Gdyby do naszych czasów przenieść Polaka z XIV w. i posłać go do przychodni zdrowia, prawdopodobnie uznałby on, że znalazł się w niebie. Za panowania Kazimierza Wielkiego w całym Królestwie Polskim praktykowało bowiem zaledwie… 33 mistrzów medycyny, z których 19 miało swoje gabinety w Krakowie! Za usługi liczyli sobie takie stawki, że mogli z nich korzystać tylko ludzie naprawdę majętni.
Nie wiemy niestety, jak kształtowała się liczba specjalistów działających w średniowieczu na ziemiach polskich, tj. chirurgów, cyrulików i balwierzy. Ci pierwsi zajmowali się nie tylko urazami kości czy organów wewnętrznych, lecz także leczeniem przypadłości, które dziś stanowią zainteresowanie lekarzy innych specjalności, np. chorób skóry. Operacje chirurgiczne przeprowadzali także cyrulicy (granica między nimi a chirurgami była zresztą płynna), balwierze zaś potrafili przeprowadzać najprostsze zabiegi, jak choćby puszczanie krwi.
Jeśli średniowiecznego człowieka spotkał nieprzyjemny wypadek i coś sobie złamał, to nie najgorszym pomysłem było udanie się do… kata. Mistrzowie małodobrzy z racji dużej praktyki w torturowaniu przestępców i przeprowadzaniu egzekucji byli całkiem nieźle obeznani z ludzką anatomią, być może nawet lepiej orientowali się w tej materii niż absolwenci uniwersytetów. Ich wiedza nie ograniczała się tylko do zadawania bólu, jako że czasem na męki trafiał ktoś, kto w toku dalszego śledztwa okazywał się niewinny. W związku z tym torturujący delikwenta kat zobowiązany był postawić go na nogi. Stąd leczenie pod okiem mistrza małodobrego było jednak jakimś rozwiązaniem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.