Przełom w sztuce wojennej, którym były wojny napoleońskie, zawdzięczamy nie tylko dowódczemu geniuszowi „Boga Wojny”. Niczego mu nie ujmując, gen. Bonaparte skonsumował coś, co było od niego niezależne: pojawienie się armii rewolucyjnej. Rewolucyjnej, a więc złożonej z ludzi, którzy chcieli walczyć, wiedzieli, o co i po co, i nie trzeba ich było do walki zapędzać przymusem. Słowem – stanowiącej przeciwieństwo armii fryderycjańskiej, opartej na zasadzie, że żołnierz musi się bardziej bać własnego dowódcy niż wroga. Armię rewolucyjną np. można było rozpuścić w tyraliery strzeleckie – starego typu, niewolniczej nie dałoby się już po takim rozkazie zebrać z powrotem, więc trzeba było trzymać ją w ciasnych szykach, w których coraz doskonalsza artyleria żłobiła krwawe bruzdy, maksymalizując straty.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.