Polacy imponowali Brytyjczykom nie tylko zdolnościami bojowymi i brawurą, ale także niebywałą wytrzymałością. „Zdzisławowi Radomskiemu – pisał historyk Adam Zamoyski – podczas zaciętej walki nad Francją odstrzelono rękę w łokciu. Choć zemdlał dwukrotnie, zdołał przeprowadzić hurricane’a z powrotem przez kanał La Manche z własnym przedramieniem leżącym na kolanach i posadził samolot na brzuchu parę sekund przed tym, nim ostatecznie utracił przytomność z powodu upływu krwi.
Co ciekawe, Polacy cały czas sprawiali Brytyjczykom kłopoty. Byli niesubordynowani, zimnych i opanowanych Anglików raziły ich fantazja i zapalczywość. „Trudno sobie wyobrazić, żeby Polaków można było w ciągu roku przerobić na modłę obywatela angielskiego” – pisał jeden z naszych lotników. „Nie znosimy przymusu. Anglicy są w kłopocie, nie mogą zrozumieć, czemu z nami czasem tak trudno” – wtórował mu pilot z Dywizjonu 307. Polaków irytowały z kolei brytyjska pedantyczność i flegma.
Czytaj też:
Polacy pod Monte Cassino nie ginęli na darmo
Mimo to w trakcie bitwy o Anglię polscy lotnicy cieszyli się szaloną popularnością wśród Brytyjczyków, a w szczególności wśród Brytyjek. Warto wspomnieć o sytuacjach kiedy to Niemcy byli górą i nasi piloci musieli wyskakiwać ze spadochronami. Otóż na ziemi przechwytywała ich brytyjska ludność i prowadziła do pubów, gdzie gościła ich do momentu, w którym Polacy byli w stanie utrzymać się na nogach. A nawet dłużej.
„Zawisłem na drzewie – wspominał Czesław Tarkowski. – Zbiegli się nagle ludzie z kijami, widłami, a jeden z dubeltówką darł się piskliwym głosem:
– Hände hoch!
– Odp... – odpowiedziałem.
Ponure twarze rozpromieniły się momentalnie.
– To nasz! – zawołało jednocześnie wiele głosów”.
Inny zestrzelony polski oficer spadł na spadochronie prosto na kort tenisowy i – zanim przyjechano po niego z bazy – zdążył rozegrać mecz z miejscowym lordem i jego żoną...
Kodeks honorowy
To, co cechowało polskich myśliwców, to wierność cywilizowanym zasadom walki. Byli niczym podniebni ułani. Cechowała ich ta sama fantazja, ale i to samo poczucie honoru. W czasie wojennego zdziczenia i upadku zasad zachowali człowieczeństwo. Chociaż zamiast wierzchowców „dosiadali” spitfire’ów i hurricane’ów, byli godnym kontynuatorami najlepszych rycerskich tradycji Rzeczypospolitej.
„Strzelec na dziobie junkersa strzelał do mnie, ale ich samolot palił się. Prawy silnik rzygał ogniem i dymem – opisywał Witold Herbst. – Trzy czarne kropki opuściły płonący samolot. Nad nimi zakwitły białe kopuły spadochronów. Poczułem ucisk w sercu. Dwóch lub trzech lotników niemieckich pozostało w samolocie. Po chwili płonące skrzydło oderwało się i junkers opadał teraz, koziołkując powoli. Było po walce. Wykonaliśmy dwa ciasne koła wokół trójki na spadochronach. Pomachaliśmy dłońmi na pożegnanie, życząc im wszystkiego najlepszego. Niemcy też byli lotnikami, kolegami po fachu”.
Galeria:
Tak Polacy zdobywali Włochy - najlepsze zdjęcia
Wyjątkowo poruszająca jest historia Feliksa Szyszki - pilota polskiego, który został zestrzelony przez Niemców podczas kampanii 1939 r. Kiedy opadał na spadochronie z ciężkimi poparzeniami twarzy i tułowia, lotnik Luftwaffe latał wokół niego i strzelał do niego z karabinów maszynowych. W sumie przestrzelił mu nogi 17 razy. Gdy Szyszka wylizał się z ran, uciekł z lazaretu, przedostał się na Zachód i wstąpił do polskiego lotnictwa.
W 1941 r. sytuacja się powtórzyła. Tyle że w drugą stronę. Szyszka strącił messerschmitta i to niemiecki pilot opadał na spadochronie. „Zupełnie nie wiedziałem, co się ze mną dzieje – relacjonował. – Widziałem tylko, że palec chodzi mi na guziku kaemów. Teraz wystarczy tylko nacisnąć. Ale ja musiałem zobaczyć jego twarz. Więc leciałem na niego i nie strzelałem. Niemiec rósł w celowniku, gwałtownie wymachiwał rękoma, wił się na pasach, w końcu wyraźnie zobaczyłem jego twarz. Była obłąkana ze strachu. Niemcowi ręce opadły, wisiał jak kukła. Ale ja nie mogłem strzelać. Nie mogłem. Położyłem spitfire’a na skrzydło i przeleciałem parę metrów od tej twarzy. Potem widziałem jeszcze, jak spadochron opada na ziemię. Kiedy wylądowałem, poczułem, że jestem bardzo szczęśliwy”.
Polska podniebna walka nie była jednak tylko pasmem spektakularnych wiktorii. Fortuna często się odwracała. „Poniżej nas było czysto, morze lśniło w słońcu – relacjonował cytowany wyżej Witold Herbst. – Nagle znaleźliśmy się między wybuchającymi szrapnelami i następną rzeczą, którą zapamiętałem, był głos krzyczący w radiu:
– Skacz, Witek, skacz na miłość Boską!
Nie pamiętam nic z tego, co się działo potem, aż do chwili, gdy częściowo odzyskałem przytomność i zdziwiłem się, że nic nie widzę. Świst wiatru nad głową uzmysłowił mi, że wiszę pod kopułą spadochronu. Spróbowałem ręką otworzyć jedno oko. Okazało się, że ciało wokół jest spuchnięte. Zdołałem je otworzyć na tyle, by zobaczyć fale morza daleko pod nogami. Znowu straciłem przytomność i następne, co pamiętałem, było unoszenie się na morskich falach, gdy krztusiłem się od połkniętej wody”.
Poważnie rannego, dryfującego na falach kanału La Manche Polaka wyłowili Anglicy. Natychmiast po wylizaniu się z ran znów znalazł się w przestworzach. Tak jak inni koledzy z polskich dywizjonów rwał się bowiem do boju. Nic nie było w stanie go zatrzymać. Z wszystkich kolejnych walk Herbstowi udało się wyjść cało, dożył do końca wojny. Nie wszyscy polscy lotnicy mieli tyle szczęścia. Setki z nich poległy na polu chwały.
Niestety nasi brytyjscy sojusznicy – z którymi polscy piloci ramię w ramię przelewali krew – w perfidny sposób ich zdradzili. Mimo że Polacy tak ofiarnie bronili Wielkiej Brytanii, Brytyjczycy ich własną ojczyznę wydali w łapska Stalina. Dla naszych pilotów zabrakło nawet miejsca na londyńskiej paradzie zwycięstwa. Realia brutalnej gry, jaką jest międzynarodowa polityka, okazały się dla nich okrutne. Polskie asy przestworzy swój żołnierski obowiązek wobec ojczyzny wykonały jednak wzorowo.
„Trudno było wydobyć od nich opisy starć powietrznych z pilotami Luftwaffe – wspominał Władysław Nycz. – Na ogół niechętnie o tym mówili, ale i skąpe ich opowiadania chłonąłem chciwie. Dopiero później, gdy już sam znalazłem się w dywizjonie lotniczym na froncie, zrozumiałem ich powściągliwość w opowiadaniu o swoich wyczynach, nieraz graniczących z szaleńczym ryzykiem. Uważali swe postępowanie za oczywiste i dalekie od bohaterstwa. Było to po prostu wykonywanie swojej powinności”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.