Podniebni dominatorzy

Podniebni dominatorzy

Dodano: 
Stanisław Wigura i Franciszek Żwirko
Stanisław Wigura i Franciszek Żwirko Źródło:Wikimedia Commons
Z dr. hab. Andrzejem Olejką, historykiem wojskowości, znawcą dziejów lotnictwa polskiego rozmawia Piotr Włoczyk.

PIOTR WŁOCZYK: Co się działo w Polsce 29 sierpnia 1932 r.?

DR HAB. ANDRZEJ OLEJKO: Cały kraj oszalał z radości. Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura wygrali wprawdzie zawody Challenge dzień wcześniej, ale informacje rozchodziły się wtedy przecież dużo wolniej. W związku z tym, że dopiero następnego dnia gazety w całym kraju trąbiły o sukcesie, który zadziwił całą Europę, można powiedzieć, że korek od szampana strzelił 28 sierpnia, ale toasty wznoszono 29. Polacy pękali z dumy, ale obaj nasi mistrzowie, wracając z zawodów, mając za sobą pierwsze lądowanie w kraju na poznańskim lotnisku Ławica, w Warszawie mieli duży problem – jak wylądować na lotnisku mokotowskim?

Pojawiły się jakieś kłopoty techniczne?

Nie, obawy dotyczyły czegoś innego. Inżynier Wigura miał wtedy powiedzieć do pilota: „Franku, wyjdź jak najszybciej z samolotu i idź w ich stronę, bo nam go zniszczą” (śmiech). Obawa o maszynę nie była bezpodstawna. Stało za tym doświadczenie Charlesa Lindbergha, który pięć lat wcześniej, po pierwszym samotnym przelocie nad Atlantykiem i lądowaniu w Paryżu na lotnisku Le Bourget, miał nie lada kłopoty, gdy oczekujący go tłum paryżan dostał szału i ruszył w kierunku „Spirit of St. Louis”…

Żwirko posłuchał Wigury?

Tak. Od razu po zatrzymaniu wysiadł z maszyny i poszedł w stronę tłumu. No i zaczęło się... Gdy niesiono go na ramionach, pilot stracił but, skarpetkę i portfel. Jeżeli wierzyć ówczesnej prasie, to na lotnisku mokotowskim na Żwirkę i Wigurę czekał ponad 50-tysięczny tłum.

Mistrzowie przygotowali dla rodaków nie lada spektakl. Widzowie obserwowali, jak RWD-6 nadlatuje wolno od placu Trzech Krzyży, zwalnia nad środkiem lotniska, a potem pilot daje „gaz do dechy” i wykonuje świecę. Żwirko wspiął się pionowo, a następnie pięknie wylądował. Jak już wspomniałem, ludzie rzucili się na Żwirkę. Wigura pojawił się dopiero później, gdy już zabezpieczył maszynę. Policjanci (również konni) nie byli wprawdzie w stanie zapanować nad tłumem, ale samolot jednak przetrwał, chociaż był dużo bardziej podatny na zniszczenie niż „Spirit of St. Louis”. Nawiasem mówiąc, Brytyjczycy również byli wówczas wniebowzięci. Prasa na Wyspach podkreślała, że przecież silnik RWD-6 był produkcji brytyjskiej, w związku z tym tak właściwie to oni wygrali...

Cały wywiad dostępny jest w 34/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Rozmawiał: Piotr Włoczyk