Żona i córka ppłk. Aleksandra Reszczyńskiego, komendanta policji polskiej m.st. Warszawy, zwanej granatową, były przyzwyczajone do jego późnych powrotów z pracy. Tak było i tym razem, 4 marca 1943 r. Reszczyński był jeszcze w swoim gabinecie, gdy po południu, ok. godz. 16.30, ktoś zastukał do drzwi jego mieszkania przy ul. Krasińskiego w Warszawie. Córka spytała: „Kto tam?”. W odpowiedzi usłyszała: „Z gazowni”. Otworzyła drzwi, a wtedy do mieszkania wpadli trzej mężczyźni. Sterroryzowali obecne w nim kobiety – były tam jeszcze teściowa Reszczyńskiego i służąca – po czym zamknęli je w jednym z pokoi. Mówili po niemiecku, ale jeden z nich odezwał się wreszcie najczystszą polszczyzną. Potem jednak zamknięte w pokoju kobiety słyszały, jak jeden z mężczyzn rozmawia kilkakrotnie przez telefon po niemiecku.
Jeden z napastników poinformował po kilku godzinach żonę Reszczyńskiego, że jest on już w mieszkaniu i kazał przygotować herbatę dla męża. Hanna Reszczyńska-Essigman, córka podpułkownika, pisała we wspomnieniach „Kaprysy losu”:
„Wydawało się, że ta koszmarna noc nigdy się nie skończy. Babciulka bezgłośnie szeptała modlitwy, mama płakała cichutko, ja przytulona do Stasi, owinięta jej swetrem chyba usnęłam. Obudził mnie krótki, suchy strzał. Jezus Maria! – zdrętwiałyśmy z przerażenia”.
Gdy mordercy wyszli, zamknięte kobiety uwolniła zaalarmowana dozorczyni, mająca zapasowe klucze. Ciało Aleksandra Reszczyńskiego leżało na podłodze. Ci, którzy zabili go strzałem w tył głowy, obrabowali mieszkanie. Zginęły m.in. złota broszka i pióro wieczne Pelikan. „Mordercy nie żałowali sobie nalewki, która stała w gąsiorku na kredensie (pozostałość po imieninach ojca z końca lutego), bo butelka pozostała pusta” – pisała córka policjanta. Na stole kartka, na której napisano: „Śmierć służalcom okupanta”.
Maciej Bernatt-Reszczyński, bratanek Aleksandra Reszczyńskiego, autor książki o nim zatytułowanej: „Niewygodny Polak”, dodaje do wspomnień córki takie jeszcze szczegóły: na wracającego z pracy komendanta czekali na klatce schodowej dwaj lub trzej ludzie i sterroryzowanego, wprowadzili do mieszkania. Któryś z nich miał powiedzieć, że jego bliskim się nic nie stanie. „O ile, rzecz jasna, »pan komendant...«. No, właśnie, o ile co… Czego od niego chcieli. Zlikwidować go mogli wszak już przy wejściu, jednak wciąż tego nie zrobili”.
Na to pytanie nie ma odpowiedzi.
Rozmowa napastników z Reszczyńskim była bardzo długa, trwała kilka godzin. I zakończona została zastrzeleniem go ok. godz. 5. Kobiety, choć widziały twarze napastników i mogły ich później rozpoznać, nie zostały zabite. Czy dlatego, że napastnicy dotrzymali słowa, gdyż Reszczyński powiedział im to, co chcieli usłyszeć? Nie wiemy, o czym opowiadał. Tak samo jak nie wiadomo, dlaczego ktoś z grupy zabójców rozmawiał przez telefon po niemiecku, rzucając do słuchawki słowa: „Alles in ordung” (jak zapamiętała córka zabitego). Czy odgrywali teatr przed zamkniętymi na klucz kobietami? A może ktoś z niemieckich zwierzchników podpułkownika zadzwonił do jego mieszkania, a odbierający telefon udawał Reszczyńskiego? Dlaczego miałby jednak podnosić słuchawkę?
Skrajne opinie
Miesiąc po zabójstwie komendanta warszawskiej policji granatowej w komunistycznym piśmie „Gwardzista” ukazała się informacja, że został on zastrzelony za „wysługiwanie się Niemcom i znęcanie się nad ludnością polską”. Córka Reszczyńskiego wspominała, że podczas pogrzebu nad grobem ojca nieznany jej pan Studnicki (być może chodziło o Władysława Studnickiego, publicystę i zwolennika rozmów z Niemcami) powiedział: „Stoimy nad grobem człowieka honoru. W czasach trudnych i niebezpiecznych podjął się on ryzykownej pracy, aby być pomocny swemu narodowi. Zginął z ręki jakichś ciemnych sił. Cześć jego pamięci”. Ta druga opinia jest o wiele bliższa prawdy o Reszczyńskim niż pierwsza.
Czytaj też:
Afera Hotelu Polskiego. Kulisy tragedii żydowskiego „azylu”
Komunistyczny historyk Ryszard Nazarewicz utrzymywał w książce „Armii Ludowej dylematy i dramaty”, że bojówka Gwardii Ludowej, dowodzona przez Franciszka Bartoszka, nie miała pojęcia o kontaktach Reszczyńskiego z Armią Krajową. Brzmi to trochę jak usprawiedliwienie i sugestia, że gdyby sztab GL wiedział o tym, do zabicia komendanta warszawskiej policji granatowej by nie doszło.
Reszczyński otrzymał propozycję wstąpienia do konspiracji, do Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, formacji policyjnej Delegatury Rządu na Kraj. Odrzucił ją jednak. Jak piszą Adam Hempel i Andrzej Krzysztof Kunert, autorzy jego biogramu w „Polskim słowniku biograficznym”: „Odmowa była podyktowana przede wszystkim jego głęboką niechęcią do wszelkiego rodzaju struktur opartych na układach politycznych, nie wiązała się zaś ze stosunkiem Reszczyńskiego do podziemia”. Był on cennym informatorem kontrwywiadu AK, szczególnie policyjnej komórki kontrwywiadowczej 993/P.
Reszczyński, zapewne zdając sobie sprawę z tego, że musi być inwigilowany przez Niemców, nie zgodził się, by jego córka wstąpiła w szeregi AK. Byłoby to wielkie ryzyko dla nich obojga. Córka nie była wówczas pełnoletnia i musiała mieć zgodę rodziców.
W dłuższej rozmowie ojciec mówił jej, że „On sam jest w niesłychanie trudnej sytuacji i dał mi do zrozumienia, że jest zaangażowany. Oczywiście mnie nie przekonał, mało tego, zarzuciłam mu brak patriotyzmu, a nawet brak odwagi”. Dał jej słowo honoru, że gdy dowie się o szykującym się powstaniu, będzie miała możliwość spełnić patriotyczny obowiązek, a on zadba o przeszkolenie. Nie może jej jednak teraz dać zgody na przystąpienie do konspiracji.
Kariera policjanta
Aleksander Reszczyński urodził się w Warszawie w 1892 r. Podczas I wojny światowej był członkiem POW, a w listopadzie 1918 r. uczestniczył w rozbrajaniu Niemców. W 1919 r. wstąpił do policji państwowej. Sześć lat później został komendantem policji w Wilnie. „Od tego czasu datuje się jego kariera jako wybitnego fachowca w zakresie kierowania policją w dużych miastach” – pisali autorzy jego biogramu w „Polskim słowniku biograficznym”. Od 1929 r. był komendantem policji we Lwowie. W tym samym roku tłumił antyżydowskie zamieszki w mieście. Uczestnicy procesji Bożego Ciała uważali, że żydowskie uczennice obserwujące procesję z okien gimnazjum, naśmiewają się z nich.