Równie stanowcze poglądy na sposób wojowania prezentował carski feldmarszałek Aleksander Suworow (1730–1800), autor słynnego powiedzenia: „Kula głupia – bagnet zuch!”. Traktując takie błyskotliwe myśli dosłownie, można by sądzić o niewielkim znaczeniu ognia karabinowego. Wizja mas piechoty zderzających się ze sobą w dzikim pędzie dla zadania ciosu bagnetem lub kolbą rozbudza wyobraźnię. Zwłaszcza że parametry broni palnej – mierząc je dzisiejszą miarą rzecz jasna – były beznadziejne: strzał celowany oddawano na dystansie najwyżej 100 m i to pod warunkiem, że żołnierz był wyszkolony, a proch nie spalił na panewce.
Tymczasem niedocenianie ostrzału prowadzonego przez formacje piesze stanowiło receptę na katastrofę. Przekonał się o tym niezrównany wojownik, król pruski Fryderyk Wielki, zwolennik bezpośredniego ataku na bagnety. 18 czerwca 1757 r. pod Kolinem chorwaccy tyralierzy w służbie austriackiej sprawili Prusakom takie lanie, że swych umykających z pola bitwy podkomendnych monarcha musiał strofować pamiętnymi słowy: „Bydlaki, chcecie żyć wiecznie?!”. Odtąd szkolenie strzeleckie stało się podstawą taktyki, a piechota fryderycjańska zasłynęła z najbardziej zdyscyplinowanego i gęstego ognia karabinowego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.