Tajna wojna II RP
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Tajna wojna II RP

Dodano: 

W książce pisze pan bardzo ostro, że w II Oddziale szerzyła się zdrada.

Niestety, tak było. I nie ma powodu, żeby to dzisiaj zamiatać pod dywan. To bolesna sprawa, ale musimy wreszcie zacząć o niej mówić.

Dlaczego oficerowie Wojska Polskiego przechodzili na stronę wroga?

Pieniądze. To był główny motyw. Ideowych komunistów, ludzi, którzy nagle nawrócili się na czerwoną wiarę, było wśród „dwójkarzy” niewielu. Zdarzały się też przypadki werbunku na podstawie posiadanych przez sowieckie służby kompromitujących materiałów. Czasami przypadki infiltracji są wręcz zdumiewające. Choćby sprawa Piotra Demkowskiego, o której tak pisał w swoich pamiętnikach gen. Kordian Zamorski: „Jak Moskal, który przyszedłszy do 4. Dywizji gen. Żeligowskiego na Kubaniu, słowa po polsku nie umiał, mógł ukończyć szkołę Sztabu Generalnego, uzyskać stopień dyplomowanego majora i być przydzielonym do Sztabu Głównego?”. Rzeczywiście, Demkowski mimo kłopotów z mówieniem po polsku zrobił zawrotną karierę.

Jak to było możliwe?

Ktoś go musiał pchać do góry, musiał mieć potężną protekcję. Jego akurat udało się zdemaskować. Złapany został w trakcie przekazywania materiałów zastępcy sowieckiego attaché w Warszawie mjr. Azyliemu Bogowojowi. Za szpiegostwo na rzecz Sowietów został rozstrzelany. Takich sukcesów na kierunku wschodnim nasz kontrwywiad miał jednak niewiele. Nawiasem mówiąc, Demkowski dał się zapamiętać oficerom defensywy, którzy prowadzili jego obserwację, jako człowiek oddający się „niewybrednej rozkoszy z ostatniego kalibru szurgotami na ławkach publicznych skwerów”.

Przejdźmy na kierunek zachodni. Tutaj także Oddział II, według pana, się nie popisał. Co było tego przyczyną?

Odwieczna polska przywara, o której mówił już marszałek Piłsudski. Gadatliwość. A więc rzecz w świecie tajnych służb niedopuszczalna. Oficerowie „Dwójki” mieli zwyczaj opowiadania sobie o prowadzonych przez siebie sprawach. Niekiedy z najdrobniejszymi szczegółami. Znamy przypadki, gdy głośno, na przykład w knajpach, opowiadali sobie, gdzie który zostanie przeniesiony, jakie są jego zadania. Opowiadali nawet o agentach, wymieniając ich prawdziwe nazwiska! Oczywiście wiele z tego docierało do uszu wroga. Konsekwencje dla agentów były dramatyczne. Właśnie dezynwoltura, z jaką traktowano bezpieczeństwo agentów, musi dziś zdumiewać. Do tego dochodziły rozmaite nadużycia.

Na przykład?

W swojej kolejnej książce przedstawię sprawę oficera policji niemieckiej na Górnym Śląsku o nazwisku Joseph Kopietz. Został on zwerbowany przez nasz wywiad i co miesiąc dostarczał kody tajnej łączności policyjnej. Do współpracy pozyskano go, obiecując mu olbrzymie pieniądze. Facet lubił bowiem dobrze się zabawić, zjeść i wypić. Innymi słowy, miał spore wydatki, na które nie wystarczała mu oficjalna pensja. Najpierw nasz wywiad mu płacił, ale potem nagle przestał. Gdy agent zaczął protestować, „Dwójka” zastosowała metodę szantażu. Grożono mu, że jeżeli wstrzyma współpracę, niemieckie władze dowiedzą się o tym, że zdradził. Trudno oczekiwać, żeby prowadzony w ten sposób agent na dłuższą metę był użyteczny.

Galeria:
Największe miasta II RP

Jak skończyła się ta historia?

Polski oficer, który zajmował się sprawą tego agenta, paplał o niej na lewo i prawo swoim kolegom. Pech chciał, że jeden z nich współpracował z Abwehrą. Natychmiast złożył stosowny raport. Sprawa miała dość dramatyczny finał. Kopietz wykorzystywał do przenoszenia przesyłek z kodami swoją żonę, która ze względów rodzinnych często przekraczała granicę polsko-niemiecką. Pewnego dnia została zatrzymana na granicy. Poddano ją drobiazgowej rewizji. Kody znaleziono przylepione do wewnętrznej części kołnierza.

Smutne to.

Niestety jednak prawdziwe. Inny przykład: sprawa polskiego agenta w Tczewie, a potem Szczecinie, Friedricha Wilhelma Bittera. Opisałem ją w swojej książce „Dama z pieskiem”. Był to człowiek, który prowadził kontrolę paszportową pasażerów pociągów tranzytowych operujących między Rzeszą a Wolnym Miastem Gdańskiem. A więc niezwykle cenny agent. Miał między innymi dostęp do kartotek osób poszukiwanych przez policję niemiecką w związku z podejrzeniami o prowadzenie działalności wywiadowczej. Otóż oficer „Dwójki”, Feliks Mrozowski, co trzy miesiące podkradał mu uzgodnione comiesięczne wynagrodzenie.