Pociąg towarowy powoli podjechał do rampy. Zgrzytnęły hamulce, lokomotywa z sykiem wybiła w powietrze kłęby pary. Wzdłuż torów stał równy rząd esesmanów z psami i gumowymi pałkami w rękach. Obok, przy zaparkowanym samochodzie, doktor Josef Mengele ze swoim asystentem. Oprawcy przybyli tu, aby odebrać kolejny transport. Transport ludzi przeznaczonych do zagłady. Otwarto drzwi wagonów bydlęcych i na zewnątrz wylało się morze ludzi. Tysiące wychudzonych, obdartych ludzkich cieni. Część z gołymi rękami, inni z nędznymi tobołami i walizkami. Mężczyźni, kobiety i starcy. Zdezorientowani, przerażeni, zrezygnowani. Wielu z nich z wycieńczenia ledwo trzymało się na nogach. To Żydzi z getta w Litzmannstadt – jak niemieckie władze okupacyjne nazwały Łódź – którzy zostali deportowani do KL Auschwitz.
Doktor Mengele, ubrany w czarny mundur SS, przeprowadza rutynową selekcję. Zdrowi na prawo. Chorzy na lewo, do komór gazowych. Lekarz jest wyraźnie znudzony. Nagle jednak się ożywia. Jego uwagę przyciąga dwóch Żydów stojących na rampie i rozglądających się niepewnie. To garbaty mężczyzna i towarzyszący mu 15-letni chłopak z chromą nogą. Chłopak ma but ortopedyczny i metalowy aparat korekcyjny. Mengele wyciąga ich z tłumu i – pod eskortą niemieckiego strażnika – kieruje w głąb obozu. Daje mu dwie wyrwane z notesu kartki. Na jednej jest polecenie dla egzekutora z SS – ojciec i syn mają zostać zabici. Na drugiej jest polecenie dla lekarza, aby niezwłocznie dokonał sekcji zwłok tych „ciekawych przypadków”.
Lekarz, do którego skierowany jest ten rozkaz, nazywa się Miklós Nyiszli. To węgierski więzień, którego Mengele wybrał do pomocy w sekcjach.
Ojciec i syn – pisał po wojnie Nyiszli – dwie tragiczne postacie z łódzkiego getta. Patrzą na mnie niemo, ze ściśniętymi z lęku sercami. Uspokajam ich kilkoma słowami i wprowadzam do sali sekcyjnej. Cóż za potworna ironia losu! Mnie, żydowskiemu lekarzowi, przypadło w udziale dokładnie zbadać ich, zanim pójdą na śmierć, a następnie będę musiał przeprowadzić sekcję ich jeszcze ciepłych zwłok. Jestem bliski szaleństwa.
Doktor Nyiszli zbadał dokładnie obu nieszczęśników. Ojciec cierpiał na rachityzm. Oprócz garbu miał skrzywiony kręgosłup. Syn z kolei miał wadę rozwojową – nie wykształciły mu się niektóre stawy. Po zakończeniu badania Nyiszli nakarmił wygłodniałych „pacjentów” gulaszem z makaronem. A potem po nich przyszli. Oberscharführer Muhsfeldt w asyście czterech członków Sonderkommanda. Po upływie kilku minut dwa ciała zostały wniesione na salę sekcyjną. Nyiszli i jego zespół dokonali profesjonalnej sekcji zwłok, która nie dała żadnych rezultatów. Potwierdziła jedynie wyniki wcześniejszego badania żywych jeszcze ludzi. Wieczorem na miejsce przyjechał Mengele. Po wysłuchaniu raportu z sekcji oba przypadki uznał za niezwykle interesujące. I wydał przerażający rozkaz.
(…)
Co się stało z ciałami obu ofiar? W jakim celu Niemcy dokonali tej zbrodni? Jakie potworne eksperymenty przeprowadzali lekarze SS na karłach i dlaczego bliźniaki tak fascynowały Josefa Mengele?
Cały tekst dostępny w najnowszym numerze miesięcznika „Historia Do Rzeczy”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.