Prof. Andrzej Nowak: Patriotyzm i zdrada

Prof. Andrzej Nowak: Patriotyzm i zdrada

Dodano: 
Historyk, prof. dr hab. Andrzej Nowak
Historyk, prof. dr hab. Andrzej Nowak Źródło: PAP / Albert Zawada
Wykłady stawiające fundamentalne dla Polaków pytania o narodową tożsamość, o wspólnotę, wierność narodowym pryncypiom. Ale autor pyta też o zdrady - te nasze indywidualne i wielkie narodowe, wskazując jednoznacznie, że Targowica nie narodziła się nagle, a narastała jak wrzód na żywej tkance wspólnoty.

Wolność obywatelska w republice polega na tym, żeby wybierać tak, aby dobrze było nie tylko jednostkom, ale by Rzeczpospolita kwitła jako wspólne dobro. Żeby inni jej obywatele mieli się równie dobrze w tej samej Rzeczypospolitej.

Niniejszy tekst to fragment książki prof. Andrzeja Nowaka pt. Patriotyzm i zdrada. Wykłady z historii Polski, wyd. Fronda

Dom i ojczyzna: korzenie patriotyzmu.

W kontekście ostatnich (2023) wyborów, chciałbym zaprosić na wstępie do refleksji nad tym, jak możemy interpretować wysoki poziom udziału w tym akcie demokracji. Frekwencja to formalny wskaźnik, bardzo ważny i bardzo pozytywnie na ogół oceniany. Prezydent Andrzej Duda i niemal wszyscy inni politycy wzywali do masowego udziału w wyborach, interpretując to jako miarę naszej dojrzałości demokratycznej.

A. Nowak, Patriotyzm i zdrada, wyd. Fronda

Tak było we wspólnotach politycznych, w których czynny udział w życiu politycznym świadczył o tym, że obywatele są zainteresowani współdecydowaniem o swoim losie. Zwróćmy jednak uwagę na pewnego rodzaju niekonsekwencję w tej próbie interpretacji, jeśli skonfrontujemy ją z doświadczeniem przeprowadzanych także periodycznie, co pięć lat, wyborów do innej ważnej instytucji politycznej czy postpolitycznej. To jest pytanie otwarte, ale o coraz większym, może nawet dominującym znaczeniu, ponieważ coraz więcej zależy w naszym życiu od tej instytucji, w której wyłanianiu także przecież bierzemy formalnie udział, niemal zawsze jednak przy frekwencji nieprzekraczającej połowy uprawnionych (od 20 do 47 procent). Mam na myśli wybory do Parlamentu Europejskiego. W całej Europie wskaźnik frekwencji w tych wyborach zawsze był dużo, dużo niższy niż w wyborach do parlamentów krajowych. Mimo że tam się dzieje więcej rzeczy ważnych dla naszej przyszłości, które wpływają coraz bardziej na to, co dzieje się w Warszawie, w Przemyślu, w Gliwicach, czy gdziekolwiek indziej na terenie Polski. Mimo bardzo słabego mandatu demokratycznego (jeśli opierać go na frekwencji) parlamentarzyści w Strasburgu czy w Brukseli podejmują kluczowe dla naszego losu decyzje. Jednak nas jakoś nie bardzo to animuje, nie tak bardzo w każdym razie jak ostatnie wybory w kraju. Natomiast w tych wyborach rzeczywiście głosowało bardzo dużo ludzi, 75 procent uprawnionych, dając silny mandat dla tych wszystkich, którzy dostali głosy i weszli do parlamentu.

Na dwie okoliczności można w tym kontekście zwrócić uwagę. Pierwszą odsłania pytanie, w jakim stopniu wybory, zwłaszcza tym razem, stają się pewnego rodzaju happeningiem, akcją. Chodzi mi o to, że coraz bardziej tego rodzaju technika happeningu – mobilizacji ma znaczenie w wyborach. Zapewne jakieś techniki zawsze miały znaczenie w demokracjach, szczególnie w wyborach politycznych. Możliwe jednak, że teraz coraz bardziej jedna strona tej walki politycznej, czy niektóre strony w różnych krajach, uczą się coraz lepiej wykorzystywać pewne instrumenty, żeby zmobilizować elektorat do udziału w akcji. Nie w odpowiedzialności codziennej, w której zastanawiamy się każdego dnia, co będzie dobre dla Polski w kontekście polityki międzynarodowej, polityki gospodarczej czy w relacjach z sąsiadami, tylko jesteśmy mobilizowani jednorazowo przez jakąś akcję opartą na emocjach, oczywiście przygotowywanych konsekwentnie długofalową dominacją w mediach, ale jednorazowo pobudzaną do poziomu histerii: „musicie wziąć w tym udział, a potem będziecie mieli święty spokój, będziecie mogli wrócić do swoich zajęć…”. To jest zagadnienie interesujące być może dla tych, którzy przegrali te wybory, a odpowiedzią będzie lepsze przygotowanie emocjonalnej mobilizacji w następnych wyborach. Oczywiście do tego potrzebne są jeszcze narzędzia kształtowania świadomości i podatności na tego rodzaju akcje, jakie daje kontrola nad największymi portalami internetowymi i wpływ na media społecznościowe, a w mniejszym co prawda stopniu, ale wciąż takim narzędziem staje się kontrola nad telewizjami.

W tym zakresie przez ostatnich osiem lat Prawo i Sprawiedliwość nie zrobiło wystarczająco wiele, taka jest prawda. To znaczy nie wykazało się specjalnymi osiągnięciami poza przejęciem i dosyć topornym używaniem telewizji publicznej oraz wykupieniem już po bodaj sześciu latach rządów sieci upadających gazet lokalnych przez Orlen. To są najprostsze konstatacje, które na marginesie głównego problemu, o którym chcę mówić, przychodzą mi do głowy. Zastanawiamy się przecież, jak zrobić, żebyśmy byli obywatelami nie w wyniku jednorazowej akcji histerii medialnej, tylko na zasadzie bardziej dojrzałego uczestnictwa w decydowaniu opartym na argumentacji, na racjonalnej wymianie poglądów. Zapewne będzie z tym coraz trudniej, ale tu chcę mówić o tym właśnie, jak kształtował się ten dom szerszy, wspólnota polityczna, i jak teraz są odtwarzane być może tylko jej pozory: w formie wspólnoty wyborczego happeningu. To tylko wstępny znak zapytania.

Otóż wspólnota, wychodząc od domu, przekształcając się w szerszą wspólnotę polityczną – poza ścianami, murami czy federacją domów – charakteryzuje się także innymi czynnikami. To jest oczywiście wspólnota tworzonej kultury, stylu, w którym te domy budujemy, jakoś wyróżniającego się na tle innych stylów, lub też zaniku tego stylu, kiedy wspólnota traci swoistość. Najczęściej podstawą owej szerszej wspólnoty jest język. Choć nie zawsze. Zazwyczaj przykład Szwajcarii jest tutaj przywoływany na dowód, że taką kilkujęzyczną wspólnotę można zbudować. Elementem wspólnoty jest oczywiście także kwestia wiary, wspólnej religii, która łączy, lub koegzystencji kilku religii. To także jest ważne w życiu wspólnoty. Niezależnie od tego, czy wspólnotę stanowi tylko nasz dom rodzinny, czy jest to wspólnota szersza, najważniejsze jest w niej poczucie oswojenia. Jesteśmy u siebie, czujemy się u siebie, a gdzie indziej, kiedy wyjdziemy z domu, możemy się czuć dobrze jako turyści, podziwiać różne miejsca, możemy cieszyć się gościnnością innych ludzi, innych domów czy wspólnot, ale nie jesteśmy u siebie. To jest poczucie, które wyróżnia dom i wspólnotę polityczną czy polityczno-kulturową, w których czujemy się jako gospodarze czy współgospodarze tego, co uznajemy za swój większy dom. Moglibyśmy najpiękniej zilustrować to poczucie zadomowienia i to, ile ono znaczy, przytaczając słowa z Pana Tadeusza, dzieła szczególnie ważnego dla naszego poczucia zadomowienia w polskości i dla opisu domu polskiego. Mam na myśli epilog Pana Tadeusza napisany już po pierwszym jego wydaniu, dołączony dopiero do drugiego wydania, ale przecież wymownie przedstawiający tęsknotę za domem, za domem utraconym, tęsknotę odczuwaną przez tych, którzy utracili ten dom.

Niniejszy tekst to fragment książki prof. Andrzeja Nowaka pt. Patriotyzm i zdrada. Wykłady z historii Polski, wyd. Fronda

Czytaj też:
W Biblii jego imię pojawia się tylko 14 razy. Kim był św. Józef?
Czytaj też:
W czasie, kiedy będziesz to czytał, wydarzy się kolejny cud

Źródło: DoRzeczy.pl / Wyd. Fronda