W1920 r. najazd bolszewicki odsłonił nędzę postcarskiej Rosji. Najeźdźcy rabowali tak nieznane w ich kraju dobra luksusowe, jak brzytwy, lusterka i mydło. Kolejna horda nadeszła po 17 września 1939 r., przynosząc terror i zniszczenie; Polacy i inni mieszkańcy Kresów byli zszokowani cywilizacyjnym zapóźnieniem Rosjan.
„W mojej obecności oficer kupował grzechotkę – pisała mieszkająca we Lwowie Karolina Lanckorońska. – Przykładał ją do ucha towarzyszowi, a gdy grzechotała, podskakiwali wśród okrzyków radości. Wreszcie ją nabyli i wyszli uszczęśliwieni. Osłupiały właściciel sklepu po chwili milczenia zwrócił się do mnie i zapytał bezradnie: – Jakże to będzie, proszę Pani? Przecież to są oficerowie!”.
Nie tylko grzechotki wzbudzały pożądanie orków. Sowietki i enkawudzistki paradowały po ulicach w nocnych koszulach zrabowanych lwowiakom, sądząc, że to najnowsze paryskie kreacje. Urzędnicy, jak wspominał prof. Krzysztof Jasiewicz, używali biustonoszy jako nauszników. Sołdaci uważali zaś zrabowane budziki za specjalny rodzaj zegarków, gdyż nosili je… na paskach od spodni.
Najeźdźcy przez cały czas powtarzali propagandowe tezy o bogactwie w Rosji.
Wszelakie dobra miały tam być dostępne, w dużo większej ilości i tańsze niż w Polsce. „A Kopehanga jest?” – pytali lwowiacy? Zapewniali, że jest, i to milionami. „A pomarańcze są?”. „Jeszcze i ile! Zawsze było dużo, ale teraz, gdyśmy zbudowali tyle nowych fabryk, to jest jeszcze więcej!”.
Pierwszy kontakt z orkiem Karolina Lanckorońska przeżyła we własnym mieszkaniu. Trafił do niej na kwaterę kpt. Pawłyszeńko, który pierwszej nocy zabarykadował się w pokoju: „Widocznie zaniepokoił go los kilku lokatorów sowieckich, których we lwowskich mieszkaniach robotniczych przeprowadzono nocą na tamten świat”. Rano zażądał od właścicielki złotych mebli, gdyż wiedział dobrze z propagandy, że taka „pomieszczyca” – czyli dziedziczka – przed wojną na pewno miała meble szczerozłote.
Oficer miał kłopot ze zrozumieniem obsługi urządzeń sanitarnych. Mył głowę w ubikacji, a kiedy okazało się, że woda nie chce lecieć bez przerwy po pociągnięciu spłuczki, ganiał z rewolwerem za służącą, twierdząc, że to jej wina i spisek.
Autorka sama miała sporo kłopotów, gdyż była hrabianką, córką Karola Lanckorońskiego, podróżnika i właściciela licznych dóbr. Po pozbyciu się kłopotliwego lokatora nachodzili ją komisarze NKWD, pytając, co robiła przed wojną, i twierdząc: „A że wy grafini”. Kiedy oświadczała, że konstytucja nie uznawała jej tytułów, i pokazywała dokument tożsamości, Sowieci baranieli. „A wasz batko kto był?” – pytali. Na odpowiedź: „Mój ojciec był mecenasem sztuki” nie znajdywali żadnych argumentów. W zamian próbowali skonfiskować węgiel z kamienicy, gdyż ZSRS przodujący we wszystkich dziedzinach, podobnie jak dzisiejsza Rosja, nie był w stanie sprowadzić własnego do ogrzewania urzędów.
Na uwagę zasługuje fakt, że niektórzy bolszewicy potajemnie przychodzili do spowiedzi. Pewnego razu jeden z lwowskich księży, który rozdawał Komunię, przystanął i zawahał się, widząc klęczącego przed sobą sowieckiego żołnierza. Ten podniósł głowę i powiedział półgłosem: „Dawajtie mi Boha”.
Czy było jednak coś, co Armia Czerwona przyniosła mieszkańcom wschodnich ziem Rzeczypospolitej? Owszem, pomniki Lenina, Stalina i innych wodzów dzikiej rewolucji; ich portrety wieszane bałwochwalczo we wszystkich instytucjach, eksponowane na licznych pochodach i uroczystościach. Do Zabłudowa przywieźli posąg w kawałkach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.