Do 28 października 1981 r. mieszkający nieopodal Karlskrony szwedzki rybak Bertil Svensson wiódł dość spokojne życie. Tego dnia rano popłynął, jak zwykle, ku otaczającym miasto wyspom, aby sprawdzić sieci. Najpierw zaniepokoiła go plama oleju. O tej porze nikt przecież nie pływał tu statkami z napędem spalinowym. Zaczął krążyć wokół małych wysepek, aż zamarł ze zdziwienia. W jednej z cieśnin stał w pełnym wynurzeniu okręt podwodny. Był przechylony na jedną burtę – widać było od razu, że wpadł na mieliznę. W kiosku okrętu stali jacyś mundurowi. W pacyfistycznej Szwecji żołnierze z reguły machają do rybaków, ci jednakowoż wymierzyli w niego karabiny automatyczne.
Svensson był pierwszym Szwedem, który natknął się na sowiecki okręt podwodny S-363, który uległ wypadkowi w zamkniętej dla obcych jednostek strefie wokół szwedzkiej bazy marynarki wojennej w Karlskronie. Nie świadczyło to dobrze o szwedzkim systemie ostrzegania. Dopiero po kilku godzinach wokół zaklinowanej maszyny zaroiło się od szwedzkich okrętów. Jak na kraj demokratyczny przystało, na osobnym statku przybył też tłum reporterów.
Wypadek S-363 przeszedł do historii jako „Whiskey on the Rocks”. Whiskey dlatego, że to NATO-wska nazwa okrętów Projektu 613, a reszta powiedzonka nawiązuje oczywiście do słynnego drinka, gdzie szlachetny rudy trunek, zamiast na prawdziwych skałach, rozlewa się po kostkach lodu. Owo wydarzenie – a w zasadzie sowieckie próby odbicia okrętu – zmieniło postrzeganie Sowietów w Szwecji. Pchnęło też Sztokholm ku cichej współpracy militarnej z NATO. Jak wiemy dziś, z powodu rosyjskiej agresji na Ukrainę, a także słanych z Kremla gróźb, Szwecja do NATO podążyła już z otwartymi ramionami. Z tej okazji warto przypomnieć perypetie związane z nieszczęsnym okrętem sprzed ponad 40 lat.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.