Właśnie, z dużym opóźnieniem, przeczytałem książkę Bartosza Kaczorowskiego „Franco i Stalin”. Choć ta kapitalna praca – jak sam tytuł wskazuje – dotyczy relacji hiszpańsko-sowieckich, to polski czytelnik znajdzie w niej mnóstwo ciekawych wątków dotyczących własnej ojczyzny. Na temat stosunku gen. Franco i elit przywódczych Hiszpanii do Rzeczypospolitej.
Doskonałym przykładem są początkowe rozdziały książki dotyczące 1939 r. Autor opisuje w nich reakcje madryckiej dyplomacji na wybuch drugiej wojny światowej. Na podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow, agresję niemiecką, a następnie agresję sowiecką na Polskę.
Tu warto wspomnieć o sytuacji, w jakiej znajdowała się wówczas Hiszpania. W kraju tym dopiero co zakończyła się krwawa wojna domowa, w której siły gen. Franco pokonały obóz czerwono-czarnej Republiki. Stronę przegraną wspierał Związek Sowiecki. A gen. Franco – Niemcy i Włochy.
Sprawiało to, że wrogiem numer jeden Hiszpanii – mimo że oba państwa leżały na przeciwległych krańcach Europy – była Sowdepia. A kluczowym sojusznikiem – III Rzesza. Madryt miał wobec Berlina „dług moralny”, a także finansowy. Niemcy za pomoc w uzbrojeniu i ludziach (słynny Legion Condor) wystawiły słony rachunek – bagatela 225 mln dol.
Z książki Kaczorowskiego wyłania się dość pozytywny obraz elit frankistowskiej Hiszpanii. Madryccy mężowie stanu w przededniu wybuchu wojny w pragmatyczny i trafny sposób diagnozowali sytuację. A więc przede wszystkim obawiali się europejskiego konfliktu na wielką skalę. Słusznie przewidywali bowiem, że skorzysta na nim „bezbożne imperium” Stalina.
Gdy państwa Zachodu (Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Włochy i Polska) wyniszczą się nawzajem, na gruzy Europy wkroczy Armia Czerwona. I przeniesie niszczycielski płomień rewolucji w głąb kontynentu. Jak się okazało w 1945 r. – gdy pod butem bolszewików znalazła się połowa Europy – przewidywania te okazały się tragicznie trafne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.