Był największym wrogiem lewaków. Zabili go w okrutny sposób

Był największym wrogiem lewaków. Zabili go w okrutny sposób

Dodano: 

Dla apologetów komisarz jest oczywiście wzorem cnót. Jednak nawet jeśli pochwały są wyolbrzymiane, to z całą pewnością Calabresi nie był tępym policyjnym trepem. Skończył prawo, pracę magisterską napisał o mafii, interesował się filmem, teatrem, literaturą, sam miał ambicje literackie. I charakter.

Nie chce być bierną ofiarą polowania. Idzie do sądu. Skarży Lotta Continua o zniesławienie i pomówienie.

W dniu, w którym wyznaczono rozprawę, w sądzie od rana kłębi się tłum. „Morderca! Morderca!” – krzyczą młodzi ludzie. Rzucają w jego stronę strzępy gazet, drobne monety. Sędzia jest wściekły. Przerywa posiedzenie. Strażnicy otwierają drzwi, ale Calabresiemu radzą, żeby został w środku. Zostaje. Sam w pustej sali.

Żona Gemma zapamiętała, że jej mąż miał pistolet Berettę 6,35. Leżała w szufladzie komody. Kiedy raz zapytała, dlaczego nie nosi broni przy sobie, Calabresi odparł: „Nie będą mieli odwagi strzelić do mnie, patrząc mi w oczy. Jeśli postanowią mnie zabić, strzelą mi w plecy”.

Kiedy Calabresi ginie 17 maja 1972 r., „Lotta Continua” pisze, że to triumf sprawiedliwości. Policja o zamach najpierw oskarży bojówkarzy z Lotta Continua, potem neofaszystów, jeszcze później niemieckich terrorystów z RAF. Śledztwo nie przyniesie jednak rezultatów.

Rewolucjoniści w amoku

Musi minąć 16 lat, by sprawa odżyła, ale już jako ponura farsa. Główne role grają w niej teraz starzy rewolucjoniści, cudownie przeistoczeni w niewinne ofiary włoskiego wymiaru sprawiedliwości. Jest rok 1988. Lotta Continua nie istnieje od 12 lat. Adriano Sofri ma 46 lat. Nieco się roztył i posiwiał. Wykłada na Akademii Sztuki we Florencji, jest subtelnym intelektualistą, znawcą filozofii, historii sztuki i rzadkich edycji książek, jeździ do Warszawy z pomocą dla Solidarności. Potem w latach 90. pojedzie do Groznego i do Bośni. 15 miesięcy spędzi w oblężonym Sarajewie. Zna tzw. wszystkich. I „wszyscy” jego znają. Jest członkiem europejskiej elity. Współzałożyciel LC Giorgio Pietrostefani pisze eseje. Ovidio Bompressi, też dawny marksistowski bojownik, prowadzi księgarnię.

Adriano Sofri w redakcji Lotta Continua

I wtedy na scenę wkracza Leonardo Marino, dawny towarzysz walki. Ma 42 lata i nie całkiem udane życie. Do Lotta Continua zwerbował go sam Sofri, który dla młodego robotnika z turyńskiego Fiata stał się ideowym guru. Kiedy Sofri rozwiązuje LC w 1976 r., Marino powoli się stacza. Nie ma dyplomu dobrej szkoły. Żeby utrzymać żonę i dwóch synów (Adriano – na cześć Sofriego, i Giorgio – po Pietrostefanim), pracuje jako kierowca, kucharz, stróż nocny, sprzedaje na plaży pączki i smaży naleśniki.

W 1988 r. idzie na policję i jako „skruszony” zeznaje, że brał udział w zamachu na Calabresiego. Drugim zabójcą ma być Bompressi, a rozkaz morderstwa mieli wydać: Sofri i Pietrostefani.

Swoimi zeznaniami Marino wywołuje trzęsienie ziemi na lewicy. Wszyscy oskarżeni, rzecz jasna, do żadnej winy się nie przyznają. Ich linię obrony w największym skrócie można streścić następująco: w żadnym zamachu udziału nie brali; Marino kłamie, bo namówiła go do tego policja; w ogóle żadnej nagonki na komisarza nie było, a nawet jeśli była, to nieistotna, bo nikt nie udowodnił, czy na kogokolwiek w jakikolwiek sposób miała wpływ.

Za przykład tego sposobu myślenia niech posłuży parę cytatów z samego Sofriego, który w 2005 r. udzielił nieco bełkotliwego wywiadu „Gazecie Wyborczej”: „Niesławna była nie sama kampania, lecz niektóre jej tony, niektóre słowa użyte przeciwko niemu. Kampania przeciwko Calabresiemu była konieczna”. „Calabresi był reprezentantem […] pewnej machiny i ponosił osobistą odpowiedzialność”. „To był głupi werbalny lincz, z którym nie mam nic wspólnego”. Procesy ciągną się latami. W końcu zapada wyrok: wszyscy winni udziału w zabójstwie komisarza, wszyscy skazani na 22 lata więzienia. Marino dostaje karę 11 lat. W 1997 r. wszyscy trafiają za kratki, ale przez kilka kolejnych lat będą się ciągnąć apelacje.

Tutaj zaczyna się trzeci – najbardziej chyba żenujący – akt dramatu. Do akcji wkracza bowiem międzynarodówka lewicowych intelektualistów, która w obronie własnych biografii dostaje amoku. Argument, którym się posługuje, brzmi: „Znam Sofriego i wiem, że nie mógł zrobić czegoś takiego”. Na tej podstawie żądają uwolnienia kolegów, którzy cudownie zamieniają się w sympatycznych altruistów, sam Sofri zaś nabywa cech wręcz anielskich.

Czytaj też:
Reagan kontra Gorbaczow

Powstaje komitet „Liberi liberi”, który w większości tworzą jego dawni towarzysze walki. Piszą list do prezydenta Włoch. Podpisują się pod nim intelektualne tuzy włoskiej – i nie tylko – lewicy: m.in. marcowa imigrantka z Polski, psychoterapeutka Nelka Norton, dziennikarze telewizyjni Gad Lerner i Paolo Liguori, publicysta lewicowego tygodnika „L'Espresso”, urodzony w Polsce Wlodek Goldkorn, pisarz Erri De Luca oraz francuska aktorka Emmanuelle Béart. Dario Fo pisze o Sofrim sztukę teatralną, a historyk Carlo Ginzburg jego proces porównuje do procesów czarownic. Wsparcie dla byłych rewolucjonistów jest tak silne, że we Włoszech zaczyna się nawet mówić o medialnym „lobby Lotta Continua”.

Nie zapominają o nich polscy przyjaciele. Adam Michnik wysyła kilka listów otwartych do prezydenta Luigiego Scalfaro. Dawid Warszawski swój komentarz w „Gazecie Wyborczej” tytułuje: „Logika podłości”, a koleżanka z łamów Anna Bikont pisze łzawy reportaż: „Od dziewięciu miesięcy, to jest od momentu uwięzienia Sofriego, nie ustają zarówno akcje w jego obronie, jak i na rzecz umilenia mu więziennego życia. Gdy w jednym z wywiadów Sofri wyznał, że najbardziej brakuje mu możliwości patrzenia na gwiazdy, muzycy z Filharmonii Narodowej zorganizowali darmowy koncert na dziedzińcu więzienia w Pizie i przeciągali go tak długo, aż na niebie pojawiły się gwiazdy” – relacjonowała dziennikarka w listopadzie 1997 r.

***

Chociaż hipokryzja lewicy została po raz kolejny dowiedziona, trudno orzec, czy morał tej historii jest naprawdę optymistyczny. Calabresi odzyskał co prawda honor, został nawet zaliczony przez papieża Pawła VI w poczet Sług Bożych; toczy się jego proces beatyfikacyjny; rocznicę jego śmierci przypominały wszystkie liczące się media. W 1990 r. sąd ostatecznie potwierdził wprawdzie winę oskarżonych, ale już kary można uznać za symboliczne.

Sofri odsiedział prawie cały wyrok (więzienie nie było zbyt ciężkie), pisząc eseje i moralizatorskie felietony do dzienników „Il Foglio” i „La Repubblica”. Z tego ostatniego dziennika odszedł demonstracyjnie i z hukiem, gdy jego szefem został – o ironio! – Mario Calabresi, syn komisarza; Bompressiemu, który cierpiał ponoć na depresję i anoreksję, złagodzono karę; a Pietrostefani, tak jak wielu dzielnych marksistowskich bojowników, uciekł do Francji.

Artykuł został opublikowany w 11/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.