„Wytłukliśmy ich wszystkich”. Wyklęci nie mieli dla nich litości

„Wytłukliśmy ich wszystkich”. Wyklęci nie mieli dla nich litości

Dodano: 
Żołnierze Wyklęci
Żołnierze Wyklęci 
Żołnierze podziemia walczyli z komuną na śmierć i życie. Oto ich opowieści.

„Zapora” bezwzględnie wykorzeniał ormowców. Nie pamiętam żadnego, który wpadłby w nasze ręce i pozostał żywy. Milicjantów, jeżeli tylko nie dawali się we znaki ludności, puszczał wolno, ale ormowców nigdy. Ja się ich likwidowaniem nie zajmowałem, ale chętnych do tego nie brakowało. Działalność ta znacznie ograniczała infiltrację wsi przez komunistów. Niemniej jednak zdarzało się tak, że gdy kwaterowaliśmy w jakiejś wiosce, napatoczył się jakiś kapuś, który powiadamiał UB. Raz, pamiętam, coś takiego miało miejsce zimą. Zanocowaliśmy w jakiejś wsi i obława NKWD omal nas nie dopadła. Sprzątnęli wartownika i „Zapora” w ostatnim momencie zorientował się, że coś jest nie tak. Wyskoczyliśmy z chałup, w większości na bosaka, bo przecież po marszu buty trzeba było z nóg zdjąć. „Zapora” pozostawił część żołnierzy we wsi, by otworzyli ogień do napastników z NKWD, a z resztą przebił się z okrążenia i uderzył na napastników z tyłu. Wytłukliśmy ich wszystkich. Sama świadomość, że walczą z „Zaporą”, budziła w nich strach.

Wacław Gąsiorowski


Kiedy wyjrzałem na podwórko, oblał mnie zimny pot. Zobaczyłem tam kilkunastu ubowców. Cichutko wyszedłem na drugie piętro w oficynie, dzięki czemu mogłem obejść kamienicę i wyjść z boku. Przeprosiłem stojących w bramie dwóch ubowców i znalazłem się na ulicy. Ubowcy zauważyli chyba jednak moje zdenerwowanie, bo ledwie zdążyłem zrobić kilka kroków, gdy usłyszałem, jak jeden z nich mówi do drugiego: „Przecież to on, skurwysyn!”. Rzuciłem się biegiem we Wróblewskiego, potem w Pędzichów i koło Matki Boskiej na Długiej wskoczyłem do tramwaju. Motorniczy od razu przyspieszył i przez plecy zapytał:

Co, bezpieka?

Gdy potwierdziłem, nie zatrzymał się na rogu Długiej, pod zegarem. Stanął przy Plantach i polecił:

Uciekaj!

Czesław Naleziński

Czytaj też:
Polki wyklęte. Komuniści mordowali nawet matki niemowlaków

Wkrótce do restauracji Ziajki przybiegł sam sowiecki komendant Cićwierikow, którego imienia niestety nie pamiętam. Rymanowianie dobrze go zapamiętali, bo puszył się straszliwie. Chodząc po mieście, zachowywał się jak udzielny książę. Nie wiadomo, dlaczego przybiegł aresztować Żubryda sam. Może nie miał nikogo pod ręką albo tylko sobie chciał przypisać zasługę ujęcia groźnego bandyty? Wprost od drzwi ruszył do stolika, przy którym siedzieli Żubryd ze Skibą. Od razu zapytał:

Kak wasza familia (jak się nazywacie)?

Żubryd, który doskonale znał rosyjski, zapytał go:

Szto wam nada (na co wam to)?

Ten zaś dalej indagował:

Kak wasza familia?

Żubryd wyjął wtedy z kabury pistolet, położył na stoliku i powiedział:

Eto moja familia (oto moje nazwisko).

Cićwierikow zaczął wtedy uciekać. Żubryd strzelił za nim raz czy dwa i nie wiadomo, czy nie chciał go trafić, czy też źle wycelował, w każdym razie tylko drasnął tego Cićwierikowa gdzieś w ramię. Ten wyskoczył na Rynek i zaczął się drzeć jak opętany. W miasteczku podniósł się alarm, ale zanim Cićwierikow ściągnął posiłki, Żubryd i Skiba wsiedli na konie i odjechali.

Na drugi dzień Sowieci zrobili w Rymanowie obławę, ale nikogo nie złapali.


Julian Kilar