Wieczór 16 września 1939 r., sztab naczelnego wodza marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Pułkownik Józef Jaklicz, zastępca szefa sztabu do spraw operacyjnych, wyjmuje butelkę szampana. Otwiera ją i nalewa trunek innym oficerom. Po raz pierwszy od wybuchu wojny w polskim sztabie panuje odprężenie. Oficerowie są bowiem przekonani, że najgorsze mają za sobą. Udało się zrealizować podstawowy cel – wytrwać przez 16 dni.
Zgodnie z umową sojuszniczą zawartą między Paryżem a Warszawą potężna francuska armia ma rozpocząć ofensywę przeciwko Niemcom dwa tygodnie po przeprowadzeniu mobilizacji. A więc nazajutrz, o świcie 17 września. Polscy oficerowie sztabowi spodziewają się więc, że rano znajdą na biurkach pierwsze triumfalne raporty o „przekroczeniu granicy z Niemcami na całej długości przez armię francuską i brytyjską”.
To zaś przyniesie natychmiastową ulgę Wojsku Polskiemu. Napór niemiecki będzie się zmniejszał z każdą godziną, Wehrmacht w panice zacznie przerzucać jednostki na front zachodni. Nie jest bowiem tajemnicą, że grający va banque Hitler pozostawił na granicy z Francją śmiesznie małe siły. Odciążenie frontu polskiego pozwoli zaś złapać Polakom drugi oddech, będą mogli się przegrupować i szybko przejść do kontrofensywy. To będzie koniec Niemiec.
Rano 17 września 1939 r. oficerowie z polskiego sztabu rzeczywiście znaleźli na swoich biurkach depesze. Nie miały one jednak tonu triumfalnego, ale katastroficzny. Informowały bowiem, że ofensywę podjęła nie armia francuska, ale armia sowiecka, która o świcie przekroczyła na całej długości wschodnią granicę Rzeczypospolitej. Nie był to więc koniec Niemiec, ale koniec Polski. To nie Niemcy, ale Polska musiała teraz prowadzić wojnę na dwa fronty.
A co z Francuzami i Brytyjczykami? Nie ruszyli się z miejsca. Polska została zdradzona. Oszukana przez wiarołomnych „sojuszników” osamotniona Rzeczpospolita konała pod ciosami dwóch totalitarnych molochów.
Hańba Abbeville
Oficerowie ze sztabu marszałka Rydza-Śmigłego nie mieli pojęcia o francusko-brytyjskich ustaleniach, które podjęto pięć dni wcześniej w Abbeville. Była to zresztą jedna z wielu rzeczy, o których nasi „sojusznicy” dziwnym trafem „zapomnieli” poinformować Polaków.
W miejscowości tej 12 września doszło do pierwszego spotkania francusko-brytyjskiej Najwyższej Rady Wojennej. Udział w naradzie wzięli premierzy obu państw – Eduard Daladier i Neville Chamberlain. Był to moment, gdy w Polsce rozpoczynała się wielka bitwa nad Bzurą i losy kampanii nie były jeszcze rozstrzygnięte. Mimo to Francuzi i Brytyjczycy postanowili, że Rzeczypospolitej pomocy nie udzielą.
Stenograf, który sporządził protokół z narady, w ten sposób zapisał stanowisko przedstawione przez francuskiego głównodowodzącego generała Maurice’a a Gamelina: „ [Powiedział, że] wcale nie nosi się z zamiarem rzucenia całej swej armii przeciwko głównym siłom obronnym Niemiec. W istocie wydał specjalne rozkazy zabraniające czegokolwiek w tym rodzaju. Odnośnie do użycia sojuszniczych Sił Powietrznych stwierdził, że zgadza się z poglądami głoszonymi przez sztab Brytyjskich Sił Powietrznych, że siły powietrzne nie powinny być w chwili obecnej użyte przeciwko obiektom w Niemczech. Uniknie się w ten sposób strat i usunie niebezpieczeństwo trafienia celów cywilnych oraz ewentualnych reperkusji. Polacy chcą, aby Francuzi czynili więcej, lecz Francuzi czynią wszystko, co w ich mocy”.
W tym momencie do rozmowy wtrącił się Chamberlain: „jest rzeczą jasną, że sojusznicy nie mogą uczynić tego, co mogłoby zapobiec opanowaniu Polski”. Gamelin zapytany o to, czy nie planuje jednak zmienić planów i uderzyć na Rzeszę, gdyby „Polska zdołała utrzymać się dłużej, niż to pierwotnie zakładano”, odparł: „Nie. Zaoszczędzi to jedynie więcej drogocennego czasu Francji i Wielkiej Brytanii na przygotowania i przeszkodzi Niemcom w przerzuceniu swych sił z frontu wschodniego na zachodni”.
Spotkanie w Abbeville przypieczętowało los Polski i przeszło do historii jako ponury symbol perfidii Zachodu. Zarówno Chamberlain, jak i Gamelin kłamali. Francja i Wielka Brytania nie tylko mogły pomóc Polsce, ale – dysponując miażdżącą przewagą na froncie zachodnim – mogły rozpocząć marsz na Berlin. Zamiast tego ograniczyły się do zrzucania pacyfistycznych ulotek nad niemieckimi miastami...
Sam Hitler mówił później, że gdyby alianci zachodni w 1939 r. jednak się ruszyli, oznaczałoby to „Finis Germaniae”. Feldmarszałek Erich von Manstein w swoich wspomnieniach napisał zaś, że kampania 1939 r. zakończyła się sukcesem z dwóch powodów.
„a) Ponieważ Niemcy podjęli wielkie ryzyko na zachodniej granicy
b) Ponieważ mocarstwa zachodnie tego ryzyka nie wykorzystały i nie pomogły Polsce”.
Gra na czas
Dlaczego Francuzi i Brytyjczycy, mając zwycięstwo w zasięgu ręki, nie ruszyli w 1939 r. na Niemcy? Kluczowe wydają się słowa gen. Gamelina o „drogocennym czasie”, jaki aliantom miał dać polski opór. Otóż kalkulacja Londynu i Paryża była niezwykle prosta. Zaangażowanie się Hitlera w Polsce odwlekało atak na Zachód i pozwalało uzyskać aliantom grubo ponad pół roku na dozbrojenie i dodatkowe przeszkolenie armii.
Ostatnie polskie zgrupowanie – Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” gen. Kleeberga – złożyło broń dopiero 6 października 1939 r. Dla wszystkich było więc jasne, że wobec nadciągającej zimy Niemcy w 1939 r. nie zdecydują się na drugą wielką kampanię, że będą czekali do wiosny 1940 r. A wtedy, jak naiwnie wierzyli Francuzi, pancerne hufce Wehrmachtu rozbiją się o potężną Linię Maginota.
Porzucenie Polski i wydanie jej na pastwę Hitlera było więc kolejnym elementem gry na czas. „Sytuacja Europy – mówił nieżyjący historyk Paweł Wieczorkiewicz – wyglądała tak, że pędziły sanie z myśliwymi (Francuzami i Anglikami), którzy musieli dopiero składać karabiny, a za nimi leciała sfora wilków. Żeby ocalić skórę, trzeba im było zrzucać kolejne ofiary. Pierwszą była Austria, drugą Czechosłowacja, a trzecią stała się Polska. Z tym że w naszym przypadku optymalnym rozwiązaniem dla Brytyjczyków, którzy już zdecydowali się na wojnę, był taki scenariusz, w którym Polska stawi opór”.
Paryż i Londyn wykorzystali więc Polskę jako piorunochron. Jako żywą tarczę, która miała przyjąć na siebie pierwsze, najpotężniejsze uderzenie III Rzeszy. Według jednej z teorii takie intencje przyświecały Brytyjczykom już 31 marca 1939 r., gdy złożyli Polsce słynne gwarancje niepodległości. Aż do tego momentu – jak wynika z niemieckich dokumentów – Hitler planował bowiem zaatakowanie w pierwszej kolejności Francji.
Brytyjczycy doskonale zdawali sobie sprawę z zagrożenia wiszącego nad Europą Zachodnią. Ambasador USA w Londynie Joseph P. Kennedy ostrzegał rząd Jego Królewskiej Mości, że w niemieckich sztabach opracowywane są plany inwazji na Francję. Takie same informacje napływały do Londynu od nastawionych opozycyjnie niemieckich oficerów. Alarmowali oni swoich londyńskich przyjaciół, że Führer zamierza „zacząć od Zachodu”.
„Mamy bardzo dokładne informacje, że Herr Hitler rozważa atak na Zachód z nadchodzącą wiosną” – pisał z niepokojem w styczniu 1939 r. szef brytyjskiej dyplomacji lord Halifax. 25 stycznia na posiedzeniu rządu w Londynie stwierdzono zaś, że „eksplozja Niemiec może nastąpić w bardzo bliskiej przyszłości i że jest dla nas koniecznością podjęcie bezpośrednich środków przeciwko możliwości skierowania jej wobec nas”.
Tym sposobem – według części badaczy – miało być właśnie zaoferowanie Polsce sojuszu. Intryga się powiodła, Polska przyjmując gwarancje Wielkiej Brytanii i podpisując z nią 6 kwietnia 1939 r. układ sojuszniczy, wpadła w angielską pułapkę. Hitler nie mógł teraz w pierwszej kolejności zaatakować Zachodu, bo zostawiłby sobie za plecami wrogą Polskę. 11 kwietnia zmienił więc kolejność planowanego ataku. Tego dnia wydał dyrektywę o przygotowaniu planu napaści na Polskę (Fall Weiss).
Stalin nadzieją Zachodu
Wspomniany prof. Paweł Wieczorkiewicz wskazywał również na drugi motyw, który spowodował brak brytyjskiej i francuskiej pomocy we wrześniu 1939 r. „Przyczyną wiarołomnego porzucenia Polski – pisał – była zarówno ostrożna, defensywna strategia gen. Gamelina, jak i niezachwiane przekonanie o rychłym wystąpieniu Sowietów. Przywódcy alianccy dysponowali dokładnymi danymi o treści moskiewskich rozmów Ribbentropa, które w obawie przed wcześniejszą kapitulacją Polski zataili przed władzami RP”.
Informacje te pochodziły od Hansa von Herwartha, wrogiego wobec reżimu narodowo-socjalistycznego sekretarza ambasady niemieckiej w Moskwie. Rankiem 24 sierpnia 1939 r. spotkał się on na spacerze z amerykańskim chargé d’affaires Charles’em Bohlenem. Gdy obaj panowie się przechadzali, Herwarth podyktował Amerykaninowi treść tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow.
Nie ma większych wątpliwości, że informacja ta natychmiast dotarła do Brytyjczyków i Francuzów. Ci ostatni zresztą skorzystali z własnego źródła. 25 sierpnia o planowanym rozbiorze Polski dowiedział się ambasador francuski w Berlinie Robert Coulondre. Wiadomość pochodziła z otoczenia szefa Kancelarii Rzeszy Hansa Lammersa. Gdy ambasador Juliusz Łukasiewicz spytał wprost o tę sprawę szefa dyplomacji Francji Georges’a Bonneta, ten skłamał, że tajne protokoły dotyczyły jedynie losu państw bałtyckich.
Spodziewając się rychłego wkroczenia Armii Czerwonej, Francuzi i Brytyjczycy uznali więc, że rozpoczęcie wielkiej ofensywy przeciwko Niemcom w połowie września 1939 r. niesie ze sobą zbyt duże ryzyko. Uznali bowiem, że los Polski jest przypieczętowany i szybko wypadnie ona z gry. Zostaną więc z Hitlerem sam na sam. Po drugie wkroczenie bolszewików tworzyło obiecujące perspektywy dalszego etapu wojny.
Otóż już od wiosny Brytyjczycy i Francuzi starali się usilnie włączyć Związek Sowiecki do koalicji antyniemieckiej. Zabiegi te spotykały się z odmową Stalina, który wówczas wybrał Hitlera. Rozbicie i rozebranie Polski przez obu dyktatorów dawało jednak nadzieję, że prędzej czy później dojdzie między nimi do konfliktu. I wówczas Zachód będzie mógł prowadzić wojnę na dwa fronty z Niemcami w oparciu o Związek Sowiecki. A więc partnera znacznie silniejszego niż Polska.
Zwolennikiem takiej interpretacji wydarzeń był między innymi znany konserwatywny publicysta Stanisław Mackiewicz. „Anglia nie potrzebuje istnienia Polski, nigdy jej nie potrzebowała – pisał. – Czasami leży w jej interesie pchnąć nas przeciwko Rosji, jak przed epoką Sejmu Wielkiego, czasami przeciwko Niemcom, czasami, jak w 1939, skierować na nas atak Hitlera, aby w ten sposób odwrócić uderzenie Hitlera od siebie, a zwrócić je na Rosję. Anglia rozumuje: Hitler prędko da sobie radę z wojskiem polskim i oto spotka się oczy w oczy z Rosjanami. Musi z tego wyniknąć wojna rosyjsko-niemiecka, a więc spełnienie naszych marzeń”.
Jak wiemy, wojna ta rzeczywiście – „na trupie” zdradzonej przez aliantów Polski – wybuchła. 22 czerwca 1941 r. Hitler zaatakował Stalina i Niemcy wkroczyli na drogę prowadzącą do klęski. Wielka Brytania triumfowała. A Polska... leżała w gruzach.
Czytaj też:
Zajęcie Zaolzia - czeski błąd II RP
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.