Pierwszeństwo w zapoczątkowaniu upamiętnienia zbrodni katyńskiej na zawsze pozostanie przy Józefie Mackiewiczu i zdarzające się do dziś małostkowe przemilczenia tego nie zmienią. Był jednak jeszcze drugi pisarz, wtedy, w 1943 r., nieporównanie bardziej rozpoznawalny, który sporządził pierwszą chronologicznie relację z katyńskiego lasu. To Ferdynand Goetel.
„Zobaczyłem go zmienionego nie do poznania. Zmęczony, zmizerowany, całkowicie rozbity. Bolszewicy to zrobili, powiedział mi na wstępie, Stalin popełnił tę zbrodnię. Zobaczyłem przywiezione z Katynia dowody. Miałem w ręku metalowe znaczki żołnierskie, listy, poplamiony osoczem kalendarzyk z notatkami, potwierdzającymi opinię Goetla. W takim jak wówczas stanie nigdy dotychczas Goetla nie widziałem” – wspominał swoją wizytę u pisarza po jego powrocie z Katynia Kazimierz Truchanowski.
Taternik
„Krwi niemieckiej mam w żyłach, jak sądzę, 50 procent. Nie było chwili w życiu, abym przypisywał temu jakiekolwiek znaczenie. Poczucie moje narodowe urabiało środowisko polskie, książka pieśń, a także i to, czym pachnie nasza ziemia, nasz chleb żytni, czym jest budząca się długo i burzliwie polska wiosna, czym posępność naszej jesieni, czym chata ze strzechą słomianą i bielonymi z niebieska ścianami” – pisał Goetel w „Patrząc wstecz”. Młodość pisarza to Kraków, Lwów, znów Kraków, Wiedeń – nauka w szkole średniej i nieukończona architektura.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.