Czekali na III wojnę światową. Wstrząsające wspomnienia ostatnich Żołnierzy Wyklętych
  • Agnieszka RybakAutor:Agnieszka Rybak

Czekali na III wojnę światową. Wstrząsające wspomnienia ostatnich Żołnierzy Wyklętych

Dodano: 

Jadwiga Obrębalska zaangażowała się w działalność harcerską w Warszawie. – Spotykaliśmy się nad Wisłą, w miejscu, w którym teraz jest Stadion Narodowy. Było nas pięcioro. Warszawskie dzieci – opowiada o konspiracyjnej organizacji młodzieżowej „Skorpion”, w której była łączniczką. Wszyscy z tej grupy mieli rodziców w konspiracji. Jej ojciec poległ w powstaniu na ulicy Chłodnej. Nigdy nie udało się jej wraz z matką odszukać grobu. Bezskutecznie szukały też miejsca pochówku kuzyna. – Kiedy się wróciło na gruzy, człowiek miał w sobie pewną zawziętość – tłumaczy Obrębalska. Ponieważ interesowała się historią, na kartkach pisała ręcznie ulotki, dlaczego nie należy popierać bolszewików. I dlaczego nie należy zapisywać się do partii. Wieszali je, gdzie się dało. Zdarzało się, że przetrwały nawet kilka dni. Ludzie stawali i czytali. – To była dla nas największa satysfakcja.

Konspirowanie Heleny Marmoli polegało na tym, że brała udział w spotkaniach. Była też łączniczką. Stanowiła jedno z ogniw łańcucha powiązań w Polskich Tajnych Siłach Zbrojnych. W organizacji działał również brat Marmoli, Stanisław, a także jej narzeczony. – Było nas 17 osób. Przewodził nam ks. Jan Dybiec, proboszcz z Cieplic Śląskich – wspomina Marmola-Czarnecka.

Helena Marmola-Czarnecka

Jednak władza ludowa z każdym miesiącem rządów czuła się pewniej. Stawało się jasne, że nowy komunistyczny porządek zapanuje w Polsce na dłużej. Ci, którzy walczyli w lesie, odczuwali coraz silniejszą presję ze strony oddziałów MBP i wojska. Siły odtworzonej przez mjra „Łupaszkę” 5. Wileńskiej Brygady z czasem się kurczyły. Józef Bandzo przyznaje, że obławy i ciągłe tropienie ich zmęczyły. – Już nie było siły. Czasem patrzę na mapę, jest miejscowość. Dochodzimy, a tu tylko zgliszcza.

W czerwcu 1946 r. zgłosił, że chce odejść. – Mówię: „Panie komendancie, jestem bardzo zmęczony. Pan mnie puści”. Odpowiedział: „Nie teraz. Na przeprawie”. „Ale jeśli pan zdecyduje, że trzeba walczyć z bronią w ręku, pierwszy się stawię”. Komendant wydał zgodę. Przeszliśmy do przeprawy. I odszedłem. Trafiłem do rodziców pod Lublin – opowiada Bandzo. W Lublinie podjął naukę w szkole. Nikt go na razie nie ścigał, bo nikt go tam nie znał. Lubelszczyzna miała swoich od „Zapory”.

Listy tych, którzy się ujawnili, posłużyły z czasem do aresztowań i wymuszania zeznań. Szukano ludzi, których celem było „obalenie ustroju”. Jana Podhorskiego po raz pierwszy aresztowano w maju 1946 r. Nie za działalność konspiracyjną, lecz za strajk. Niewiele osób o tym pamięta, ale 3 maja 1946 r. studenci zorganizowali w Krakowie manifestację patriotyczną. Najpierw władza się na nią zgodziła, potem jej zakazała. W końcu wojsko radzieckie pomagało w jej rozpędzeniu. – Emisariusze z Krakowa pojawili się u nas 13 maja. Przywieźli informacje trochę wyolbrzymione, że byli zabici i ranni. Na wydziale trafili na mnie. Gdy usłyszałem, że już inne wydziały stanęły, nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Zaczynał się właśnie wykład z meteorologii, na którym było około 150 studentów. Kazałem im położyć się na ławkach. Wykładowcy powiedziałem: „Panie profesorze, strajkujemy” – opowiada Podhorski. I prosto ze strajku trafił do aresztu.

Terror

Na sześć lat więzienia skazano jednak Podhorskiego w innym procesie, dotyczącym działaczy z kręgów Młodzieży Wszechpolskiej. Zdecydowały o tym zeznania kolegi, który opowiedział o sekcji wojskowej w organizacji. – Trzeciego dnia po zatrzymaniu mój oficer śledczy mówi: „Gratuluję wam umiejętności lutowania”. Wtedy zorientowałem się, że pękł kolega. Było nas trzech, którzy wiedzieliśmy o magazynowanej broni. Ale mam satysfakcję, bo poza lekkimi kłopotami żadne nazwisko z tej grupy wojskowej nie padło. – Podczas jednego z przesłuchań w prokuraturze spotkał się ze swym kolegą z ławy szkolnej. – Zwracałem się do niego „panie prokuratorze”, on do mnie mówił per „ty”. Przekonywał: „Słuchaj, też byłem w AK. Po co ci siedzieć”. I to był koniec rozmowy. Już się więcej w życiu nie spotkaliśmy – opowiada Podhorski. Ale podkreśla – granice ludzkiej wytrzymałości są różne.

Grupa, w której działała Jadwiga Obrębalska, wpadła przez donos. – Choć przecież łatwo nas było zidentyfikować po charakterze pisma, to jednak w więzieniach wylądowaliśmy przez kolegę – przyznaje.

Polskie Tajne Siły Zbrojne w Cieplicach pierwszą wpadkę miały przez matkę jednego z konspiratorów. Kobieta nie przepadała za jego narzeczoną. O problemach z synem opowiedziała przyjaciółce. Dodała, że chłopak zadaje się z bandytami. Nie przyszło jej do głowy, że syn przyjaciółki pracuje dla UB jako tajniak. Nocą aresztowali wszystkich, których znał konfident. Helenę Marmolę, lat 15, zabrali na drugiej lekcji ze szkoły. – Zostałam wezwana do kancelarii. Nie miałam powodu się bać, byłam jedną z najlepszych uczennic – wspomina. W gabinecie dyrektora czekało na nią dwóch mężczyzn w długich skórzanych płaszczach. Samochód zawiózł ją spod szkoły w aleję Wojska Polskiego w Jeleniej Górze. Trafiła do aresztu w piwnicy pod gmachem sądu.

Czytaj też:
Skazany na śmierć za Bieruta, w grudniu '81 znów poszedł na wojnę z komuną

Jadwigę Obrębalską aresztowali w 1949 r. Nie miała nawet 17 lat. – Przyjechali po mnie wieczorem. Brama domu, w którym mieszkałam, była już obstawiona. Zawieźli mnie na Sierakowskiego. Nie wiedziałam, gdzie jestem, bo Pragi prawie nie znałam – opowiada. Potem pół roku spędziła w więzieniu przy ulicy 11 Listopada.

Przeszli przez stalinowskie więzienia. Bicie, tortury, wymuszanie zeznań, nocne śledztwa. Wyroki zapadały w procesach pokazowych. – Proces czekał tylko tych, którzy mieli siedzieć – twierdzi płk. Podhorski. Jego skazano za posiadanie broni. Miał szczęście, że nie wyszła na jaw jego przynależność do NSZ. – Gdyby im się udało, dostałbym czapę – opowiada. A tak dostał sześć lat, z czego pięć odsiedział we Wronkach.

Halina Marmola w marcu 1950 r. została skazana na pięć lat. W tej samej sprawie prof. Minkiewicz został skazany na karę śmierci, ks. Dybiec na dożywocie, a pozostali na długoletnie więzienie. – W marcu 1950 r. odczytano mi wyrok. Po nim czekaliśmy na sali odgrodzonej kratą, za którą było mnóstwo ludzi. Dostrzegłam mamę, która próbowała przekrzyczeć tłum. „Czy Stachu miał z tobą sprawę, bo dostał karę śmierci?” – pytała o brata. Widziałam, że płacze. To było w sumie może z 15 minut, jak sędzia odczytywał wyrok.

Jadwiga Obrębalska do dziś ze wzruszeniem wspomina kolegów, którzy ją w całej sprawie chronili. – Mamie utkwił w pamięci szczególnie jeden z nich, który ukląkł przede mną i błagał: „Chociaż ty jedna z tego wyjdź” – opowiada Obrębalska. Dostała dwa lata w zawieszeniu.

Wrogowie ludu

Józef Bandzo ujawnił się w 1947 r. Na początku bez konsekwencji. Rozpoczął pracę w przemyśle tekstylnym. Na samodzielnym stanowisku skupował len, konopie, przędzę. Dopiero po kilku latach dostał cynk z Gdańska. Ludowa władza zorientowała się wreszcie, że ma do czynienia z „wrogiem ludu”. Pierwszy raz aresztowano go w 1950 r., przesiedział do 1954 r. Potem do zakładu powrócił. – Trochę dziwiłem się, że mnie tam znowu zatrudnili, ale budziłem sympatię mojego dyrektora – wyjaśnia. Popracował kolejne cztery lata. I znowu zaczęły się kłopoty. Aresztowano go na kilka miesięcy, ale ponownie wypuszczono. Za kratki na dłużej trafił w 1960 r. Tym razem oskarżenie było gospodarcze. – Szukali kozła ofiarnego, bo gospodarka w Polsce się łamała, narastał kryzys, chcieli winę zrzucić na kombinatorów. A skazali mnie za nic. Nikomu grosza nie wziąłem. Nikomu niczego nie brakowało – tłumaczy. We wrześniu 1962 r. dostał dożywocie. Karę odbywał w Sztumie i Barczewie. Spotkał tam działaczy „Ruchu” – Andrzeja Czumę i Stefana Niesiołowskiego. Na wolność wyszedł w 1977 r.

Bandzo był wyjątkiem. Więźniowie okresu stalinowskiego zazwyczaj kończyli odsiadkę w roku 1956. Czasem wcześniej. Helena Marmola wyszła w czerwcu 1953 r. Ze względu na dobrą opinię skorzystała z amnestii.

Czytaj też:
Żołnierze najbardziej wyklęci

Wyjście z więzienia nie oznaczało jednak, że władza przestaje się wrogiem ludu interesować. Starała się go szykanować, jak się dało. Matka Jadwigi Obrębalskiej tuż po wyjściu córki z więzienia dostała pismo od władz Warszawy, że jej rodzina ma opuścić mieszkanie – jest bowiem elementem niepożądanym w stolicy. Pojawiły się jednak komplikacje, ponieważ swojego mieszkania już nie miały, a korzystały z tego, w którym mieszkał wuj. Jedynego – z 16, które miała ich rodzina przed wojną – jakie ocalało. – Mama odnalazła kolegów mojego ojca. I to oni pomogli nam zostać – opowiada Obrębalska. Przez dwa lata musiała jednak meldować się na komisariacie. Do mieszkania przychodziła milicja.

Uczyć się mogła jedynie w szkołach wieczorowych. Jej narzeczony, student AWF, kilka razy został ostrzeżony, że zadaje się z niewłaściwym „elementem”. I jeśli nie przemyśli swoich życiowych wyborów, to wyleci ze studiów. – Nie zerwał ze mną kontaktu i został relegowany. Zaraz potem przyjął go KUL, więc skończył filozofię. A potem, gdy represje zelżały, wrócił też na AWF – opowiada Obrębalska. Ona zaś krótko pracowała w Biurze Odbudowy Stolicy, po urodzeniu dziecka odnalazła zaś swoje miejsce, pomagając ks. Stefanowi Niedzielakowi, kapelanowi AK i WiN.

Sprawiedliwość po latach

W społeczeństwie na nowo tkały się sieci powiązań. Więź czasami łączyła i tych, którzy z nowego ustroju czerpali profity, i tych, którzy byli prześladowani przez władze. Pułkownik Jan Podhorski wspomina, że kiedy po opuszczeniu Wronek wrócił na studia, miał fory u profesora z meteorologii, u którego przeprowadził sławny strajk. – Poszedłem do niego z prośbą o możliwość odbycia studiów na trzecim roku. A on zaliczył mi wszystkie ćwiczenia z lutego i marca. Mówię: „Panie profesorze, ale mnie nie było”. On na to: „To mnie nie obchodzi” – śmieje się płk. Podhorski.

Dziś, po wielu latach, czerpią satysfakcję z tego, że nie są już „wyklęci”. Chodzą na prelekcje do szkół, spotykają się z kibicami, udzielają wywiadów prasie. Radość ze sprawiedliwości po latach mąci jednak fakt, że tak niewielu jej doczekało. Jadwiga Obrębalska, prezes Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, na koniec rozmowy prosi: – Niech pani nie pisze o mnie. Proszę pisać o moich kolegach. Młodzi powinni mieć wiedzę o tych, których za ich zasługi skazano na zapomnienie.

Artykuł został opublikowany w 1/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.