Najbardziej dramatyczny obrót sprawy przyjęły podczas wojny z Niemcami, która wybuchła 22 czerwca 1941 r. Gdy na Kremlu się zorientowano, że Armia Czerwona po pierwszym uderzeniu Hitlera zaczęła się rozpadać, postanowiono podjąć drastyczne środki zaradcze. Zastosowano wypróbowany przez Trockiego środek – bezwzględny terror.
Rozkaz o utworzeniu oddziałów zaporowych NKWD został wydany już pięć dni po rozpoczęciu kampanii. Ich zadaniem było opanowanie chaosu, który zapanował na sowieckich tyłach. Część żołnierzy Armii Czerwonej poddawała się Niemcom, ale część po prostu porzucała broń i ruszała do domów. Dlatego gęste patrole oddziałów zaporowych obsadziły kluczowe drogi i dworce kolejowe, przeczesywały ostępy leśne. Ich dowódcy otrzymali prawo rozstrzeliwania „zdrajców” na miejscu. „Tchórzy i dezerterów należy likwidować – pisał w jednym z rozkazów Stalin. – Aresztowaniu podlegają również ich rodziny”.
Klęskę pierwszych dni wojny trzeba było jakoś wytłumaczyć. Błędy Stalina, który zlekceważył doniesienia wywiadu o niemieckiej koncentracji na linii demarkacyjnej, zatuszowano. Komuniści nie chcieli również przyznać, że są tak znienawidzeni, iż żołnierze Armii Czerwonej przechodzą na stronę nieprzyjaciela. Za kozły ofiarne posłużyli więc dowódcy dywizji, które przyjęły na siebie pierwsze, miażdżące uderzenie Wehrmachtu. Wielu z nich zostało aresztowanych i rozstrzelanych za „zhańbienie munduru tchórzostwem”.
Władimir Dajnes w swojej książce opisuje historię trzech generałów: Kaczałowa, Poniedielina i Kiriłłowa. W podpisanym przez Stalina rozkazie z 16 sierpnia 1941 r. cała trójka została uznana za „zdrajców” i „wrogów ludu”. Oficerowie ci mieli wykazać się tchórzostwem, porzucić swoich ludzi i poddać się Niemcom, mimo że mogli dalej walczyć i wyrwać się z okrążenia. Dlatego zostali zaocznie skazani na rozstrzelanie.
Jak było w rzeczywistości? Otóż Kaczałow w momencie wydania rozkazu już nie żył. Wcale nie dostał się do niewoli, tylko zginął w walkach pod Smoleńskiem, gdy niemiecki pocisk rozłupał jego czołg. Oficer został pochowany przez lokalną ludność, o czym w Moskwie nie wiedziano. Mimo że sprawa szybko się wyjaśniła, władzy sowieckiej zajęło 12 lat pośmiertne zrehabilitowanie Kaczałowa.
Z kolei Poniedielin i Kiriłłow rzeczywiście dostali się do niemieckiej niewoli, ale wcale nie dobrowolnie. Pierwszy wpadł w zasadzkę, drugiego żołnierze Wehrmachtu obezwładnili podczas walki wręcz. Poniedielin i Kiriłłow trafili do obozów jenieckich, gdzie spokojnie przesiedzieli całą wojnę. Kłopoty zaczęły się dla nich, gdy wojna dobiegła końca i zostali „wyzwoleni” przez anglosaskich sojuszników. Oczywiście przekazano ich do Moskwy, gdzie natychmiast trafili do więzienia. Obaj zostali zgładzeni w 1950 r.
Wróćmy jednak do oddziałów zaporowych. Z każdym tygodniem wojny ich działania były intensyfikowane.
I nagle bój – wspominał żołnierz Armii Czerwonej A.W. Soroka. – Z przodu faszystowski ostrzał, z tyłu nasz oddział zaporowy strzelający do swoich. I biegniemy do przodu. Bez broni.
Stosowanie podobnej taktyki przyniosło katastrofalne skutki. Pole bitwy uścieliły kolejne wały martwych bolszewickich żołnierzy. Braki w wykształceniu wojskowym i brak zdolności dowodzenia sowieccy oficerowie zastępowali zasadą, że „przeciwnik ma mniej pocisków niż my ludzi”. I liczyli, że 20. lub 30. fala żołnierzy Armii Czerwonej wreszcie dobiegnie do niemieckich pozycji i je zdobędzie. „Ludzi u nas mnogo” – mówił sam towarzysz Stalin.
Jednostki zaporowe wzbudzały nienawiść wśród żołnierzy Armii Czerwonej. „W oddziałach zaporowych byli ochotnicy – wspominał weteran A. Kajzerman. – Tam nie było tak strasznie i nie tak niebezpiecznie jak na froncie, w piechocie i można było uratować życie. Ci ludzie nie tylko nie wstydzili się swojej misji, ale nawet w pewnym stopniu byli dumni z tego, uważając to za »wysokie zaufanie partii i rządu«. Ja osobiście (i chyba wszyscy weterani) takimi ludźmi gardziłem i nigdy bym nie usiadł z nimi przy jednym stole. Przecież gdyby takiemu ciążyła rola kata, to mógłby znaleźć wiele sposobów, aby trafić bezpośrednio na linię frontu, do szeregów atakującej piechoty. Ale tam było niebezpiecznie, można było zginąć. Ja bym tych, którzy służyli w oddziałach zaporowych, porównał z tymi, którzy pilnowali obozów Gułagu, służyli jako strażnicy. Przez cały okres powojenny, na różnych spotkaniach weteranów, ani razu nie spotkałem się z weteranem, który by powiedział, że służył w oddziale zaporowym lub w jednostkach Smiersza, gdyż znali stosunek do nich kombatantów”.
Rozkaz 227
Wiatru w żagle oddziały zaporowe nabrały 28 lipca 1942 r., gdy Józef Stalin wydał słynny rozkaz numer 227. Sowiecki dyktator zrugał „tchórzy” i „zdrajców”, którzy wpadają w panikę w obliczu wroga: uciekają, porzucają broń lub oddają się do niewoli. „Ani kroku w tył!” – brzmiał rozkaz tyrana. Nad jego wykonaniem miały czuwać właśnie oddziały zaporowe.
Z książki Dajnesa wyłania się ponury obraz Armii Czerwonej. Jej żołnierze nie mogli czuć się bezpiecznie nawet w momentach odpoczynku, gdy nie znajdowali się na pierwszej linii. Pod tym względem wojsko bolszewickie przypominało cały kraj – wśród żołnierzy działali konfidenci tajnych służb, którzy szpiegowali swoich towarzyszy. Za „antysowieckie wypowiedzi” również groziło rozstrzelanie. Co się kryło za tym określeniem? Słowa krytyki pod adresem dowództwa lub narzekanie na stan uzbrojenia, umundurowania i jedzenie (a z tym w Armii Czerwonej było tragicznie).
Oddziały zaporowe Armii Czerwonej formalnie zostały rozwiązane w listopadzie 1944 r. z powodu „zmiany sytuacji na frontach”. Niektóre źródła wskazują jednak, że formacje te przetrwały do końca wojny. Jak ocenić ich rolę? Z perspektywy sowieckiej niewątpliwie była ona zbawienna. Dzięki masowemu terrorowi bolszewikom udało się zmusić żołnierzy Armii Czerwonej do walki w obronie znienawidzonego reżimu. Komunizm został uratowany. Z perspektywy rosyjskiej, lub też po prostu ludzkiej, rola ta była katastrofalna. Członkowie oddziałów zaporowych dopuścili się ludobójstwa na masową skalę. Była to jeszcze jedna z wielu straszliwych zbrodni dokonanych przez Sowietów przeciwko ujarzmionym przez nich narodom.
Właśnie dlatego oddziały zaporowe aż do końca istnienia Związku Sowieckiego stanowiły temat tabu. Bolszewicy nie chcieli, aby świat poznał odrażające kulisy tego, co w propagandzie nazwano epokowym zwycięstwem w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.
Władimir Dajnes
„Bataliony karne i oddziały zaporowe Armii Czerwonej”
Bellona
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.