Aż za bardzo. Nie tylko zaprzyjaźnił się z Nikomedesem, ale został też… uległym mu kochankiem. Sprawa stała się znana w Rzymie. Wielokrotnie wspominali o niej nie tylko przeciwnicy polityczni Cezara (z Cyceronem włącznie), lecz także jego żołnierze, wyśpiewujący nieprzyzwoite piosenki podczas triumfalnego pochodu po galijskich wiktoriach swego wodza. Przedmiotem szyderstw stał się nie tyle fakt związku homoseksualnego, ile okoliczność, że Cezar odgrywał w nim rolę bierną, kobiecą. Oto co pisze na ten temat historyk rzymski z przełomu I i II w. n.e. Gajusz Swetoniusz Trankwillus („Żywoty Cezarów”, Ossolineum 1987, przekład i opracowanie Janiny Niemirskiej-Pliszczyńskiej) w rozdziale o „boskim Juliuszu”:
„Pod względem obyczajności nic nie naruszyło jego dobrej sławy prócz konkubinatu z Nikomedesem. Ten jednak okrył go ciężką i wieczną hańbą, naraziwszy na ogólne pośmiewisko. […] Pomijam mowy sądowe Dolabelli i Kuriona ojca, w których Dolabella nazywa go »metresą współzawodniczącą z królową«, Kurion – »stajnią Nikomedesa«, »burdelem bityńskim«. Nie będę zajmował się obwieszczeniami Bibulusa na murach Rzymu, w których kolegę swego nazywa »królową bityńską« i ogłasza, że »przedtem lubował się Cezar w królu, teraz we władzy królewskiej«. W tym czasie, wedle słów Marka Brutusa, także pewien Oktawiusz, któremu ze względu na zamroczenie umysłowe swobodniejsze uchodziły żarty, na wielkim zebraniu pozdrowił Pompejusza, nazywając go »królem«, Cezara zaś »królową«. G. Memiusz idzie dalej w swych zarzutach, oskarżając Cezara, że wraz z resztą młodzieniaszków jako podczaszy usługiwał Nikomedesowi wobec wszystkich biesiadników; między nimi sporo było kupców z samego Rzymu, których nazwiska podaje. Cycero nie poprzestał na tym, że pisał w pewnych swych listach, jak to Cezar w otoczeniu dworaków prowadzony był do komnaty królewskiej i tam kładł się na złotym łożu w purpurowej szacie, a kwiat swej młodości on, potomek Wenery, zhańbił w Bitynii. Lecz nawet kiedyś, gdy Cezar przemawiał w senacie w obronie córki Nikomedesa, Nysy, i powoływał się na dobrodziejstwa, jakich doznał od tego króla, rzekł mu Cycero: »Zaniechaj, proszę cię, wyliczania tych zasług, gdyż dobrze jest wiadome, co on tobie dał, a szczególnie – co ty mu dałeś«. Wreszcie w czasie triumfu galickiego wśród innych żartobliwych piosenek, jakie śpiewają żołnierze, idąc za wozem triumfalnym, słyszano i ten popularny kuplet:
Cezar to Galię zniewolił, zaś Nikomedes Cezara,
Cezar dziś triumf odnosi, ten, który Galię zniewolił,
nie Nikomedes bynajmniej, który zniewolił Cezara”.
Taki związek był nie do przyjęcia dla Rzymian, którzy z kolei, podobnie jak Grecy, nie widzieli niczego nagannego w wykorzystywaniu seksualnym niewolników – zarówno kobiet, jak i mężczyzn zobowiązanych do wszelkich usług, z analnymi i oralnymi włącznie, w zaspokajaniu chuci swych panów. Kiedy Swetoniusz wspomina o szczególnie urodziwych młodzieńcach, niewolnikach kupowanych przez Cezara, krytycznie ocenia jedynie wysokie ceny, jakie ten był gotów za nich zapłacić. Gani więc tylko rozrzutność, a cel transakcji go nie interesuje.
Trzeba jednak przyznać, że rzymski historyk zdobywa się na surową naganę pedofilskich poczynań Tyberiusza (drugiego po „boskim Auguście” następcy „boskiego Cezara”), który do wyuzdanych praktyk seksualnych wykorzystywał nie tylko dorastającą młodzież męską i żeńską, lecz także małych chłopców, a nawet... niemowlęta. Pisze o tym: „Zniesławił się jeszcze bardziej rozpustnymi i obrzydliwymi czynami, których nie godzi się nawet opowiadać lub słuchać”.... Opowiada o nich jednak, z czego naprawdę lepiej zrezygnować.
Wracając do Cezara. Wstydliwy romans z Nikomedesem nie wpłynął ujemnie na bieg niebywałej kariery przyszłego dyktatora. Na pewno zadecydowały o tym jego talenty polityczne i militarne, zwycięstwa odniesione nad wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi, które z każdym rokiem umacniały jego pozycję. A także liczne podboje na innym polu, a mianowicie związki jak najbardziej heteroseksualne. Pisze o nich Swetoniusz: „Istnieje powszechne i zgodne przekonanie, że Cezar miał zmysłowy temperament, że hojnie sypał złotem na miłostki i że uwiódł wiele znakomitych kobiet”.... Tu – „między innymi” – wymienia żony czterech wybitnych obywateli rzymskich, wśród których są także Marek Krassus i Gnejusz Pompejusz, a więc dwaj pozostali triumwirowie władający jakiś czas rzymskim imperium wespół z Cezarem, a których on (zwany przez żołnierzy „łysym gachem”) uczynił rogaczami. Żony utraciły cześć, a oni – jakiś czas później i w różnych okolicznościach – głowy.
Portowe „żony”
Powiedzenie o „marynarzu, który ma żonę w każdym porcie”, wzięło się z obyczajów panujących w brytyjskiej flocie wojennej przełomu XVIII i XIX w. Otóż służba w Royal Navy była tak ciężka, że znajdowało się niewielu chętnych, by podejmować ją z własnej woli. Liczni marynarze, znajdujący się na pokładach okrętów, zostali wcześniej zwyczajnie porwani i obawiano się wypuszczać ich na ląd, gdy jednostki stawały na redzie.
Czytaj też:
Waterloo. Bitwa, w której zginęli wszyscy
Aby mężczyźni, spragnieni seksu po długim rejsie, nie uciekali do portowych przybytków pijaństwa i rozkoszy, pozwalano prostytutkom przybywać do okrętów łodziami pod pozorem odwiedzin stęsknionych żon. Roy i Lesley Adkinsowie („Wojna o wszystkie oceany”, Rebis 2008) cytują opis takich odwiedzin pióra adm. Edwarda Hawkera, wstrząśniętego tym, co ujrzał w 1827 r.:
Nie da się opowiedzieć słowami całego tego haniebnego handlu na międzypokładach – brud, smród i obraza boska. Na jednego marynarza przypada tylko szesnaście cali miejsca na hamak: każda para wtłoczona jest więc między sąsiednie i musi patrzeć na ich poczynania. Niejeden z nich zaprasza po dwie kobiety, czasami jest ich zatem więcej niż marynarzy: setki ludzi ściśniętych w jednym pomieszczeniu bezwstydnie, na oczach wszystkich, parzą się jak psy. Kto nigdy nie widział okrętu, niech sobie wyobrazi niską salę, w której pięciuset chłopa z co najmniej trzystoma niewiastami najgorszego wizerunku oddaje się wszystkim odmianom rozpusty, do jakich najprzyziemniejsze ludzkie namiętności prowadzić mogą – a będzie wiedział, jak wygląda życie na siedemdziesięcioczterodziałowym liniowcu w pierwszą noc po zawinięciu do portu.
Oficerowie pozwalali na te odwiedziny „żon” nie tylko z obawy o ucieczkę marynarzy.
Adkinsowie piszą: Za tym rozwiązaniem dodatkowo przemawiał argument, że redukowało to prawdopodobieństwo zachowań homoseksualnych, które były wtedy wykroczeniem karanym przez sądy wojskowe. Jeden z takich procesów odbył się na pokładzie »Salvadora« w Plymouth, gdzie oskarżonych o przestępstwo przeciw naturze dwóch marynarzy, Wiliama Taylora i Thomasa Hobbsa, po udowodnieniu winy skazano na pięćset batów, cofnięcie żołdu i dwa lata więzienia w pojedynczych celach. Część kary wymierzono im na widoku okrętów w Homoaze i zatoce Cawsand; pierwszy otrzymał trzysta plag, drugi trzysta siedemdziesiąt. Podobne surowe kary nie były niczym wyjątkowym – bywało, że winnych »nienaturalnych zachowań« posyłano na szubienicę.
Tak bywało przed 200, z nawet jeszcze 150 laty w jednym najbardziej cywilizowanych krajów europejskich...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.