Ten zamach wstrząsnął Warszawą. To była zemsta za mord na carskiej rodzinie
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Ten zamach wstrząsnął Warszawą. To była zemsta za mord na carskiej rodzinie

Dodano: 

Pierwsza kula przebiła mu tkanki miękkie prawego barku. Rana ta była niegroźna. Śmierć zadał mu dopiero drugi pocisk, który przeszył lewą stronę klatki piersiowej. Rozerwał oba płaty lewego płuca, powodując szeroki wylew krwi do jamy opłucnej.

Zemsta za miliony

Gdy Borys Kowerda zabił Wojkowa, miał 19 lat. 15 czerwca 1927 r. stanął przed sądem doraźnym w Warszawie. Rozprawa rozpoczęła się o godz. 10.45. Pierwszym przesłuchanym świadkiem był przodownik policji Marian Jasiński.

Usłyszałem kilka strzałów – zeznał policjant. – Biegnąc przez tor, zauważyłem, że publiczność ucieka z peronu nr 8–9. Pośrodku peronu było dwóch ludzi strzelających do siebie z rewolwerów. Jeden uciekał w stronę dworca, drugi na niego napastował. Ten, który uciekał, dał dwa strzały w kierunku napastnika. Podbiegłem do pierwszego i złapałem go za rękę. Zatrzymany zachwiał się i upadł. Zapytałem rannego, kim jest, lecz ten odpowiedział tylko jakieś słowo niezrozumiałe i zaraz mu usta posiniały i zaczął zielenieć.

Potem przed sądem stanął posterunkowy Konstanty Dąbrowski. Oto co powiedział:

Zobaczyłem jakiegoś osobnika z rewolwerem w ręku, osobnik ten zaraz upadł na peron. Publiczność z okien wagonów krzyczała, że na peronie jest jeszcze drugi, który strzelał. Spostrzegłem osobnika, który szedł po peronie z rewolwerem w ręku. Pobiegliśmy za nim. Zatrzymał się i twarzą odwrócił się do nas, w ręku miał rewolwer. Na rozkaz położył go na ziemi. Dokonałem osobistej rewizji i znalazłem w kieszeni spodni 4 naboje rewolwerowe. Kowerda był zupełnie spokojny, gdy go zatrzymaliśmy.

W tym momencie na sali sądowej pokazano odebrane Kowerdzie narzędzie zbrodni. Był to siedmiostrzałowy rewolwer Mausera z zatartym numerem seryjnym. Feralnego dnia morderca wystrzelił z niego sześć razy. Wojkow strzelał zaś z pistoletu Browning o numerze seryjnym 80481. W jego kieszeni znaleziono dodatkowo dwa pełne magazynki.

Borys Kowerda w 1927 r.

Sąd przesłuchał również bliskich i znajomych Kowerdy. Z ich zeznań wynikało, że zabójca Wojkowa uczył się w gimnazjum Towarzystwa Rosyjskiego w Wilnie. Był gorącym rosyjskim patriotą i początkującym dziennikarzem. Pracował jako ekspedytor w redakcji wileńskiej gazety „Białoruskie Słowo”, a nocami dorabiał korektą i łamaniem. Zarabiał 170 zł miesięcznie.

Nędzną pensję przekazywał bezrobotnej, chorej matce. Utrzymać się z niej musiały cztery osoby. On, mama i dwie małoletnie siostry. Cała rodzina była uzależniona od młodego Kowerdy. Gdy zachorował na szkarlatynę oraz dyfteryt i na sześć tygodni trafił do szpitala, rodzina głodowała. I jeszcze jeden ważny rys: Kowerda był bardzo religijny, regularnie chodził do cerkwi, gdzie przyjmował komunię.

Borys był bardzo wrażliwy, cichy, skromny – zeznawała jego matka. – Utrzymywał rodzinę, bo ja chorowałam i nie miałam pracy. Borys był opiekunem moim i obrońcą. Był opiekunem swoich sióstr. Jako syn był bardzo dobry, chciał, nie wiem, co zrobić, by matka nie cierpiała. Dbał o to, by mi się żadna krzywda nie stała, i myślał o tym, jak pomóc.

W tym samym tonie wypowiadał się ojciec zabójcy – Sofroniusz Kowerda.

Od lat dziecinnych był wrażliwy – mówił – i rozumiem teraz tragizm jego duszy. Wybuchł protest i takim protestem był strzał. Borys, będąc jeszcze dzieckiem, był świadkiem naocznym bolszewickich barbarzyństw i zostawiły one ślady na zawsze.

Gdy wybuchła rewolucja, rodzina Kowerdów przebywała w Samarze. Młody chłopak był świadkiem masowych bolszewickich mordów i grabieży. Profanowania cerkwi, wrzucania ciał zamordowanych pod lód… Czerezwyczajka zamordowała jego bliskich i wielu znajomych. Sam – jako „burżujskie dziecko” – padł ofiarą szykan i prześladowań.

Wszyscy znajomi Kowerdy, którzy zeznawali przed sądem, przedstawili go jako człowieka olbrzymich zalet. Skromnego, szlachetnego, prawego. I ideowego antybolszewika. Kowerda nie mógł się pogodzić z tym, że bolszewicy na opanowanym przez siebie terytorium mordują i prześladują miliony ludzi, a cały świat przygląda się temu obojętnie.

Oskarżonego znam od roku 1921 – mówił Szymon Zacharonok. – Uważam go za człowieka bardzo uczciwego, rzetelnego. Uważałem Kowerdę za przeciwnika komunizmu. Kowerda wytykał szczegóły życia w Rosji sowieckiej, zwracał uwagę na to, co się tam dzieje, mówił, że to ohyda. Wymiar sprawiedliwości w Rosji – wyroki, przejmowały go.

Dyrektor gimnazjum w Wilnie Leonid Bielewski:

Wiedziałem, że Kowerda znajduje się w bardzo ciężkich warunkach materialnych, że jest zmuszony pracować na utrzymanie rodziny. Całe grono nauczycielskie jak najsympatyczniej odnosiło się do Kowerdy. Był spokojny, posłuszny, łagodnego charakteru, skupiony i zamknięty w sobie. Nigdy nie miał starć ani z nauczycielami, ani z kolegami. Jako dyrektor gimnazjum mogę powiedzieć, że Kowerda pozostawił po sobie najmilsze wspomnienie.

Na koniec przemówił sam Kowerda:

W Samarze widziałem zdemoralizowanych żołnierzy. Byłem świadkiem, jak na jednej ze stacji zbolszewizowany tłum pobił naczelnika stacji, a maszynistę podobno wrzucono do pieca. Plądrowano domy i rabowano mienie. Aresztowano ludzi, znęcano się nad nimi.

W drodze do Polski kilka razy wyrzucali mnie czerwoni z pociągu. Zapanował w Rosji chaos. Chociaż byłem mały, ale pamiętam, że przedtem był porządek, więc gdy zdążyłem wyrwać się z tego „raju”, odetchnąłem. Głos instynktowny mówił, że trzeba walczyć. Że tu nikt nic nie robi, a tam w Rosji rozpanoszyła się partia krwawych opryszków. Powstał u mnie zamiar walki z nimi. Zacząłem myśleć, co robić, by Ojczyźnie mojej się przysłużyć.

Czytaj też:
Leninessa. Kochanka Lenina, która stworzyła bolszewicki feminizm

Postanowiłem zabić Wojkowa jako przedstawiciela bandy komisarzy bolszewickich. Bardzo mi przykro, że zrobiłem to na ziemi polskiej, którą uważam za drugą Ojczyznę. Bolszewicy jednak nie tylko w Rosji stosują terror, ale i w Polsce. Zabijając Wojkowa, chciałem pomścić za miliony.

Kowerda zeznał, że działał sam, „bez czyjejkolwiek namowy lub współudziału”. Do Warszawy przyjechał dwa tygodnie przez zamachem i zatrzymał się w wynajętym pokoju u starej Żydówki Sury Fenigsztajn, której powiedział, że zamierza w stolicy „składać egzaminy”. Twarz Wojkowa znał z gazet. Z gazet miał również dowiedzieć się, że sowiecki poseł 7 czerwca będzie na dworcu.

Głównym celem śledztwa prowadzonego przez polską policję było sprawdzenie, czy Kowerda mówi prawdę. Podejrzewano bowiem, że zamach na Wojkowa był dziełem jakiejś organizacji białych Rosjan – monarchistów. Policja w Wilnie dokonała przeszukania w mieszkaniu Kowerdy. Rewizja nie dała jednak rezultatów. Znaleziono tylko jeden „podejrzany” dokument. Było to pokwitowanie komitetu wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza. Kowerda wpłacił na niego jednego dolara.

Obłaskawić bolszewików

Rozprawa przed sądem doraźnym trwała do późnych godzin nocnych. Pod koniec procesu wszyscy jej uczestnicy padali z nóg. Mimo że wszystko przemawiało za uniewinnieniem młodego, ideowego Rosjanina, sąd wydał drakoński wyrok. Borys Kowerda został skazany na dożywotnie więzienie. Niemal dla wszystkich obecnych na sali było to szokiem.

Gdy odczytano wyrok, Kowerda miał się smutno, melancholijnie uśmiechnąć.

Zabójstwo na terenie Polski – napisano w orzeczeniu sądu – dokonane przez emigranta, z pogwałceniem obowiązków wdzięczności za prawo azylu, i do tego na osobie przedstawiciela obcego państwa, czyli z wielką szkodą dla moralnego prestiżu Rzeczypospolitej i dla jej interesów politycznych – wymaga wzmożenia represji karnej.

Dziś nie ma już wątpliwości, że wyrok był właśnie „polityczny”. A sąd wydał go na wyraźny rozkaz polskiego rządu, który chciał w ten sposób obłaskawić rozwścieczonych bolszewików.

Czytaj też:
Admirał, który stanął na drodze Leninowi. Bolszewicy potwornie go ukarali

Po śmierci Wojkowa szef sowieckiej dyplomacji Maksim Litwinow wystosował do polskiego rządu niezwykle ostrą notę, w której stwierdził odpowiedzialność Warszawy za zamordowanie posła. Oskarżył o zaniedbanie obowiązku ochrony zagranicznego dyplomaty i tolerowanie na swoim terytorium „białogwardyjskich” emigrantów. Według Litwinowa w zamach były zamieszane polskie tajne służby.

Na ulicach sowieckich miast zorganizowano „spontaniczne” wiece robotników, którzy wygrażali pięściami Polsce. Szpalty bolszewickich gazet wypełniły wściekłe ataki na Rzeczpospolitą, listy od wstrząśniętych mordem kołchoźnic i rezolucje domagające się surowego ukarania sprawcy. Na Łubiance GPU podobno w ramach represji rozstrzelało 20 zakładników wywodzących się z elit przedrewolucyjnej Rosji.

Po śmierci Kowerdy sam Józef Piłsudski posłał do ambasady sowieckiej bilet wizytowy z wyrazami współczucia. A prezydent Ignacy Mościcki wystosował kondolencje do Stalina i innych członków sowieckiego politbiura. Polacy gęsto tłumaczyli się bolszewikom, zapewniając o tym, że nie mieli nic wspólnego z czynem Kowerdy.

Ciało Wojkowa na dworzec odprowadzał olbrzymi kondukt żałobny, w którym szło kilku członków rządu – Kazimierz Bartel, Felicjan Sławoj-Składkowski i Eugeniusz Kwiatkowski. Szpaler żołnierzy ciągnął się od gmachu ambasady aż do bramy stacji kolejowej. Pociąg z ciałem mordercy cara pożegnali: salwa honorowa i oficerowie z obnażonymi szablami. Trumna tonęła w kwiatach przysłanych przez polskie władze…

Kowerda wyszedł z więzienia w 1937 r., po 10 latach odsiadki. Wyjechał do Jugosławii, a po wojnie osiadł w Nowym Jorku. Pracował tam w rosyjskich gazetach emigracyjnych. Zmarł w 1987 r. Po latach okazało się, że jednak nie działał sam.

Zamach na Wojkowa zorganizował esauł Michaił Jakowlew, dzielny oficer kozacki, który w czasie wojny 1920 r. walczył z bolszewikami u boku polskiej armii. Jakowlew był przyjacielem gen. Stanisława Bułaka-Bałachowicza. Niewykluczone więc, że i słynny zagończyk był wtajemniczony w spisek.

Wojkow został tymczasem w Moskwie „kanonizowany” na męczennika bolszewizmu. Na jego pogrzeb przy murze kremlowskim spędzono olbrzymie tłumy. Imię Wojkowa nadano kilku ulicom, kopalni węgla na Ukrainie, całej dzielnicy Moskwy, a także stacji metra – Wojkowskaja.

Morderca Mikołaja II patronuje stacji do dziś. Mimo że Cerkiew prawosławna – która uznaje członków rodziny cesarskiej za świętych – od lat domaga się od rządu zmiany tej nazwy. Podobne stanowisko zajmują stowarzyszenie Memoriał i środowiska opozycji demokratycznej.

Władze Moskwy uległy presji i w 2015 r. zorganizowały internetowy sondaż. Wzięło w nim udział 300 tys. moskwian. Przeciwko zmianie nazwy stacji imienia Wojkowa zagłosowało 53 proc. ankietowanych. „Za” było zaledwie 35 proc. W efekcie nazwa została. Władza w Rosji, jak bowiem wiadomo, wsłuchuje się w głos społeczeństwa.

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.