sposób tłumaczą powód szwedzkiej inwazji. Na potrzeby tego szkicu zacytujmy tylko słowa wybitnego historyka Janusza Tazbira: „Dwa główne powody skłoniły go (Karola X Gustawa – przyp. L.L.) do rozpoczęcia agresji: militarna słabość Rzeczypospolitej, którą wykazał dowodnie przebieg wojen kozackich, i nadzieja zyskownych zdobyczy kosztem słabej Polski, podsycana w nim przez Hieronima Radziejowskiego, zdrajcę-magnata, szukającego w Sztokholmie schronienia po zatargu z Janem Kazimierzem”.
Początek szwedzkiego potopu
Wojska nieprzyjaciela posuwały się niezmiernie szybko w głąb Polski i nie natrafiwszy na większy opór znalazły się pod Krakowem. Tutaj schronił się król Jan II Kazimierz wraz z dworem. Dawna stolica Polski nie był przygotowana do obrony. Jak w jednym z wywiadów powiedział Maciej Miezian, historyk sztuki z Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, „Kraków nie był gotowy na zmierzenie się ze Szwedami w 1655 roku. Budowanie porządnych umocnień nie było miastu, ze względu na jego lokalizację, potrzebne. Wojny zwykle wybuchały w innych częściach Polski, przeważnie na wschodzie. A linia zachodnia od czasów średniowiecza była granicą spokojną. To dlatego, kiedy Szwedzi zbliżyli się do okolic Krakowa z kilkunastotysięczną armią i armatami, sprawa była w zasadzie przesądzona. Średniowieczne obwarowania Krakowa nie uchroniły miasta”.
Niemniej Kraków, którego bronił mężnie Stefan Czarniecki, stawiał dzielnie opór Szwedom przez trzy tygodnie. Mężny obrońca musiał jednak poddać miasto, gdy Szwedzi rozbili nadchodzącą odsiecz pod Wojniczem. Wówczas to, jak pisze Józef A. Gierowski „magnaci i szlachta masowo odstępowali od Jana Kazimierza, zgłaszając swe akcesy na ręce Karola X Gustawa. Podporządkowała się mu też znakomita większość wojska koronnego”. W Krakowie barbarzyńscy szwedzcy sam Wawel plądrowali kilka razy, nie oszczędzono nawet królewskich grobów. Na szczęście skarbiec katedry wawelskiej wywieziono w orszaku króla. Marek Urbański dodaje, że „trzeba było paru dobrych miesięcy brutalnych gwałtów, rekwizycji i metodycznego rabunku wszystkiego, co dało się zrabować, by okrzyki Vivat Calorus Gustavus Rex! umilkły, a sympatie obróciły się ponownie w stronę Jana Kazimierza”.
Czarniecki pali Kraków
Nie jest przedmiotem tego szkicu omawianie zawiłości i tragedii potopu szwedzkiego, ale to krótkie wprowadzenie wydaje się być koniecznym, aby przejść do meritum, czyli ukazania jednej sytuacji z obrony Krakowa przed Szwedami z królem Janem II Kazimierzem Wazą i Stefanem Czarnieckim w roli głównej. Mamy na myśli tę okoliczność, kiedy to Czarniecki dla obrony miasta, aby wróg nie miał schronienia, kazał spalić krakowskie przedmieścia: m.in. Wesołej i Kleparza z kościołem św. Floriana. Od pożaru, który zaczął się rozprzestrzeniać, zajmuje się wiele budynków w samym Krakowie, jak kościół Franciszkanów, część kolegium jagiellońskiego i Brama Kuśnierska.
Paweł Jasienica: „Czarniecki bronił Krakowa twardo, lecz już sam. (…) Z zachowanej do dzisiaj altany kamiennej w eremie kamedułów na Bielanach oglądał pożar przedmieść, podpalonych z rozkazu kasztelana kijowskiego [Czarnieckiego]. Kawalerzysta ze znajomością rzeczy przygotowywał się do walki zza murów, oczyszczał ich przedpole”. Niewiele to jednak dało, dlatego uznano, że król musi opuścić dla swojego bezpieczeństwa Kraków i udać się na Śląsk. Nieszczęśliwy to był król, a „całe jego panowanie przypadło na lata głębokiego kryzysu Rzeczypospolitej, która tylko cudem przetrwała szóste i siódme dziesięciolecie XVII w”. (M. Urbański).
W wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych
Nasz największy malarz historyczny Jan Matejko, narodowy wieszcz przemawiający pędzlem i ołówkiem, dziecię Krakowa, już na początku swojej twórczości, mając zaledwie dwadzieścia trzy lata nawiązał w jednym ze swoich obrazów do tej właśnie tragedii rodzinnego miasta w początkach potopu. Przyjrzyjmy się zatem temu malarskiemu dziełu, ukazującemu króla Jana Kazimierza podczas obrony Krakowa prowadzonej przez Stefana Czarnieckiego, każącego palić miasto. W „Katalogu obrazów olejnych” Jana Matejki czytamy: „Pośrodku kompozycji król Jan Kazimierz stojący na tarasie klasztoru bielańskiego, spogląda na pożar Krakowa. Z lewej stoją: Stefan Czarniecki, marszałek wielki koronny Jerzy Lubomirski i kameduła; z prawej schodzi ze schodów szlachcic zasłaniający dłonią oczy, ze szkatułą pod pachą. W tle z prawej sylwetka Wawelu, łuna i dymy nad płonącym miastem”. Ciekawostką jest, że malarz „do głowy i twarzy króla pomagał sobie z własnej do lustra”.
Jan Matejko, gdy rozpoczął pracę nad tym malarskim dziełem, był studentem wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Prawdę powiedziawszy, określenie „student” jest trochę nie na miejscu, bowiem spędził w tych szacownych murach… osiem dni, choć w samym mieście przebywał dwa miesiące. Jego późniejszy sekretarz Jan Gorzkowski zanotuje, że Matejko w roku 1860 „15 maja wyjechał do Wiednia i tamże do 15 lipca pozostawał. W Wiedniu rozpoczął nowy obraz olejny „Jana Kazimierza na Bielanach”, lecz z powodu nieporozumień, których w czasie bytności swej w wiedeńskiej Akademii doznawał, nie mogąc przyjąć ani rad ani wskazówek tamże mu udzielonych, razem z obrazem powrócił do Krakowa”. I nie chodzi w tym przypadku o fakt, że nie mógł „przyjąć ani rad ani wskazówek” z tego powodu, że nie znał języka niemieckiego (zresztą nie znał żadnego innego obcego), choć był obywatelem C. K. Galicji. Anegdota jest świetna, zatem przedstawię ją w całości, tak jak to przedstawiła siostrzenica artysty Stanisława Serafińska (słynna „Kasztelanka”), cytując artykuł pewnego felietonisty, który ukazał się już po śmierci Matejki.
„Przeszło 30 lat temu w wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych przytrafił się wypadek następujący: Jeden z uczniów tej Akademii przedstawił swemu profesorowi obrazek do poprawienia i ocenienia. Treść obrazka zaczerpnięta był z historii polskiej. Profesor skinął przychylnie głową i rzekł: »Bardzo dobrze, rzecz wykonana z uczuciem, muszę jednak zwrócić pana uwagę, że sytuacja wymaga, aby król klęczał«. Z ócz młodzieńca wypadła błyskawica. Nie wybuchnął przez szacunek dla starego profesora i tylko głosem dobitnym powiedział: Królowie polscy przed nikim nie klękali (pogr. - L.L.). Wybiegł z pracowni i więcej już do niej nie wrócił. Tym uczniem był Matejko”.
Obraz ten dokończył już w rodzinnym mieście, nie potrzebując widać żadnych wskazówek otrzymywanych od skostniałych profesorów malarstwa. Poza tym Matejko-patriota tworzący w okresie rozbiorów miał zamysł dydaktyczny, którego niemieccy (studiował też w Monachium) czy austriaccy profesorowie nie rozumieli. Obraz „Jan Kazimierz na Bielanach” ma taki właśnie cel.
Pisze Henryk M. Słoczyński: „Król właśnie zmuszony do opuszczenia kraju i oglądający pożar Krakowa zdobytego przez Szwedów, miał być symbolem nadziei wbrew nadziei, sugerować ciągłą aktywność hasła nil desperandum i potrzeby wytrwałych zabiegów o odzyskanie niepodległości”. Na tym choćby przykładzie możemy powtórzyć za malarzem i historykiem sztuki Eligiuszem Niewiadomskim (niestety bardziej znanego nam z zabójstwa pierwszego prezydenta II RR), że malarstwo Matejki „nie powstało z recept i wzorów szkoły historycznej, ale jest wyprutem z jego trzewiów, zrodzonem w męce ducha i w straszliwym napięciu twórczym”. Wcześniej na fakt, że Matejce nie były potrzebne żadne studia malarskie, zwrócił uwagę Władysław Wankie twierdząc, że cała nauka malarstwa w ówczesnych akademiach sprowadzała się do „wymalowania wszystkich dziadów z brodami i bez, rysowania tylu aktów ile ich było na kursach – no i parę razy [Matejko] odtworzył nieśmiertelnego, bo wypchanego kanarka”.
Obraz „Jan Kazimierz na Bielanach” do początków XXI wieku był uważany za zaginiony. Ostatni raz został zaprezentowany w salach Muzeum Narodowego w Krakowie w Sukiennicach podczas uroczystości ku uczczeniu setnej rocznicy urodzin Jana Matejki w 1938 roku. Był wówczas własnością prywatną pewnego mieszkańca Krakowa. Później słuch o obrazie zaginął, wiadomo - II wojna światowa. W 2005 roku niespodziewanie się „odnalazł”. Nie znamy szczegółów, bowiem zazwyczaj informacje o właścicielu i miejscu przechowywania działa nie są podawane do publicznej wiadomości. W tymże 2005 roku został zaprezentowany publicznie w Domu Jana Matejki (MNK).
„Polscy królowie nie klękają” – miał powiedzieć profesorowi malarz. W kolejnym, 1656 roku Jan Kazimierz jednak klęknął, ale już przed Bogiem, składając dramatyczne i daremne Śluby w katedrze lwowskiej. Tę okoliczność także wymalował Mistrz Matejko tuż przed swoją śmiercią, ale to już inna historia.
Jan Matejko, „Jan Kazimierz na Bielanach” (Jan Kazimierz z Bielan patrzący na pożar Krakowa), 1861, olej/płótno; 140 x 1197 cm, właśności prywatna.
Literatura:
J.A. Gierowski, „Historia Polski 1505-1764”, Warszawa 1984; P. Jasienica, „Rzeczpospolita Obojga Narodów”, Warszawa 1986; E. Niewiadomski: „Malarstwo polskie XIX i XX wieku”, Warszawa 1923;S. Serafińska, „Jan Matejko. Wspomnienia rodzinne”, Kraków 1955; H.M. Słoczyński, „Jan Matejko”, Ożarów Maz, 2015; K. Sroczyńska (red.), „Matejko. Obrazy olejne. Katalog”, Warszawa 1991; J. Tazbir (red.) „Zarys historii Polski”, Warszawa 1980; M. Urbański: „Poczet królów i książąt polskich”, Warszawa 2005; W. Wankie, „Wstęp do Dziejów Cywilizacji w Polsce Jana Matejki”, Kraków 1912.
Czytaj też:
Jan Kazimierz Waza. Czy naprawdę był takim złym władcą?Czytaj też:
Ludwika Maria Gonzaga. Francuska żona dwóch polskich królówCzytaj też:
Oblężenie Jasnej Góry. Ile prawdy jest w legendzie?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.