16 lutego 2010 r. 19 katolickich profesorów teologii i historii napisało do papieża Benedykta XVI list, w którym wezwało go do wstrzymania procesu kanonizacyjnego Piusa XII. Występując w imieniu sygnatariuszy, jeden z autorów listu, ks. John Pawlikowski, twierdził, że co do zasady nie jest przeciwny kanonizacji Piusa, ale według niego taka decyzja znacznie pogorszyłaby stosunki z Żydami. W samym liście zaś stwierdzano: „Przez wieki kościoły chrześcijańskie, w tym Kościół rzymskokatolicki, propagowały tak religijny antyjudaizm, jak i religijny antysemityzm, nawet jeśli robiły to nieświadomie lub z niewiedzy. [...] Dla wielu Żydów i katolików Pius XII pełni rolę znacznie większą niż tylko jednego z byłych papieży. W istocie Pius XII stał się symbolem wiekowego chrześcijańskiego antyjudaizmu i antysemityzmu [...]”. Jak zwykle w tego rodzaju listach na końcu pojawiła się niezbyt zawoalowana groźba, że jeśli Benedykt XVI nie ustąpi i proces kanonizacyjny będzie się posuwać, to doprowadzi to do pogorszenia się relacji chrześcijańsko-żydowskich „w sposób, którego nie da się naprawić w dającej się przewidzieć przyszłości”. Szantaż najwyraźniej poskutkował, gdyż sprawa wyniesienia Piusa XII na ołtarze utknęła w martwym punkcie.
Otóż pisząc, że Pius XII stał się „symbolem wiekowego chrześcijańskiego antyjudaizmu i antysemityzmu”, katoliccy teologowie, być może nieświadomie, szczerze napisali, o co w całej debacie na temat Piusa chodzi. Stał się on mimowolnie zakładnikiem w wojnie, jaką ideologowie holokaustianizmu toczą z tradycyjnym chrześcijaństwem. Muszą oni za wszelką cenę wykazywać, że Pius milczał ze złej woli lub niechęci do Żydów, gdyż w przeciwnym razie, gdyby miało się okazać, że niósł on Żydom pomoc na tyle, na ile to było w ówczesnych strasznych warunkach możliwe, ideologowie straciliby tak upragniony symbol. Ba, okazałoby się, że cała ich opowieść o chrześcijańskim antyjudaizmie, który to rzekomo utorował drogę Hitlerowi, kupy się nie trzyma. Dlatego żadne ustalenia i fakty nie mają dla nich znaczenia. Co z tego, że w Watykanie w czasie niemieckiej okupacji Rzymu ukrywało się 470 Żydów, a 4,2 tys. znalazło schronienie w rzymskich klasztorach i konwentach, także w letniej rezydencji papieża w Castel Gandolfo. Nie, to wszystko nie ma znaczenia. Powtarzam, tu nie toczy się spór o fakty, ale o idee, ściślej, tu toczy się spór ideologii holokaustiańskiej z chrześcijaństwem.
Wina i pomoc
Główną winą Piusa XII było nie to, że nie pomagał Żydom, bo to robił, nie to, że pomagał zbyt mało, bo nikt ze współczesnych mu przywódców nie pomógł bardziej, wreszcie nie o to nawet, że milczał, bo nawet ślepi muszą rozumieć, że napiętnowanie Hitlera uniemożliwiłoby pomoc humanitarną – główną winą Piusa jest to, że był papieżem tradycyjnego Kościoła, wyznającego jasno konieczność nawrócenia Żydów i widzącego w judaizmie, który odrzucał Chrystusa, fałszywą i niebezpieczną religię. Nie ocenia się zatem jego czynów ani nie porównuje ich z tym, co robili i myśleli jemu współcześni, przeciwstawia się go późniejszym nauczycielom Kościoła, od Jana XXIII wzwyż. Pius byłby dobrym, zasługującym na kanonizację papieżem, gdyby miał poczucie winy za przeszłość Kościoła i gdyby uznawał, że jego jedynym celem była obrona Żydów.
Jeśli chodzi o pomoc, jaką Rzym starał się nieść na wszelkie sposoby potrzebującym, to współcześni historycy, a przynajmniej ci najbardziej głośni, zachowują się tak, jakby nie zdawali sobie sprawy z kontekstu. Papież mógł nieść skuteczną pomoc – a więc ratować życie, przekazywać informacje, dopominać się o polepszenie losu prześladowanych – jedynie wtedy, gdy działo się to z częściową przynajmniej aprobatą reżimu Hitlera. Dopiero jeśli się o tym pamięta, to okaże się, jak wielka była skala działań humanitarnych podjętych przez Watykan.
Czytaj też:
Czarna legenda krucjat. Tak zmanipulowano historię obrońców wiary
Prawda zaś była całkiem inna. Pokazała ją Barbara Frale w znakomitej książce „Il principe e il pescatore” („Książę i rybak”). Podstawowym przekonaniem Eugenia Pacellego było to, że „Kościół nie ma mocy militarnej, lecz jedynie może wywierać pewien wpływ natury dyplomatycznej”. Tutaj właśnie należy upatrywać motywy jego polityki. Nie rzekome wiekowe uprzedzenia ani dziejowe stereotypy, ale doświadczenie wyniesione z lat pracy w watykańskiej dyplomacji, obserwacja aktywności Benedykta XV w czasie I wojny światowej – to zadecydowało o takiej, a nie innej postawie Piusa XII. Dalej włoska historyk pisze równie celnie: „Taki wpływ może być ogromny, umiarkowany lub żaden, wszystko zależy od tego, w jakim stopniu rządzący uznają autorytet Stolicy Świętej: a reżim nazistowski, z wyjątkiem zwykłych słów konkordatu, nie przypisywał Kościołowi żadnego wyższego autorytetu religijnego lub moralnego”.
Pius XII zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia z groźną i przebiegłą bestią. Trzeba pamiętać, że aż do wybuchu wojny Hitler uchodził za poważnego europejskiego polityka, był stałym partnerem rozmów dyplomatycznych, uczestnikiem konferencji i spotkań międzynarodowych. Podjęcie wobec niego ostrych kroków mogło pociągnąć za sobą jedynie nasilenie represji wobec niemieckich katolików. Ani nie polepszyłoby losu Żydów, ani nie zmieniło nastawienia Niemców do reżimu. Ba, gorzej – po wyrażeniu takiej publicznej dezaprobaty Pius utraciłby wszelką szansę na pomoc samym Żydom, zarówno tym wyznającym judaizm, jak i znajdującym się w jeszcze gorszym położeniu Żydom chrześcijanom. Robił zatem, co mógł. W obliczu konieczności, kiedy to coraz wyraźniej widać było nadciągającą burzę, starał się, czy to kanałami dyplomatycznymi, czy za pośrednictwem zakulisowych rozmów, wpływać na złagodzenie polityki dyktatora. W ostateczności dzięki temu, co zrobił, ocalały tysiące istnień ludzkich. I robił to, wierząc w prawdę nakazu miłości bliźniego, w prawdę odziedziczonej i niezmiennej nauki, jaką przekazywały kolejne pokolenia chrześcijan.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.