„Męczyli się całymi godzinami, nie mogąc zginąć”. W tym obozie śmierć zadawano na raty
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

„Męczyli się całymi godzinami, nie mogąc zginąć”. W tym obozie śmierć zadawano na raty

Dodano: 
Żydzi wiezieni w czasie wojny do obozu zagłady. Miejsce i czas wykonania fotografii nieznane.
Żydzi wiezieni w czasie wojny do obozu zagłady. Miejsce i czas wykonania fotografii nieznane. Źródło: Wikimedia Commons
Wpędzano wśród bicia i krzyków do komór. Duszą się ludzie od samego tłoku. Męczyli się godzinami, nie mogąc zginąć...

„Przy pracy w obozie Nr 1 widziałem wszystko: jak się naszych braci prowadzi do zagazowania i jakie straszne koleje przechodzą jeszcze przed śmiercią. Był to okres, w którym przybywały transporty. Gdy pociąg zajeżdżał, spędzano natychmiast kobiety i dzieci do baraków. Mężczyzn zostawiano na podwórku. Kobietom i dzieciom kazano się rozbierać. Naiwne kobiety wyjmują ręczniki i mydło, łudzą się, że będą się kąpać. Oprawcy żądają ładu i porządku. Biją i katują. Dzieci płaczą. Dorośli jęczą i krzyczą. [...] Po uporządkowaniu wszystkiego wchodzą kobiety i dziewczynki do fryzjerni i poddają się strzyżeniu. Teraz są już prawie pewne, że idą do kąpieli. Drugim wyjściem kierują się do obozu Nr 2, gdzie na silnym mrozie pozostają nagie, czekając na swą kolej, gdyż w komorach nie ukończyło się jeszcze gazowanie poprzednich ofiar. Było to wszystko zimą. Mróz siarczysty. Małe dzieci zupełnie nagie i bose muszą stać pod gołym niebem. A stoją tak godzinami” – opisywał ostatnie chwile polskich Żydów przywiezionych do obozu zagłady w Treblince Jankiel Wiernik – świadek ludobójstwa dokonanego tam przez Niemców.

Pierwsze świadectwo

Nie bez powodu wymieniamy świadectwo Wiernika przed innymi. Chociaż nie był jedynym ocalonym z piekła Treblinki, to jako pierwszy opisał rozgrywającą się w tym miejscu na jego oczach masową zbrodnię i to jego świadectwo zostało opublikowane przez Polskie Państwo Podziemne na początku 1944 r., w dużym – jak na warunki konspiracyjne – nakładzie.

Jankiel Wiernik urodził się w 1889 r. w Białej Podlaskiej. Przez wiele lat pracował jako wykwalifikowany cieśla w Warszawie, a w latach 30. został administratorem domu Stefana Krzywoszewskiego – znanego przedwojennego literata i dyrektora teatrów warszawskich. W czasie okupacji niemieckiej przymusowo przesiedlony do warszawskiego getta, w sierpniu 1942 r. został wywieziony do obozu zagłady w Treblince. Przydzielono go do grupy więźniów, którzy przenosili zwłoki pomordowanych ludzi do dołów, gdzie je grzebano. Wiernik widział, jak znęcano się nad nimi, zanim zostali zaduszeni tlenkiem węgla w komorach gazowych:

„Czekają kolejki. Komory nie są jeszcze wolne. Dzieciom z zimna przyrastają stopy do zlodowaciałej ziemi. Stoją, płaczą, zamarzają. W szeregu biją Niemcy i Ukraińcy. Bestią dziką i podłą był Niemiec Zepf. Ten najbardziej znęcał się nad dziećmi. Gdy popychał kobiety, a te prosiły go, by nie napierał, gdyż mają przy sobie dzieci, wyrywał im wówczas dziecko z rąk i albo rozrywał je w pół, biorąc za nóżki, albo główką uderzał o ścianę i odrzucał zabite. To nie były pojedyncze wypadki, co kilka kroków odbywały się takie tragiczne sceny. Mężczyźni przechodzili jeszcze stokroć gorsze męki niż kobiety. [...] Gdy się ustawili, wybierano zdrowych, silnych i dobrze zbudowanych i rozpoczynały się tortury. Bito ich do krwi. Bito ich w najbardziej wyszukany sposób. Ustawieni razem kobiety, mężczyźni, starcy i dzieci na dany znak ruszają. Przejść mieli z obozu Nr 1 do obozu Nr 2 do komór. Po drodze stała buda. Siedział tam wewnątrz ktoś i wołał, ażeby wszystkie wartościowe rzeczy oddawać. Ludzie łudzili się jeszcze, że żyć będą, starali się, co mogli, ukryć. To też wszystko znajdywali kaci. Jeżeli nie za życia, to po śmierci. Kto podchodził do budki, musiał podnieść ręce do góry. I tak cały korowód śmierci przechodzi milcząco do komór z podniesionemi rękoma. Przed budynkiem komór stał Żyd wybrany przez Niemców, tzw. Bademeister. Nawoływał wszystkich do kąpieli, gdyż woda wystygnie. Ironia. Wpędzano tak wśród bicia i krzyków do komór. Jak wspomniałem, w komorach ciasno. Duszą się ludzie od samego tłoku. Motor również źle funkcjonował w nowych komorach. Nieszczęśliwi męczyli sięcałymi godzinami, nie mogąc zginąć”.

Makieta obozu w Muzeum Bojowników Getta w Izraelu

Po dokonanym mordzie Niemcy początkowo kazali więźniom zakopywać zwłoki, lecz później, w celu zatarcia śladów, zaczęto je palić. „I rozpoczęło się znowu wykopywanie i wynoszenie z grobów starców, dzieci, kobiet i mężczyzn. [...] Rozpoczęła się próba palenia trupów, która się nie udała. Okazało się, że kobiety palą się lepiej od mężczyzn. Brano więc kobiety na rozpałkę. Ponieważ była to praca ciężka, więc rozpoczęła się konkurencja pomiędzy grupami – która więcej spali. Porobiono tablice i codziennie zapisywano ilość spalonych. Mimo to wyniki były bardzo słabe. Polewano trupy benzyną i tak palono. Kosztowało to zbyt drogo, a rezultat marny. Mężczyźni nie chcieli się prawie palić. [...] Straszny był to widok. Najokropniejszy, jaki oczy ludzkie kiedykolwiek oglądały. Gdy palono kobiety ciężarne, wtedy brzuch pękał, a dziecko wydostawało się na zewnątrz i tak się na łonie matki paliło. Na zbójach nie robiło to żadnego wrażenia”.

Niemcy uznali jednak, że proces palenia zwłok przebiega zbyt wolno. Pewnego dnia przybyły specjalnie w tym celu oficer SS – jak zapamiętał Wiernik – o twarzy dosyć łagodnej, „zawsze uśmiechnięty”, wprowadził „doskonalszą” metodę zacierania śladów ludobójstwa: „Użył do tego maszyny, która wykopuje trupy, tzw. bagier, i wyciągano naraz 3000 trupów. Na filarach betonowych 100–150 m długości układano ruszt z szyn kolejowych. Robotnicy układali trupy całymi stosami na ruszt i podpalali. [...] Czy może kto sobie wyobrazić tej długości ruszt, [a] na nim 3000 trupów dopiero co żywych ludzi?”.

Małe brązowe paletko

Podobne sceny obserwował codziennie znacznie młodszy od Wiernika, 19-letni Samuel Willenberg. Przed wojną mieszkał wraz z rodzicami i dwiema siostrami w Częstochowie, tam uczęszczał do gimnazjum. Wybuch wojny zastał go w Radości (obecnie część Warszawy), gdzie spędzał wakacje. Znalazłszy się po pewnym czasie na Lubelszczyźnie, wstąpił jako ochotnik do Wojska Polskiego. Został ranny w potyczce z Armią Czerwoną pod Chełmem. Później przebywał w getcie w Opatowie. W końcu 1942 r. wywieziono go do obozu zagłady w Treblince. Tam został przydzielony do segregowania rzeczy Żydów zamordowanych w komorach gazowych.

Po wielu latach Willenberg wspominał, jak pewnego dnia po przybyciu nowego transportu kazano mu zbierać posortowane palta i układać w nową stertę, zapobiegliwi Niemcy obawiali się bowiem, by nie zniszczył ich padający deszcz. „Biegałem po całym placu, na którym leżały tysiące otwartych walizek różnej wielkości, z matowej skóry, oblepionych barwnymi nalepkami hoteli i kurortów międzynarodowych, dając świadectwo zamożności ich byłych właścicieli”, lecz większość była zrobiona „ze zwykłej fibry czy z tektury i wytarta na kantach, tylko nazwiska były zawsze wypisane świeżą, błyszczącą farbą i świadczyły o nędzy europejskiego żydostwa. [...] Więźniowie stali wśród otwartych waliz i sortowali wszystkie rzeczy przywiezione przez około milion Żydów z okupowanej Europy na ten skrawek wyjałowionej ziemi. [...] Ten obłąkany plac przelatywałem setki razy dziennie. Inni więźniowie biegali, popychając wózki dziecięce, ale już bez dzieci, bo dzieci zostały wyjęte z wózeczków i wepchnięte w nagie ramiona swoich matek, którym kazano je rozebrać z kaftaników i majteczek, i nawet pieluszki zostały rzucone na piasek w baraku. Nagie kobiety z dziećmi gnane były do stojących rzędem fryzjerów, a potem pędzono je dalej – na ścieżkę śmierci, do komór gazowych. [...] Gdy przelatywałem koło rozrzuconych ubrań i paczek po rannym transporcie, vorarbeiter Nojmark, częstochowianin, krzyknął do mnie: – Weź tę paczkę palt. Paczka była już posortowana, przewiązana dwoma paskami od spodni. Gdy się schyliłem, aby ją podnieść, mignął mi znajomy kolor. Nachyliłem się i wyciągnąłem małe brązowe paletko mojej najmłodszej siostrzyczki Tamary i połączoną z nim spódniczkę mojej starszej siostry Ity, jakby splecione w siostrzanym uścisku. Trzymałem spódniczkę i paletko z dosztukowanymi mankietami z zielonego materiału, które nasza mama przyszyła w getcie. Tamara podrosła i paletko zakupione jeszcze przed wojną było na nią za małe. Zrozumiałem, że starania mamy, żeby wydostać je z więzienia w Częstochowie, spełzły na niczym. Patrzyłem na kolorowy plac sortowni, na pochylonych więźniów, na nagich mężczyzn noszących odzież po swych gazowanych w tej chwili rodzinach. Z peronu dolatywał stuk wtaczających się wagonów z nowymi ofiarami”.

Otwarty masowy grób w obozie zagłady w Treblince. Niemiecka fotografia z 1943

Włosy kobiet

Starszy o dziewięć lat od Willenberga Jechiel Rajchman pochodził z Łodzi. Pracował w rodzinnej firmie odzieżowej, przed wojną dorobił się własnego przedsiębiorstwa. W październiku 1942 r. został wywieziony z getta w Ostrowie Lubelskim do Treblinki. Tam oddzielono go od innych i początkowo kazano mu obcinać włosy kobietom, które następnie prowadzono do komór gazowych:

„Patrzę na te ofiary szeroko otwartymi oczami i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Każda kobieta siada przed fryzjerem. Przede mną siada młoda kobieta. Mam sparaliżowane ręce, nie mogę ruszać palcami. Kobiety siedzą naprzeciwko nas i czekają, aż obetniemy ich piękne włosy. Płaczą głośno, przeraźliwie. [...] Nie zdążę się nawet obrócić, gdy siada następna kobieta. Chwyta moją dłoń i chce ją pocałować:

– Błagam, niech pan mi powie, co oni zrobią z nami? Czy to już nasz koniec?

Płacze i prosi, żebym jej powiedział, czy czeka ją bolesna śmierć, czy to będzie długo trwało, czy zostanie zagazowana, czy zabita prądem elektrycznym...

Nie odpowiadam jej. Ale ona nalega, wciąż prosi, bym jej powiedział, choć i tak wie, że jest zgubiona. Nie jestem w stanie nic jej wyznać i uspokajam ją. Ta rozmowa trwa kilka sekund, tyle, ile obcięcie włosów. [...]

Kobiety siadają kolejno jedna po drugiej, a nożyce tną i tną ich włosy bez chwili przerwy. Słychać płacz i krzyki. Niektóre wprost odchodzą od zmysłów, a my musimy na to patrzeć i nie wolno nam nic mówić.

Artykuł został opublikowany w 4/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.