Zawsze słyszałem, że przedwojenna Polska miała znakomity wywiad. Pan w swojej książce „Operacja »Reichswehra«” stawia zupełnie inną, dla wielu czytelników szokującą tezę.
Ja także byłem wychowany w kulcie „Dwójki”, która rzekomo miała wiedzieć wszystko o naszych wrogach. Potem w miarę odkrywania kolejnych dokumentów wywiadowczych zaczęły się we mnie rodzić poważne wątpliwości. No bo skoro rzeczywiście mieliśmy taki wspaniały wywiad, to dlaczego w 1939 r. Niemcy tak szybko się z nami uporali. Dlaczego w zasadzie tylko się cofaliśmy? Dlaczego nie posunęliśmy się nawet o centymetr do przodu?
Zacznijmy od wywiadu na Wschód.
Nasz wywiad na odcinku sowieckim, mówiąc kolokwialnie, leżał. Na tym kierunku nie udało się naszemu wywiadowi osiągnąć sukcesów.
Jednak w Związku Sowieckim mieszkało 1,5 mln Polaków, mieliśmy w tym kraju konsulaty, Polacy w ogóle dobrze znają Rosję. Było więc na czym budować siatki szpiegowskie.
Niestety, niemal wszystkie polskie operacje wywiadowcze były już w zalążku niszczone przez GPU, a później NKWD. Nasi agenci byli wyłapywani, a wielu z nich zostało przewerbowanych przez sowieckie służby, aby dezinformować Warszawę. W efekcie, wyłączając zgadywanie, Polacy nie mieli pojęcia o rzeczywistych zamierzeniach Stalina. Nie wiedziano o sowieckich planach porozumienia z Niemcami, nie wiedziano o szykowanym rozbiorze Polski. Ba, „Dwójka” nie miała informacji nawet o tym, że we wrześniu 1939 r. jednostki Armii Czerwonej koncentrowały się na granicy! Tego typu, chociaż szczątkowe, informacje spływały jedynie z Korpusu Ochrony Pogranicza. Gdy jednostki Armii Czerwonej wkraczały do Polski, było to dla naszych przywódców gigantycznym zaskoczeniem. Nawet jeżeli była wówczas w Sowietach jakaś agentura, to – jak wynika z dokumentów – nie posiadała stosownego wyposażenia technicznego, by wyprzedzająco przekazać ostrzeżenie.
Dramat.
Całkowity. Można odnieść wrażenie, że robota „Dwójki” na Wschodzie była wykonywana tak, żeby te informacje do Warszawy nie nadchodziły.
Dlaczego?
Były oficer II Oddziału kapitan Władysław Michniewicz opublikował w Chicago książkę „Wielki bluff sowiecki”. Zawarte są w niej szokujące tezy. Według niego jeden z najważniejszych ludzi służb II RP na kierunku wschodnim, słynny kpt. Jerzy Niezbrzycki (pseudonim Ryszard Wraga), pracował dla moskiewskich służb. Werbunek, według Michniewicza, nastąpił w połowie lat 20. w Kijowie, gdzie Niezbrzycki miał prowadzić działalność wywiadowczą. Po powrocie do Polski mianowano go… szefem sowieckiego referatu w Oddziale II. Na stanowisku tym był bardzo długo, cieszył się bowiem osobistą protekcją marszałka Rydza-Śmigłego. Tymczasem, według mojej oceny, był to intrygant, który zajmował się głównie kopaniem dołków pod zdolniejszymi od siebie kolegami i robieniem „wrzutek” do prasy. Miał duszę rozerwaną między chęcią bycia oficerem wywiadu a pracą jako dziennikarz. Szkoda, że nie skupił się jedynie na dziennikarstwie.
Czy rzeczywiście Sowieci zinfiltrowali „Dwójkę”?
Polski wywiad był spenetrowany bardzo głęboko przez tajne służby obu naszych wielkich sąsiadów. Jednak penetracja niemiecka nie była aż tak poważna jak sowiecka. Skala tej ostatniej była zdumiewająca. Przy pomocy swoich agentów nie tylko nas szpiegowali, ale także stosowali dezinformację. Czyli przekazywali fałszywe materiały wskazujące na przykład na to, że są słabi i nie uderzą na Polskę. A już na pewno nie w sojuszu z Niemcami. Nie bez powodu przytoczyłem w swojej książce fragment sprawozdania z rozmowy niemieckiego gen. Wilhelma Adama z Woroszyłowem, odbytej w listopadzie 1931 r. w trakcie pobytu w Moskwie. Powiedział mu on, co następuje: „Nasza działalność wywiadowcza przeciwko Polsce jest wysoce niesatysfakcjonująca. Dziękuję za materiały, które od was otrzymaliśmy, i jednocześnie proszę o współpracę w ich zdobywaniu w przyszłości. Wiemy, że wasz wywiad dostarcza znacznie lepsze informacje niż nasz”.
Galeria:
Wojna z Niemcami w polskiej prasie
Rzeczywiście, działalność wywiadu niemieckiego była „niesatysfakcjonująca”?
Niestety, Niemcy również byli mocni na naszym terenie. Choćby taki przykład: gen. Stefan Wiktor Pasławski, główny inspektor Straży Celnej, podpisuje w dniu 7 stycznia 1928 r. trzy dokumenty stanowiące instrukcję pracy operacyjnej wywiadu. A już 5 maja 1928 r. ich wierną kopię przesyła do Berlina pracownik niemieckiego Konsulatu Generalnego w Gdańsku. Wypada dodać, że te polskie dokumenty miały gryfy: „Ściśle tajne! Trzymać pod kluczem!”. Takich przykładów było wiele.
Chyba jedną z największych porażek naszych służb była sowiecka operacja „Trust”.
Tak, bolszewicy w latach 20. stworzyli fikcyjną organizację kontrrewolucyjną, aby wciągnąć w pułapkę rosyjskich białych emigrantów i wprowadzić w błąd zachodnie służby wywiadowcze. Chcieli również wprowadzić swoich agentów w ich struktury. „Trust” to była koronkowa operacja, majstersztyk. Nasz wywiad niestety na to się nabrał. Sowieckie służby czerpały pełnymi garściami z doświadczeń ochrany. A to, jak wiadomo, była niezwykle profesjonalna służba.