W 1991 r. podczas pierwszej zagranicznej wizyty w Hawanie prezydent RPA, Nelson Mandela powiedział, że Fidel Castro był od lat „źródłem inspiracji dla wszystkich miłujących wolność ludzi”. Jednak ta kontrowersyjna nie może dziwić, jeśli tylko bliżej przyjrzeć się dziejom walk narodowowyzwoleńczych państw południa Afryki.
Grunt pod rewolucję
Kubańczycy interesowali się Afryką już od pierwszych lat po przewrocie i usunięciu Amerykanów ze swojej wyspy. Ze względu na bliskość językową kontakty nawiązano głównie z organizacjami afrykańskimi w koloniach portugalskich: Angoli i Mozambiku. Spotkania odbywały się często w Lizbonie. W pierwszej połowie lat 60. – a więc zaledwie kilka lat po rewolucji kubańskiej – Che Guevara i jego ludzie działali już w Afryce, gdzie wspomagali między innymi Angolczyków w wojnie o niepodległość.
Dla Fidela Castro walki w Afryce miały charakter czysto ideowy. Wierzył, że rewolucję komunistyczną uda się przetransportować do nowo powstających państw Czarnego Lądu, o ile tylko dojdą tam do władzy ci, którzy będą mogli zwycięstwo rewolucji zapewnić. Ich przekonanie, co do słuszności obranej strategii przyniósł rok 1974 i załamanie się portugalskiego imperium kolonialnego. W Angoli do władzy doszła – określająca się mianem marksistowskiej, choć z Marksem miała niewiele wspólnego – partia MPLA (Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli) na czele z Agostinho Neto. W Mozambiku zaś tryumfalnie z wojny o niepodległość wyszła partia pierwszego prezydenta, Samory Machela, FRELIMO (Front Wyzwolenia Mozambiku). Jednak to Angola stała się na ponad dekadę obszarem największego zaangażowania Kuby i miejscem najliczniejszej interwencji.
Ostatni punkt zapalny
Wojna domowa w Angoli rozpoczęła się wraz z ogłoszeniem przez nią niepodległości, w 1975 r. Południe Afryki – konkretnie ogarnięta konfliktem Angola i walcząca od 1966 r. o niepodległość Namibia były jednocześnie ostatnim obszarem starcia interesów amerykańskich i radzieckich w ramach zimnej wojny.
Kiedy w 1975 r. do władzy w Angoli doszła partia MPLA, natychmiast przeciwko niej wystąpiła organizacja opozycyjna, UNITA (Narodowy Związek na rzecz Całkowitego Wyzwolenia Angoli), na czele której stał Jonas Savimbi, który od początku cieszył się poparciem Republiki Południowej Afryki panicznie obawiającej się rozszerzania wpływów Moskwy w regionie. Savimbi zaś wydawał się wyjątkowo prozachodni.
Za wygraną UNITA opowiedziały się również Stany Zjednoczone, które widziały w nim posłusznego wobec swoich interesów regionalnego watażkę. Obydwa państwa hojnie finansowały działania UNITA, a RPA wspierały ją również militarnie, angażując w angolski konflikt wewnętrzny własne wojsko.
Zagranicznym poparciem cieszyła się też partia rządząca. MPLA sojuszników odnalazła na Kubie oraz w Związku Radzieckim. Kreml dość szybko po rozpoczęciu wojny zaczął wspierać MPLA, oferując pieniądze, sprzęt i doradców wojskowych. Jednak to pomoc Fidela Castro okazała się decydująca. Już w pierwszych tygodniach wojny, w listopadzie 1975 r. do Angoli przybyły 2 tys. żołnierzy. Do końca interwencji, tj. do 1991 r. w Angoli znajdowało się około 40 tysięcy Kubańczyków.
Castro był zdeterminowany, gotów poświęcić ogromne środki finansowe na ratowanie swych comrades w Angoli, nawet kosztem dobrobytu własnych obywateli. Zarówno dla prezydenta Angoli, Agostinho Neto, jak i Fidela Castro było jasne, że zwycięstwo UNITA odda Angolę w ręce rasistowskiego reżimu RPA. Pomoc Angoli w zachowaniu niepodległości miała dla Castro wymiar nie tylko militarny, ale przede wszystkim ideologiczny – chodziło o zwycięstwo rewolucji. Z tymi utopijnymi założeniami nie zgadzał się nawet Leonid Breżniew. Przywódca ZSRR uważał strategię Castro za zupełną fantazję – próby transportowania rewolucji do biednych krajów już wiele lat wcześniej okazały się zupełną porażką. Castro wierzył jednak, że imperializm i kapitalizm nadal można pokonać, a rejonem gdzie najłatwiej uda się odnieść zwycięstwo będzie kontynent afrykański.
Tym samym wysłanie oddziałów do Angoli było „autorską” decyzją Fidela Castro. Moskwa nie znała dokładnych planów swojego sojusznika, a o wszystkim dowiedziano się dopiero post factum i, choć nie skrytykowano decyzji Hawany, było to dla Kremla swego rodzaju zaskoczenie. Współpraca pomiędzy kubańskimi dowódcami a radzieckimi ekspertami funkcjonowała sprawnie, lecz nie była nadto ścisła, zwłaszcza od połowy lat 80., co w późniejszych latach wspominał Castro. Kubańczycy o wiele częściej (i chętniej) współpracowali z Angolczykami i Namibijczykami ze SWAPO (Organizacja Ludu Afryki Południowo-Zachodniej), którzy po 1975 r. tworzyli bazy wojskowe w południowej części Angoli, skąd atakowali znajdującą się po stronie namibijskiej południowoafrykańską armię.
Przybycie Kubańczyków do Angoli w 1975 r. było bez wątpienia wybawieniem dla MPLA. Gdyby nie pomoc zza oceanu, oddziały UNITA wspierane przez południowoafrykańskie wojsko szybko rozprawiłyby się z partią rządzącą i zajęły stolicę, Luandę. Oczywiście trudno dzisiaj osądzić, jak potoczyłyby się losy Angoli, gdyby do władzy w 1975 r. doszedł Jonas Savimbi jako protegowany RPA. Można jednak domniemywać, że wygrana UNITA umocniłaby ogromnie rasistowski reżim w Pretorii, co mogło jedynie przedłużyć istnienie – obowiązującego od 1948 r. w RPA i Namibii – systemu apartheidu.
Kuba wysłała do Angoli około 40 tys. żołnierzy. Ich obecność była solą w oku amerykańskiej dyplomacji, jednak dopiero Ronald Reagan postawił na zdecydowaną akcję przeciwko kubańskim (i radzieckim) wpływom w regionie. Podczas serii konsultacji z Michaiłem Gorbaczowem postawiono na konieczność stabilizacji południa Afryki, a jednym z najważniejszych warunków było wycofanie Kubańczyków z Angoli. Dla Fidela Castro opuszczenie Angoli nie wchodziło w rachubę dopóki sąsiadująca z nią Namibia (znajdująca się pod okupacją rasistowskiego państwa RPA) nie ogłosi niepodległości, co nastąpiło w marcu 1990 r. Ostatnie oddziały kubańskie opuściły Angolę w 1991 r.
Bohater?
Jakkolwiek wątpliwy moralnie z punktu widzenia świata zachodniego, dla wielu Afrykanów Fidel Castro na zawsze pozostanie bohaterem, co można było szczególnie zauważyć po niedawnej śmierci kubańskiego przywódcy. Już w 1975 r. Nelson Mandela podkreślał, że Kuba była jedynym państwem, który przybył do Afryki z innego kontynentu tylko po to, aby pomóc Afrykanom uzyskać wolność. Prezydent Zimbabwe, Robert Mugabe, całkiem niedawno nazwał Castro inspiracją dla wszystkich rewolucjonistów na całym świecie. Po śmierci Fidela, były prezydent Namibii, Sam Nujoma pisał zaś z nadzieją, że jego dzieło oraz idee przetrwają, a naród namibijski będzie mu dozgonnie wdzięczny za okazaną pomoc i wsparcie w walce o wyzwolenie.
Zaangażowanie Kuby na kontynencie afrykańskim – oprócz Angoli, Namibii i Mozambiku, przede wszystkim w Etiopii podczas wojny w Ogadenie z Somalią – stanowiło poważne obciążenie dla budżetu oraz kubańskiego społeczeństwa. W działania w Afryce zaangażowane było około 5 proc. populacji wyspy – oprócz wojskowych, dziesiątki tysięcy cywilów.
Postać Fidela Castro stanowi swego rodzaju fenomen. Znienawidzony na Zachodzie symbol rewolucji i zamętu, w wielu miejscach Afryki kojarzy się jednoznacznie pozytywnie. Te skrajnie różne oceny powodują ogromne trudności w sformułowaniu obiektywnej opinii. Zdaje się jednak, że długi żywot Fidela oraz sukcesja Raula Castro umocnią legendę kubańskiego rewolucjonisty i stworzą niezwykle silny mit, który przetrwa, zapewne, nie tylko w Afryce.
Czytaj też:
Che Guevara - zbrodniarz, a nie idol
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.