Jak podaje Dawid Fajnauhz w znakomitej pracy „1863. Litwa i Białoruś”,wśród innych metod tłumienia powstania znalazły się: kontrybucja narzucona polskiemu ziemiaństwu, a wynosząca 10 proc. ich dochodów, a także doraźne, bardzo dotkliwe kary pieniężne dla poszczególnych zaścianków szlacheckich wymierzane wówczas, gdyby w ich okolicy pojawił się oddział powstańczy. Większość ze zrabowanych w ten sposób pieniędzy została przeznaczona na wznoszenie na obszarze rządzonym przez Murawjowa cerkwi i kaplic prawosławnych – w ciągu dwóch lat zbudowano ich łącznie 161. Ponadto wielkorządca wynagradzał chłopów, którzy uczestniczyli w obławach na powstańców. Z części pieniędzy nigdy się nie rozliczył, nad czym jednak władze w Petersburgu przeszły do porządku. Wszystkie te działania miały tworzyć grunt do rusyfikacji kraju, czemu służyła także likwidacja katolickiego szkolnictwa parafialnego. Od 1 stycznia 1864 r. tylko duchowni prawosławni mieli prawo nauczania w szkolnictwie ludowym.
Murawjow zwiększył też liczbę komisji śledczych, tworząc je również na szczeblu powiatowym. Z jego inicjatywy nastąpiły masowe aresztowania, które stopniowo doprowadziły do rozbicia powstańczej organizacji cywilnej, na czele której stał Wydział Litewski. W sierpniu 1863 r. na pl. Łukiskim powieszono siedmiu jej członków, w tym przysłanego z Warszawy sztyletnika Jana Bieńkowskiego, który planował zamach na Murawjowa. Wkrótce zostali aresztowani i zginęli na szubienicach lub od kul plutonów egzekucyjnych członkowie Wydziału Litewskiego – Ignacy Zdanowicz i Tytus Dalewski, w styczniu 1864 r. – Konstanty (właściwie – Wincenty) Kalinowski, dziś bohater białoruski Kastuś Kalinowski. Jedynie aresztowanemu w końcu marca 1864 r. Józefowi Kalinowskiemu, który w wydziale odpowiadał za sprawy wojskowe, Murawjow zamienił karę śmierci na dożywotnią katorgę. Nie mógł rzecz jasna wiedzieć, że darował życie przyszłemu świętemu Kościoła katolickiego (pod zakonnym imieniem Rafał).
Czytelnik wspomnień Murawjowa może być zdziwiony, że większość miejsca zajmuje w nich nie jego walka z Polakami, o których pisał, że „nie mają dostatecznej wytrwałości, by przez dłuższy czas dążyć do jednego celu”, lecz Rosjanie ze sfer rządowych i dworskich, których uważał za największego wroga swojej polityki, a którzy – jego zdaniem – na wszystkie sposoby wspierali Polaków i usilnie przeszkadzali mu stłumić powstanie.
Z największą chyba niechęcią odnosił się do brata Aleksandra II – wielkiego księcia Konstantego, namiestnika Królestwa Polskiego i zwolennika umiarkowanej polityki wobec społeczeństwa polskiego, o którym twierdził, że „głośno nazywano go zdrajcą Rosji” i dlatego on jako gubernator Litwy „nie uważał za godne przyjmować Jego Wysokość” (tak też zrobił, kiedy Konstanty w drodze do Petersburga zatrzymał się w Wilnie). Murawjow w ogóle twierdził, że przedstawiciele arystokracji rosyjskiej, „wychowani na ideach europejskich, nie żywiąc szacunku dla swojej religii i swojej ojczyzny”, poza wyjątkami żywili sympatię do Polaków „i byli gorącymi ich obrońcami”.
Niemniej znacznie wyolbrzymiał on zarówno przeciwdziałanie sfer dworskich, jak i ich nastroje propolskie. W dobie powstania 1863 r. elity rosyjskie aprobowały w pełni politykę represji wobec Polaków. Murawjow wielokrotnie doświadczył też wyrazów sympatii, chociażby wtedy, gdy tłumnie witano go kwiatami i pochlebstwami na dworcu w Petersburgu po powrocie z Wilna w maju 1864 r. (ostatecznie został odwołany 10 miesięcy później). Kiedy zaś wspomniany już Aleksander Suworow, wnuk słynnego feldmarszałka Katarzyny II i sprawcy rzezi Pragi, który jednak nie wdał się w dziada, a politykę Murawjowa wobec Polaków krytykował, narażając się z jego strony na oskarżenie o „jawne protegowanie polskich rewolucjonistów”, odmówił podpisania dziękczynnego apelu do „Wieszatiela”, okazało się, że jest w tym stanowisku odosobniony. Jak pisał Jan Kucharzewski w swoim „Od białego caratu do czerwonego”, stanowisko Petersburga wyrażał raczej jeden z najbardziej znanych ówczesnych poetów rosyjskich Fiodor Tiutczew. Ów „ułożył wiersze, w których ironicznie przeprasza »humanitarnego wnuka wojowniczego dziada« za to, że bez jego pozwolenia postanowiono uczcić bohatera, który swym ofiarnym czynem uratował całość państwa rosyjskiego”.
Czytaj też:
Żydzi z Virtuti Militari. Zapomniani obrońcy Rzeczypospolitej
Ostatnia misja
Tymczasem dobijający siedemdziesiątki Murawjow zasiadł do spisania wspomnień poświęconych tłumieniu powstania styczniowego na Litwie, zawierających także niewielkie retrospekcje ze swoich rządów tamże w latach 30., wiele miejsca poświęcił również wpływowym Rosjanom dyskredytujących rzekomo jego politykę. Kiedy 4 kwietnia 1866 r. stawiał kropkę po ostatnim zdaniu swoich memuarów, wydawało się, że jest to równocześnie ostatni wyraz jego aktywności publicznej. Zrządzeniem losu tego samego dnia do spacerującego w petersburskim Ogrodzie Letnim Aleksandra II podszedł pewien człowiek i strzelił do monarchy. W ostatnim momencie jeden z licznych świadków (spacery cara w tym parku obserwowało zawsze liczne grono jego poddanych) podbił rękę zamachowca, a inni schwytali go. Car podszedł do niego i zapytał retorycznie, czy ten jest Polakiem, na co usłyszał ku swojemu zdumieniu, że Rosjaninem.
Zamach był szokiem dla Aleksandra II i jego otoczenia, świadczył równocześnie o tym, że policja carska jest całkowicie nieprzygotowana na takie zdarzenie. To zaś oznaczało powrót do łask Murawjowa, który stanął na czele istniejącej od kilku lat komisji śledczej do spraw politycznych. Sprawa Dymitra Karakozowa, gdyż tak nazywał się zamachowiec, skutkowała licznymi aresztowaniami w środowisku kół młodzieżowych powstałych pod wpływem organizacji Ziemla i Wola (dążącej do obalenia monarchii i przekazania całej ziemi w ręce chłopów). Działania komisji Murawjowa wpłynęły również na dymisje w administracji carskiej – urząd gubernatora Petersburga stracił nieprzychylny mu Aleksander Suworow, a także szef Korpusu Żandarmów Wasyl Dołgorukow. Wkrótce, 31 sierpnia 1866 r., Murawjow zmarł – jak można przypuszczać – w poczuciu satysfakcji z odniesionego zwycięstwa nad swoimi rosyjskimi oponentami.
Minęło kilkanaście lat i kat Litwy zaczął być postrzegany przez władze rosyjskie jako zasłużony dla państwa i dynastii. Dobitnym tego wyrazem było wzniesienie mu w 1898 r. pomnika w Wilnie. Jak pisał w wydanej z tej okazji odezwie Polskiej Partii Socjalistycznej młody Józef Piłsudski: „Murawjew kamienny urągać będzie naszej niedoli, jak ongi urągał żywy”.
Pomnik gen. Michaiła Murawjowa w Wilnie był jednak świadectwem jeszcze innego zjawiska. Otóż w ten sposób władze rosyjskie wyrażały aprobatę jego działalności na rzecz nie tyle stłumienia polskich dążeń niepodległościowych, ile w ogóle polityki niszczenia polskiej obecności na tym obszarze Rzeczypospolitej i pełnej jego rusyfikacji. I nie miało znaczenia, że Murawjow czynił to z sadystyczną przyjemnością, co dostrzegali współcześni mu Rosjanie, a co najdobitniej może wyraża relacja odnotowana przez Kucharzewskiego: „Szef sztabu Murawiowa opowiadał Nikołajowi Bergowi [rosyjskiemu historykowi], że gdy referował sprawy i proponował czasem złagodzenie przygotowanej do podpisu rezolucji, Murawiow wyrywał z jego ręki papier i szybko podpisywał. »Wyrazy powiesić, rozstrzelać wypadały zawsze wyraźniej od innych, jak gdyby pisane były ze szczególną miłością«”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.