„O godz. 15 miałam się zgłosić na ul. Hożą do por. Bronisława Smoleńskiego «Surmy» z pięcioma wyszkolonymi przeze mnie sanitariuszkami. Stamtąd poszliśmy w miejsce, gdzie po wojnie wzniesiono gmach KC PZPR, obok Muzeum Narodowego. Przed wojną mieścił się tam budynek Wydziału Pomiarów Zarządu Miejskiego. Mieliśmy tam czekać na broń. Na miejscu zastaliśmy kilkudziesięciu chłopaków z naszej 23. Kompanii Batalionu «Kryski»” - relacjonuje Maria Gutowska.
„Okazało się, że grupa nie ma prawie żadnej broni. Ktoś miał jednego visa, poza tym było kilka butelek z benzyną. To wszystko” - wspomina lekarka. Wieczorem budynek z powstańcami został otoczony przez Niemców.
Z takim uzbrojeniem nie było sensu z nimi walczyć. Wyprowadzili nas na zewnątrz i ustawili pod ścianą... - mówi Maria Gutowska.
„Nie sposób tego zapomnieć, to była chwila potwornego napięcia. Niemcy już się szykowali do rozstrzelania nas, ale... pojawił się jakiś oficer, który odwołał egzekucję! Okazało się, że Niemcom potrzebnych było jeszcze więcej zakładników. Zaprowadzili nas wszystkich do podziemi Muzeum Narodowego. Piwnice pełne były ludzi, potem gdzieś czytałam, że było nas tam w sumie ponad 3 tys. Ścisk niemożliwy, ja spałam na gipsowych figurkach Józefa Piłsudskiego” - relacjonuje bohaterka powstania.
Niemcy wykorzystywali przetrzymywanych powstańców jako żywe tarcze.
Jednym z zakładników był mój przyszły szwagier, którego wtedy jeszcze nie znałam. Opowiadał potem, że gdy ich doprowadzono do barykady na Brackiej, leżeli przed nimi zabici i konający, których zabrano wcześniej z piwnic Muzeum Narodowego - mówi Gutowska.
Niemieccy żołnierze zrezygnowali jednak z wysłania na śmierć kolejnej fali zakładników.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.