Zdrada generała Rómmla. Trzy kompromitacje byłego dowódcy Armii „Łódź”
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

Zdrada generała Rómmla. Trzy kompromitacje byłego dowódcy Armii „Łódź”

Dodano: 

W tej sytuacji Lipiński, w towarzystwie prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, podobnie jak on legionisty i piłsudczyka, natychmiast udał się do Rómmla. Po godzinie 19 dotarli na ulicę Rakowiecką, gdzie mieścił się sztab Armii „Warszawa” i zostali przyjęci przez generała w obecności płk. Stanisława Roli-Arciszewskiego. Starzyński przedstawił „generałowi niemożność decydowania przez niego spraw polityki zagranicznej państwa bez porozumienia z rządem, który mógł tymczasem inną podjąć decyzję”, gdyż „powstanie anarchia”.

Wsparł go Lipiński, który stwierdził, że ewentualne opuszczenie kraju przez rząd nie przesądza o prawomocności działania, zaś najważniejszym „jest utrzymanie formalnego stanu rzeczy, ciągłości państwowej, czego wyrazem jest rząd […]. Obowiązkiem jest bić się z każdym wrogiem, który na nas idzie, nie zaś decydować, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem”. Na słowa płk. Arciszewskiego, że honor nakazuje nam bić się z Niemcami, z dwoma zaś przeciwnikami bić się nie można i jednego należy uznać za sprzymierzeńca, ppłk Lipiński odparował, że „honor to nie kiełbasa, nie jest podzielny, honor jest tylko jeden”. Piłsudczycy zablokowali w ten sposób pomysł tworzenia prosowieckiego rządu w Warszawie.

Czytaj też:
Tajna wojna II RP

Po latach, w komunistycznej Polsce, Rómmel z przekonaniem pisał o swoich ówczesnych nadziejach, że armia polska wycofa się na terytorium sowieckie, tam zreorganizuje i będzie kontynuować walkę. Generał zapomniał najwyraźniej, że było to nierealne, gdyż Sowieci dopiero co zawarli układ o nieagresji z Niemcami. Agresję sowiecką, która realizację tego pomysłu uniemożliwiła, usprawiedliwiał: „Teraz jeszcze staram się nie wierzyć i nie widzieć w tym kroku wojsk radzieckich aktu wrogiego, raczej widzę w nim zamaskowany manewr przyszłego sprzymierzeńca, który swoim wystąpieniem chce ubezpieczyć przed Niemcami duże połacie naszego kraju, leżące na północy”.

Słowa te napisał jeden z najwyższych stopniem oficerów niepodległej Rzeczypospolitej, doskonale wiedząc, że sowieckie „ubezpieczanie przed Niemcami naszego kraju” polegało na wymordowaniu wziętych do niewoli kilkunastu tysięcy oficerów, deportacji dziesiątków tysięcy obywateli polskich, rozstrzelaniu kolejnych tysięcy w chwili ataku III Rzeszy na ZSRS. Nawet płk Aleksander Pragłowski nie mógł zrozumieć swojego dowódcy, któremu był tak bardzo oddany: „Rómmel idealizował bolszewików. Kiedy weszli do Polski, łudził się, że przybywają jako półprzyjaciele i dopuszczał nadzieję, że gdy dojdą do Wisły, wypuszczą nas z bronią w ręku na Węgry albo do Rumunii [...]. Nie podzielałem tej nieco dziecinnej opinii generała”.

Gorliwość w witaniu Sowietów nie szła niestety w parze z aktywnością przeciw Niemcom. Wbrew licznym głosom oficerów ze swojego sztabu Rómmel nie podjął na poważnie działań zaczepnych w celu wsparcia bijących się nad Bzurą wojsk gen. Tadeusza Kutrzeby. „Czynne wystąpienie wojsk zgrupowanych w Warszawie byłoby dodało do wieńca sławy bohaterskiej obrony o wiele wspanialszy wawrzyn bohaterskiego ducha ofensywnego. Niestety! Tego już nie było i byliśmy zdolni tylko do bierności [...]. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ciężar odpowiedzialności za tę bezczynność, a trwa ona na naszym froncie od 12 do 25 września [...], nie licząc drobnych lokalnych natarć, spada głównie na generała Rómmla [...]. Dowództwo armii nie było już zdolne do tego i mimo teatralnego, jak się okazało, nieprzyjęcia przez generała Rómmla parlamentariusza niemieckiego w dniu 16 września, on sam, jak i jego doradcy, psychicznie biorąc, byli już kapitulantami” – oceniał szef sztabu DOW płk Tadeusz Tomaszewski, a płk Stefan Koeb, szef oddziału operacyjnego DOW, powtarzał w tych wrześniowych dniach przy każdej sposobności: „Historia nam tego nie zapomni, żeśmy nie poszli na huk dział”.

Na herbatce u Bieruta

Po kapitulacji Warszawy Rómmel poszedł do niewoli i do końca wojny przebywał w obozie jenieckim w Murnau. Oswobodzony w 1945 r., szybko zdecydował się na powrót do kraju. W sierpniu zatelefonował do sekretariatu Bolesława Bieruta, pytając uprzejmie, czy możliwa byłaby rozmowa z „panem prezydentem”. Ten powiadomiony o prośbie stwierdził: „Raczej się spodziewałem, że do nas przybędzie”. Wkrótce też witał generała w Belwederze, na tę okazję rozwijając czerwony dywan i ściągając parunastu generałów ludowego wojska na czele z Karolem Świerczewskim, którzy na komendę zaczęli wrzeszczeć: „Niech żyje generał Rómmel, bohaterski obrońca Warszawy!”. Generał zaczął płakać, po czym, ujęty przez Bieruta pod ramię, ruszył na belwederskie salony, gdzie zaczęła się uczta.

Rychło za tym gorącym przyjęciem przyszło mianowanie doradcą naczelnego dowódcy ludowego WP do spraw szkolenia. 1 września 1945 r. zaś na Zjeździe Uczestników Zbrojnej Walki z Najeźdźcą „stary, godnie wyglądający Rómmel, w pełnym mundurze generała, z tęczą orderów na piersi, zająwszy miejsce na mównicy, w uniżonych słowach zwrócił się do Bieruta, witając w imieniu wojska polskiego poza granicami kraju i własnym prezydenta nowej, odrodzonej Rzeczypospolitej Polskiej. Niesmak, jaki ogarnął całą salę, wyraził się w skąpych, lekceważących oklaskach” – pisał świadek tego zdarzenia Stefan Korboński. Nie wspomniał niestety, czy wśród tych odznaczeń było też Virtuti Militari za wojnę z bolszewikami. Nie minęły jednak dwa lata, kiedy generał, odegrawszy przeznaczoną mu rolę uwiarygodnienia komunistycznego wojska, został przeniesiony w stan spoczynku.

Ostatnia przysługa

Przez dziewięć lat Rómmel pędził cichy żywot wojskowego emeryta. W 1956 r. włączył się gorliwie do działalności ZBoWiD, w którym działał 11 lat, aż do swojej śmierci. Przede wszystkim jednak zasłynął z opublikowania wspomnień z września 1939 r., które pretensjonalnie zatytułował „Za honor i Ojczyznę”. W pełni odpowiadały one zapotrzebowaniu komunistów, którzy w swojej wizji polskiego Września dowodzili rzekomo powszechnej nieudolności, a nawet tchórzostwa wyższych oficerów WP, zwłaszcza tych z rodowodem legionowym.

Oskarżenia te miała uwiarygodniać książka generała, który naraził swoją armię na klęskę, by następnie porzucić ją, co nie przeszkodziło mu napisać we wstępie: „Jest faktem bezspornym, że armia nasza nie zmobilizowana, nie skoncentrowana, jakby umyślnie podstawiona na uderzenie wroga…”. Zdumiewające były zarówno te słowa, jak i następne, że przegrana w kompromitujący sposób kampania „rzuca cień na wszystkich wyższych dowódców ówczesnej armii polskiej”. I on jako jeden z wyższych dowódców musi zająć bezkompromisowe stanowisko, by nie postawiono go „w jednym szeregu z ludźmi, którzy ponoszą pełną odpowiedzialność za błędy popełnione w 1939 r”.

Czytaj też:
Czesi ratują agentów. Przykład, z którego nie skorzystał polski wywiad

Jednak mało kto dał się nabrać na wynurzenia gen. Rómmla. Władysław Bortnowski (nie był tożsamy z generałem WP o tych samych personaliach – przyp. M.G.) pisał: „Niestety gen. Rómmel postawił sobie za cel nie tyle odtworzenie wypadków i wyjaśnienie warunków, w jakich one przebiegały, ile rehabilitację postępowania własnego i podkomendnych, szafując równocześnie oskarżeniami pod adresem Naczelnego Dowództwa oraz dowódców armii »Poznań« i armii »Prusy«”. Najlepiej jednak podsumował to dzieło Bohdan Skaradziński, pisząc, że książka wskutek „tendencji autora do wystawiania sobie pomnika” daje spaczony obraz polskiego Września. „Jest dziełem raczej niefortunnym, a tytuł chyba nieporozumieniem”.

Nie był Rómmel tym spośród przedwojennych oficerów WP, którzy gorliwie wspierali komunistów w budowie totalitarnego aparatu władzy, uczestnicząc chociażby w walce z podziemiem niepodległościowym. Niemniej po generale, który w 1920 r. gromił bolszewików, można by oczekiwać więcej aniżeli książki, w których usprawiedliwiał najazd sowiecki na Polskę w 1939 r. i potępiał dowództwo polskiej armii za rzekome nieprzygotowanie kraju do wojny czy też odnotowanej przez sekretarza Bieruta deklaracji: „Niech sobie inni mówią o prezydencie Bierucie, co tylko chcą, ja po dzisiejszym dniu jestem mu oddany całą duszą”.

Artykuł został opublikowany w 4/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.