Jako to?!
Wysyłał agentowi krótki list informujący o tym, że w środku są pieniądze, a po otwarciu koperty przez Bittera okazywało się, że poza listem niczego w środku nie ma. Bitter próbował interweniować, ale w odpowiedzi zderzał się z gwałtowną reakcją: jak on śmie oskarżać polskiego oficera o takie rzeczy! Był bezradny i rozgoryczony. Coraz więcej pił. W głupi sposób się zdekonspirował. Całkowicie pijany próbował na własną rękę, w knajpie, zwerbować do pracy dla Polaków kolegę, oficera policji w Szczecinie Wilhelma Schrödera. Dostał od niego najpierw dwa razy po pysku, a następnego dnia się dowiedział, że Schröder zameldował o tym wydarzeniu szefowi Prezydium Policji w Szczecinie. Kolejny dramat i kolejny zmarnowany agent.
A jak pan ocenia dobór agentury „Dwójki”?
Polski wywiad zbyt często werbował jakichś murarzy, stolarzy, włóczęgów, pijaków, panienki podrzędnej kategorii. Cóż oni mogli przynieść za informacje? Całkowity bezsens. Tych ludzi do współpracy z naszymi służbami pchała przede wszystkim skrajna bieda. Zgodziliby się na wszystko, byle dostać zaliczkę. Dochodziło więc do sytuacji kuriozalnych. Na przykład raz pożyczono parze włóczęgów aparat fotograficzny i kazano zrobić zdjęcia koszar. Obiecano im 200 marek. Tymczasem ledwo ruszyli w drogę, jeden z nich zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej po prostu sprzedać ten sprzęt i nigdy nie wracać do Polski. Byli takimi „specjalistami”, że wpadli w trakcie robienia pierwszych zdjęć bunkrów.
Rzeczywiście nie wygląda to na profesjonalną akcję.
Zadania, które stawiano agentom, były niekiedy śmieszne. Przeczytałem tysiące dokumentów tajnych służb z tego okresu i prawie nie spotkałem sprawy, w której nie kazano by agentom działającym w III Rzeszy… szukać nowych modeli masek przeciwgazowych. Gdyby ci wszyscy „bohaterowie” cichego frontu rzeczywiście dostarczyli te maski, to chyba trzeba byłoby zrezygnować z ich produkcji na terenie Polski.
Był jednak przykład diametralnie różny: rotmistrz, a potem mjr Jerzy Sosnowski.
Tak, to był najlepszy oficer w historii polskiego wywiadu. Prawdziwy as. Ten człowiek działał profesjonalnie, z poświęceniem i co najważniejsze – niezwykle skutecznie. Podszywając się pod polskiego arystokratę, zrobił furorę w wyższych sferach Berlina i zwerbował do współpracy wiele ważnych osób. Głównie kobiety. Dzięki nim pozyskał bezcenne informacje o znaczeniu strategicznym.
Mamy więc być z czego dumni.
Tak, z Sosnowskiego możemy być bardzo dumni. Z jego dalszych losów już nie. Na skutek zdrady mjr Sosnowski w 1934 r. wpadł i został skazany przez Niemców na dożywocie. Udało się go wymienić na niemieckich agentów schwytanych w Polsce, ale po powrocie do Warszawy wcale nie okrzyknięto go bohaterem. Został wpakowany do aresztu. Uznano go za zdrajcę, który przeszedł na stronę Niemców. Była to zwykła zawiść i głęboka niechęć do niego, a przede wszystkim do jego sukcesów. Wyrządzono temu człowiekowi, wspaniałemu oficerowi i wielkiemu patriocie, olbrzymią krzywdę. We wrześniu 1939 r. dostał się w ręce sowieckie. Zmarł śmiercią męczeńską na nieludzkiej ziemi. Ponurą rolę w całej tej sprawie odegrał wspomniany już kapitan Niezbrzycki.
Czy to była największa kompromitacja naszego wywiadu?
Bez wątpienia. Można ją tylko porównać do sprawy losu dokumentów II Oddziału. Otóż w 1939 r. dokumentację naszych służb pozostawiono na łasce losu w warszawskim Forcie Legionów. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby te newralgiczne papiery albo wywieźć, albo spalić. A przecież jest to podstawowa rzecz, jaką należy zrobić w takiej sytuacji. ABC tajnych służb. Panowie oficerowie najwyraźniej tak się spieszyli, żeby wywieź swoje prywatne walizki do Rumunii, że zapomnieli o takiej „błahostce”. Krótko potem Niemcy chodzili od półki do półki i systematycznie pakowali ich zawartość. Zbiór ten zabrali do Gdańska-Oliwy, gdzie rozpoczęło się tłumaczenie. Było tam bowiem największe skupisko osób władających językiem niemieckim i polskim. Efektem była gigantyczna tragedia naszej agentury na terenie Rzeszy. Zostali aresztowani, bardzo wielu z nich usłyszało wyroki śmierci. Inni nie przeżyli pobytu w więzieniach. Polska, a raczej jej funkcjonariusze, ich zawiedli.