Niemcy pod polską okupacją

Niemcy pod polską okupacją

Dodano: 

W miejscowej parafii udzielono do 1948 r. 98 ślubów i 25 chrztów. Maczków nie miał szans rozwinąć się gospodarczo. Miejscowe zakłady metalowe (produkcja narzędzi), warsztat samochodowy i fabryka zabawek oraz pomocy naukowych działały tylko na potrzeby „dipisów” oraz żołnierzy. Polska energia znalazła jednak ujście w działalności edukacyjnej i kulturowej. Pod względem liczby stowarzyszeń, wystawianych przedstawień, publikacji, kursów, szkoleń i realizacji obowiązku szkolnego górowaliśmy nad wszystkimi sąsiednimi miejscowościami niemieckimi. Poniekąd wynikało to z pewnej nadreprezentacji osób o pochodzeniu inteligenckim. Maczków był przy tym miasteczkiem tętniącym nieustaną zabawą.

W odwecie

Najciekawszym elementem pracy Rydla jest drobiazgowa analiza stosunków pomiędzy Polakami a Niemcami w podległym nam obszarze. Żołnierze 1. Dywizji Pancernej i 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, co całkowicie zrozumiałe, przejawiali olbrzymią chęć odwetu na Niemcach. Dowództwo doskonale zdawało sobie z tego sprawę, toteż płk Franciszek Skibiński, dowódca 10. Brygady Kawalerii Pancernej, zaznaczył:

„Przedtem jeszcze weszliśmy na terytorium niemieckie i tu doznaliśmy pomieszania uczuć. Z jednej strony świadomość, że jesteśmy w kraju śmiertelnego wroga. Z drugiej był to po Francji, Hiszpanii, Portugalii, Anglii, Belgii i Holandii kraj wreszcie podobny do Polski. Te same pola. Czterokołowe dawno niewidziane wozy. Ludzie podobnie ubrani. Budynki jak w Poznańskiem albo na Pomorzu. [...] Robiłem wszystko, co mogłem, żeby nasi żołnierze nie wyszli z dotychczasowej formy i żeby zachowywali się tak, aby Niemcy bali się ich, ale szanowali. Żadnych gwałtów i żadnych rabunków. Wachmistrz szwadronu ma prawo wezwać sołtysa i rozkazać, aby dostarczył do kuchni pięćdziesiąt białych kogutów w czarne cętki, ale nie wolno urządzać dzikich indywidualnych pogoni ze stenem za kurami”.

Czytaj też:
Zbrodnia w Gardelegen

Zamierzenia te w większości zostały spełnione. Do gorszących scen doszło jednak na wyspie Wangerooge, gdzie pijani pancerniacy dokonali wielu rozbojów i grabieży. Odosobnione przypadki miały miejsce w Jever, gdzie w odwecie za poniżanie robotnik przymusowy przy współudziale polskich żołnierzy zabił swojego byłego bauera prześladowcę.

Nasza przestępczość nie odbiegała od średniej zachodniej, a w porównaniu z ekscesami Amerykanów czy Francuzów wyglądaliśmy nawet lepiej. W Aschendorfie dwa lata po wojnie miejscowe Niemki utrzymywały nawet bliższe stosunki ze stacjonującymi tam polskimi saperami.

Więcej przestępstw popełnili „dipisi”. Byli to często ludzie bardzo młodzi, z łapanek, którzy przez ostatnie pięć lat nie chodzili do szkoły, nie mieli wokół sobie autorytetów, nieraz widzieli, jak Niemcy zabijają im najbliższych. Pracowali przymusowo na cudzym, oglądając przemoc i będąc często obiektem drwin oraz poniżania. Chęć zemsty była tu większa. Polscy dipisi bardzo szybko zaczęli organizować się w bandy rabunkowe. W nocy z 29 na 30 lipca 1945 r. jedna z nich licząca 60 osób zaatakowała wieś Paderborn, gdzie spaliła sześć domów, zabijając ośmioro mieszkańców, w tym kobiety i dzieci. Pancerniacy i spadochroniarze musieli takie bandy rozbijać.

W sierpniu przestępczość owa spadła, choć zdarzały się przypadki, że polscy żołnierze kryli „dipisów” popełniających mniejsze przewiny (kradzieże rowerów). We Freren niemiecki policjant Ollk wpadł na trop polskiego złodzieja rowerów. Spotkała go po kilku godzinach następująca przygoda: „Sam udałem się na posterunek polskich policjantów we Freren, aby omówić przebieg dalszego postępowania. Gdy szedłem tam, zatrzymało mnie wielu polskich żołnierzy, wyzywając w najgorszy sposób, jak np. kurwa, psiakrew, pies itd. Żołnierze ci nie pozwalali mi iść dalej i zbliżyli się do mnie niebezpiecznie”. Ollk dotarł ostatecznie do polskiej komendantury, ale oczywiście niczego nie wskórał.

Słowami mającymi w Emslandzie ogromną moc sprawczą były „bauer gut (rolnik w porządku)”. Nazwany w ten sposób Niemiec mógł w zasadzie liczyć na w miarę spokojne życie. Zdarzało się, że polskie patrole wojskowe przechadzały się po okolicy, mając za przewodników byłych robotników przymusowych, którzy w ten sposób przesądzali o losie miejscowych rolników będących jeszcze niedawno ich panami. Były jednak także przejawy wzajemnej życzliwości. W ulicówce o nazwie Vollen po jednej stronie drogi zamieszkali Polacy. Niemcy przechodzili przez ich posesje na swoje pola, odpłacając się gotowaniem dla Polaków.

Czytaj też:
Polacy pod Monte Cassino nie ginęli na darmo

Postawa Niemców zmieniała się. Do czerwca 1945 r. emslandczycy byli krańcowo ulegli i wykonywali wszelkie polecania władz okupacyjnych, włącznie ze schodzeniem Polakom z chodnika i kłanianiem się. Już w lecie jednak zaczęli sobie poczynać śmielej, wiedząc, że polskie panowanie nie potrwa długo. Symptomatyczna jest tu sytuacja opisana przez brytyjskiego oficera łącznikowego przy 1. Dywizji Pancernej: „Jakaś dziewczyna spycha pewnego polskiego oficera i mnie z chodnika. Tego już za wiele! Mówię jasno, z kim ma do czynienia. Polak jest zachwycony, że miękcy Anglicy potrafią być tak zdecydowani. Pewien niemiecki żołnierz, który się temu przyglądał, opowiada ludziom stojącym wokół, co Niemcy zrobiliby z taką dziewczyną w Rosji lub w Polsce”.

W Emslandzie nie było oczywiście mowy o żadnym poważnym sabotażu, ale już w lutym 1948 r., gdy Polacy opuszczali Maczków, doszło do regularnych bójek z Niemcami, którzy twierdzili, że Polacy nie mają prawa zabrać ze sobą mebli, które stanowiły do tej pory wyposażenie polskiej szkoły.

Repatriacja

Polska okupacja Emslandu trwała do 1947 r., polscy cywile pozostali tam jeszcze niecały rok. Z całej brytyjskiej strefy okupacyjnej do Polski powróciło około 50 proc. „dipisów”. W strefie okupacyjnej 1. Dywizji Pancernej ten odsetek był o kilkanaście procent niższy. Dowództwo prowadziło tutaj silną antykomunistyczną agitację. Jeden z miejscowych PPR-owców relacjonował, w charakterystyczny dla swojej formacji ideowej mało gramatyczny sposób: „Księża, mówiąc, że do ojczyzny jeszcze nie tak wnet powrócimy, nawoływali do sakramentów świętych i w doniosłych kazaniach wytykali niby komunistyczną Polskę [...]. Pospólstwo coraz bardziej dało się przerobić, już tak dalece, że ci, którzy powracali do kraju, krzyczano: komuniści, idą się zapisać na rzecz Rosjan”.

Za powrotem do kraju przemawiały przede wszystkim względy osobiste i rodzinne. Wielu „dipisów”, którzy wciąż mieszkali w osiedlach barakowych, odczuwało obecną sytuację jako gorszą niż za czasów niewoli u niemieckich rolników. W obozach nie było wszak pracy, kulała opieka sanitarna, brak było prywatności. Wyjeżdżali zatem głównie młodzi samotni mężczyźni. Za pozostaniem na Zachodzie optowali ci, którzy wiedzieli dokładnie, z czym wiążą się „dobrodziejstwa Kraju Rad”, choć pamiętajmy, że maczkowianie składali się głównie z mieszkańców Polski Zachodniej, a więc znających praktyki rządów komunistycznych z drugiej ręki. Zostawali również Polacy, którzy w Maczkowie i sąsiednich miejscowościach zdążyli się zaaklimatyzować oraz założyć rodzinę.

Jakub Ostromęcki

Artykuł został opublikowany w 5/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.