Polski zamach na Chruszczowa
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki

Polski zamach na Chruszczowa

Dodano: 

Przygotowana przez niego bomba wybuchła, ale świat o niczym się nie dowiedział. Władzom PRL zależało, aby sprawa nie nabrała rozgłosu. Mimo rozpętania wielkiej obławy na mieszkańców Zagórza i okolic, Jaros nadal był nie do złapania. Dlatego gdy znów nadarzyła się okazja, postanowił działać. Tym razem nie było mowy o demonstracji ani straszeniu. Bomba miała zabić I sekretarza PZPR Władysława Gomułkę.

Specjaliści od przesłuchań

Jesienią 1961 r. wszystko zaczęło przypominać wizytę Chruszczowa i Gomułki sprzed dwóch lat. Znów łatano dziurawe drogi i uzupełniano tynk, który odpadł z budynków. Malowano płoty, naprawiano latarnie i ozdabiano ulice. 3 grudnia – dzień przed Barbórką, miała zostać uruchomiona kopalnia Porąbka, a specjalnym gościem miał być przywódca PRL. Plan uroczystości jak zwykle był znany dzięki publikacjom w gazetach.

Swoje własne przygotowania prowadził również Stanisław Jaros. Tym razem bomba musiała wybuchnąć w precyzyjnie wyznaczonym momencie. Aby umieścić ją jak najbliżej jadących samochodów, Jaros odlał z betonu słupek, identyczny ze stojącymi przy trasie przejazdu. Bomba była umieszczona wewnątrz w ceramicznej rurze.

Nikita Chruszczow podczas podróży pociągiem, 1962 r.

Ładunek eksplodował we właściwym momencie. Gomułki nie było jednak w samochodzie. I sekretarz odznaczał właśnie budowniczych kopalni. Rany w wybuchu odniosły dwie przypadkowe osoby.

Tym razem o niepowodzeniu śledztwa nie mogło być mowy. Na miejsce przysłano specjalistów z Warszawy. Kontrolę nad sprawą przejęli płk Stanisław Filipiak, zastępca szefa Departamentu III MSW specjalizującego się w zwalczaniu opozycji, i dyrektor Biura Śledczego Idzi Bryniarski.

Doktor Adam Dziuba z katowickiego IPN wskazuje, że różnicę w technice śledczej w stosunku do poprzedniego dochodzenia widać wyraźnie w aktach sprawy. – W pierwszym śledztwie postawiono na stare sprawdzone metody – masową kontrolę i przesłuchania. To okazało się nieskuteczne – wyjaśnia.

Sprawa otrzymała kryptonim Antena. Śledczy od razu założyli, że szukają tej samej osoby co dwa lata wcześniej. Sprawcy nie można było wytropić, ponieważ nie miał powiązań z obecnymi przeciwnikami władzy i ze środowiskiem przestępczym.

Esbecy uznali, że na podstawie śladów na zaciskach, które były elementem bomby, uda się zidentyfikować narzędzia wykorzystane do jej budowy. 20 grudnia o godz. 7 rano 260 funkcjonariuszy zapukało do mieszkań 71 osób. Ostatnie z mieszkań wyznaczonych do rewizji należało do Jarosa.

Szukano wszelkich śladów i materiałów pasujących do pozostałości ładunku wybuchowego. Przeszukania zorganizowano w taki sposób, aby podejrzani nie zorientowali się, na czym naprawdę zależy funkcjonariuszom – mieli w dyskretny sposób zebrać odciski pozostawiane przez narzędzia. Śledczy byli przekonani, że w ten sposób znajdą zamachowca. Mieli rację.

Efekt przyniosło również założenie podsłuchów u wytypowanych wcześniej osób. Jak zauważa dr Dziuba w artykule „Bomby w Zagórzu˝ (Pamięć.pl), żona Wacława Sandeckiego powiedziała swojej matce, że jeśli mąż nie zostanie wypuszczony z aresztu, to sama zdradzi, kto dokonał zamachu. Rozmowa została podsłuchana przez SB. W celi Sandeckiego umieszczono konfidenta, który dowiedział się, że małżeństwo podejrzewa o zamach Jarosa. Aresztowano go 28 grudnia, gdy wyniki badań mikrośladów na narzędziach potwierdziły, że to on skonstruował bombę.

Czytaj też:
Reagan kontra Gorbaczow

W celi Jarosa umieszczono agenta, który miał skłonić go do przyznania się do winy. Agent – doktor filozofii – opowiadał mu o przykładach bohaterów, którzy przyznali się do winy i przeciągnęli śledczych na swoją stronę. Prowokacja okazała się skuteczna.

Wykończony długotrwałymi przesłuchaniami i przekonywany przez współwięźnia Jaros 7 stycznia 1962 r. przyznał mu się do przeprowadzenia obu zamachów. To samo zrobił na kolejnym przesłuchaniu. Opowiedział dokładnie, jak skonstruował ładunki, przyznał się też do wcześniejszych aktów sabotażu. Wskazał również ludzi, którzy mu pomogli – Józefa Lotko i Wacława Sandeckiego.

W trwającym od 9 do 25 maja 1962 r. procesie zapadły trzy wyroki skazujące. Lotko został skazany na pięć, a Sandecki na sześć lat więzienia. Jaros dostał karę śmierci. Wyrok przez powieszenie wykonano 5 stycznia 1963 r.

Oba zamachy w PRL były utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Franciszek Szlachcic – komendant wojewódzki milicji w Katowicach, która zawaliła pierwsze śledztwo i zrehabilitowała się dwa lata później – w 1971 r. został szefem MSW. I sekretarzem PZPR w województwie katowickim był w czasie zamachów Edward Gierek, który zastąpił później Gomułkę na stanowisku szefa partii.

Artykuł został opublikowany w 6/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.