Sowieckie marsze śmierci. Polaków bezlitośnie przebijali bagnetami
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

Sowieckie marsze śmierci. Polaków bezlitośnie przebijali bagnetami

Dodano: 
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Rys. Krzysztof Wyrzykowski Źródło: Archiwum HDR
Ten, kto nie miał siły iść dalej, był przebijany bagnetem przez członków eskorty. Więźniowie byli również katowani na śmierć i rozstrzeliwani.

W skwarny czerwcowy dzień 1941 r. przeszło 2 tys. ludzi, obywateli Rzeczypospolitej – kobiet i mężczyzn, starców i dzieci prawie, bo najmłodsze miały lat 12 – wyprowadzono z cel więzienia w Mińsku Białoruskim. Zmaltretowanym, wyczerpanym wielomiesięcznym pobytem w nieludzkich warunkach nakazano maszerować na wschód, drogą na Mohylów. Opuszczając więzienie, słyszeli strzały. To NKWD mordowało skazanych na śmierć wyrokiem sowieckiej „sprawiedliwości” oraz chorych, których NKWD-ziści uznali za niezdolnych do marszu. Ci, którzy wśród wrzasku i przekleństw konwoju wyruszyli z Mińska, wkrótce się zorientowali, że uczestniczą w marszu śmierci. Tylko nieliczni przeżyli to nie pierwsze i nie ostatnie komunistyczne okrucieństwo.

Egzekucje w Czerwieniu

Wkrótce po ataku Niemiec na ZSRS władze sowieckie zarządziły likwidację więzień znajdujących się na okupowanym przez nie obszarze Polski oraz części tych, które leżały na ówczesnym terytorium ZSRS. Przetrzymywano w nich obywateli polskich (aresztowanych przez Sowietów po 17 września 1939 r.), działaczy niepodległościowej konspiracji i przede wszystkim przedstawicieli kresowych elit Rzeczypospolitej: nauczycieli, urzędników, sędziów, działaczy politycznych i samorządowych, i w ogóle co aktywniejszych reprezentantów lokalnych społeczności. Jednym z największych skupisk prześladowanych było więzienie w Mińsku.

Identifikacja ofiar zamordowanych przez NKWD w więzieniu w Tarnopolu

Ów czerwcowy dzień wymarszu na wschód tak wspominała Grażyna Lipińska: „Słońce świeci nam prosto w twarze. Wyschnięte gardła i języki łakną wody. Nogi ciężkie, popuchnięte. Ktokolwiek ma niewygodne obuwie – między nimi i ja – pozostawia je na drodze. Bose stopy krwawią”. Do tych, którzy nie mogli wytrzymać narzuconego przez konwój tempa, strzelano. Nie tylko padający ze zmęczenia byli jednak ofiarami zbrodni. Niespełna miesiąc później jeden z uczestników tej „ewakuacji”, kpt. Janusz Szulc „Prawdzic”, mówił komendantowi Związku Walki Zbrojnej, gen. Stefanowi Roweckiemu „Grotowi”: „W czasie drogi wywoływano któregoś z więźniów, przeważnie mężczyzn, według nazwiska lub wprost wskazując palcem i rozstrzeliwano po odprowadzeniu o kilkanaście kroków w las”.

W miejscowości Czerwień doszło do podziału kolumny. Generał Rowecki, chociaż przywykły do okrucieństw tej wojny, musiał słuchać ze zgrozą dalszej relacji Szulca, też przecież żołnierza: „Grupę naszą, liczącą około 400 osób, wyprowadzono 4 km za Czerwień w kierunku Bobrujska do lasu i zaczęto rozstrzeliwać od tyłu z bliskiej odległości […]. Gdy aresztowani poderwali się do ucieczki, otworzono silny ogień, wybijając tym sposobem wielu”. Inna część kolumny „na 6 km przed Czerwieniem została zapędzona na leśną polanę, gdzie pod ogniem rkm została wystrzelana, leżących obrzucono granatami i puszczono na nich samochody” – mówił przyszły komendant Okręgu Nowogródzkiego AK.

Wśród zamordowanych na drodze z Mińska do Mohylowa byli m.in. kurier ZWZ między okupacją niemiecką a sowiecką Kazimierz Gumowski oraz por. Aleksander Polanko ps. Kalikst – szef oddziału łączności Okręgu Białystok ZWZ, a także senator Tadeusz Giedroyc. Przedstawiciel zasłużonego dla Rzeczypospolitej starego kresowego rodu, prawnik z wykształcenia, uczestniczył w zmaganiach o niepodległość i granice – jako oficer korpusu gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego, a później Wojska Polskiego. W wolnej Polsce wstąpił do służby publicznej – był starostą m.in. w Augustowie i Białymstoku. Później administrował w swoich majątkach Łobzów i Kotczyn w powiecie słonimskim. W latach 30. XX w. pracował jako sędzia, był m.in. prezesem Sądu Okręgowego w Łucku. W 1938 r. w dowód zasług w pracy dla państwa został powołany przez prezydenta Ignacego Mościckiego do Senatu RP.

Kilka dni po agresji sowieckiej 17 września 1939 r. senator Giedroyc został aresztowany w rodzinnym Łobzowie i wywieziony do Mińska. Tam, po śledztwie pełnym bicia i zniewag, skazano go na śmierć. Nie zdążyli oprawcy wykonać wyroku w więzieniu, wykonali go w czasie marszu śmierci. Wycieńczony, dręczony astmą, kiedy nie mógł iść dalej, został wyprowadzony z kolumny i natychmiast, na oczach innych, w tym kpt. Szulca, zastrzelony. Tak zginął człowiek, o którym bez fałszywego patosu można powiedzieć, że należał do wybitnych polskich państwowców, przedstawicieli tej jedynej w swoim rodzaju elity Rzeczypospolitej, która padła pod ciosami najeźdźców z zachodu i ze wschodu.

Ocaleli nieliczni

Możliwości uniknięcia kuli NKWD w czasie marszu w zasadzie nie było. Wszystko działo się z makabryczną bezwzględnością, wobec ludzi osłabionych torturami, głodem, pragnieniem, długim marszem. Niemal wszyscy więźniowie, których wyprowadzono z kolumny, zostali zamordowani. Zdarzały się jednak przypadki ocalenia. Jeden z tak wskazanych zdołał się wyrwać swoim oprawcom i rzucił biegiem do pobliskiego lasu. Ci natychmiast zaczęli strzelać – kule drasnęły policzek, głowę nad prawym uchem i plecy, lecz on nadal biegł, i dopiero po pewnym, niedługim czasie, wyczerpany, padł bez przytomności. Gdy doszedł do siebie, opatrzył rany i pieszo ruszył na zachód.

Czytaj też:
Sowiecki horror w kościele w Grodnie. Takiej metody mordowania nikt się nie spodziewał

Był to Władysław Bruliński, oficer WP, uczestnik wojny z Niemcami we wrześniu 1939 r. i konspiracji przeciw sowieckiemu zaborcy w Łomżyńskiem. Aresztowany przez NKWD, przeszedłszy męki śledztwa, przebywał w mińskim więzieniu, kiedy zaczęła się wojna niemiecko-sowiecka. Po szczęśliwej ucieczce dotarł do Wilna, a później ruszył w Białostockie. Jego dalsze losy – jako wybitnego oficera AK pod okupacją niemiecką i drugą sowiecką, a po wojnie – podziemia niepodległościowego, którego nie ominęło więzienie w powojennej Polsce, upamiętnił Paweł Niziołek w publikacji Instytutu Pamięci Narodowej „Z dziejów walk o niepodległość”.

Jednak ślad wielu obywateli polskich aresztowanych w czasie okupacji sowieckiej na ziemiach północno-wschodnich Rzeczypospolitej urywa się w więzieniu w Mińsku, i w wielu przypadkach nie wiadomo, czy zostali zamordowani tam czy na mohylowskim trakcie śmierci. Wspomnijmy dwie postaci: Władysława Malskiego i Waldemara J. Szwarcbarda. Obaj jako żołnierze Legionów Polskich i Polskiej Organizacji Wojskowej bili się o niepodległość, a później w WP o granice Rzeczypospolitej. Obaj zostali odznaczeni Orderem Virtuti Militari, i Krzyżem Niepodległości. W wolnej Polsce poświęcili się pracy państwowej w jej wschodnich województwach. Malski był jednym z czołowych działaczy Związku Osadników oraz kresowej spółdzielczości, współzałożycielem Związku Naprawy Rzeczypospolitej, posłem i senatorem piłsudczykowskiego BBWR. Po zajęciu ziem wschodnich RP przez Sowietów stworzył organizację konspiracyjną, jednak już w końcu października 1939 r. został aresztowany przez NKWD.

Szwarcbard od początku lat 30. do wybuchu wojny kierował Powiatową Kasą Chorych w Brześciu i udzielał się w Związku Legionistów Polskich. To wystarczyło, by natychmiast po agresji sowieckiej został aresztowany. Przez wiele lat po wojnie żona Szwarcbarda – Maria, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, starała się ustalić jego losy za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża. W 1960 r. PCK otrzymał odpowiedź z ZSRS, w której oświadczono, że nie przebywa on na terenie tego państwa, a ostateczną informację o negatywnym wyniku poszukiwań przekazano żonie pięć lat później – niemal ćwierć wieku po opisywanej zbrodni.

Artykuł został opublikowany w 7/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.