Tytani wojny

Dodano: 
Klementyna Mańkowska - polska agentka z czasów II wojny światowej
Klementyna Mańkowska - polska agentka z czasów II wojny światowej Źródło:Zdjęcie pochodzi z książki: Klementyna Mańkowska, "Moja misja wojenna", Rebis 2022
To opowieść o ludziach, często zapomnianych i niedostrzeżonych, którzy podczas II wojny światowej walczyli nie zbrojnie, ale wykorzystywali do walki swe talenty i ponadprzeciętne umiejętności, uzyskując efekty istotniejsze od kampanii prowadzonych przez wielkie armie.

Cisi, spokojni i łagodni. Wojna zmieniła ich w prawdziwych tytanów walki o Polskę.

Naukowcy, sportowcy i artyści. Mocarze ducha, o których powinniśmy pamiętać. Tytani wojny o wolność Polski.

• Eugeniusz Łazowski. Lekarz, profesor pediatrii, uratował tysiące ludzi w Stalowej Woli. Przeprowadzał akcje szczepień niegroźną bakterię, po której przerażeni Niemcy ogłosili Stalową Wolę i jej okolice terenem objętym zarazą.

• Jerzy Iwanow Szajnowicz. Legendarny Agent nr 1. Stworzył na terenie okupowanej Grecji dywersyjną grupę, która zniszczyła dziesiątki niemieckich i włoskich samolotów bojowych. Jako pływak-olimpijczyk samodzielnie uszkodził wiele niemieckich okrętów wojennych w tym kilka U-bootów.

• Klementyna Mańkowska. Przed wojną żona przy mężu. Od września 1939 jej życie zaczęło przypominać powieść sensacyjną. Współpracowała z wywiadem „Muszkieterów” by na koniec stać się emisariuszem szefa Abwehry, admirała Canarisa, który za jej pośrednictwem chciał utrzymać kanał komunikacyjny z Londynem.

A. Lewandowska-Kąkol, Tytani wojny, wyd. Fronda

• Antoni Kocjan. Konstruktor szybowców. W czasie wojny pomagał produkować broń dla podziemia – brawurowo zamawiając podzespoły w niemieckich fabrykach. Dzięki jego działalności AK udało się rozpracować hitlerowski ośrodek rakietowy Peenemünde i dostarczyć do Londynu zdobyty przez polski wywiad pocisk V2.

• Franciszek Witaszek – lekarz, naukowiec. Opracowywał receptury trucizn, niesłychanie trudnych do wykrycia, używanych przez podziemie do eliminowania najbardziej strzeżonych niemieckich oficerów.

• Henryk Sławik – przedstawiciel Rządu RP na uchodźctwie, działający na Węgrzech, uratował tysiące polskich i żydowskich uchodźców. Uchronił przed śmiercią także Józsefa Antalla, późniejszego premiera Węgier.

Poniższy tekst to fragment książki Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol pt. „Tytani wojny”, wyd. Fronda.

Muszkieterowie

No i Klementyna wpadła, nawet nie jak przysłowiowa śliwka w kompot, którą można wyłowić, lecz jak kamień do studni głębinowej. Słuchając relacji z różnych akcji, nie myślała już o niczym innym, jak o dołączeniu do tych dzielnych, narażających się dla wolności kraju ludzi. Większość z mieszkających tam lub tylko przychodzących do „Zbawienia” pracowała dla Muszkieterów, tajnej organizacji, precyzyjniej zakonspirowanej niż AK, może dlatego mniej znanej, lecz specjalizującej się, podobnie jak AK, w wywiadzie i sabotażu. Powstała już w październiku 1939 roku, kiedy pod Kockiem walczyły jeszcze ostatnie oddziały gen. Kleeberga, ale ich dowódca zdawał sobie sprawę, że kapitulacja jest nieuchronna. Wezwał wówczas do siebie Stefana Witkowskiego, porucznika rezerwy, do którego talentu organizacyjnego miał zaufanie, by powierzyć mu stworzenie tajnej struktury, która będzie kontynuować walkę z obydwoma najeźdźcami. Witkowski przybrał pseudonim Stewit, podołał zadaniu, bo dosyć szybko Muszkieterowie zaczęli działać z powodzeniem i rozrastać się dzięki przystępowaniu do nich wielu biegłych w swej profesji oficerów, ale i światłych, śmiałych cywilów.

Klementyna z błyskiem w oku zadeklarowała chęć dołączenia do nich, ale okazało się, że najpierw musi być poddana próbie, czy nadaje się do tego typu aktywności. Pierwsza okazja nadarzyła się szybko, bo oto niespodziewanie odnaleźli ją oficerowie Wehrmachtu, którzy wcześniej mieszkali w ich pałacu. Zauroczeni jego właścicielką, która w białej sukni w czerwone i niebieskie kwiaty przyjęła ich nie jak zaborców rekwirujących nieruchomość, ale jak z dawna zapraszanych gości, teraz przyjechali specjalnie, jeden niewątpliwie mocno nią zainteresowany, by pożegnać się przed wyjazdem do Berlina. Stewit skorzystał z tej okazji, by lepiej poznać kandydatkę do służby w jego organizacji. Przed pożegnalną kolacją, na którą się umówiono, otrzymała pierwsze zadanie, które miało polegać na wydobyciu informacji dotyczących planów i aktualnych ruchów wojsk niemieckich. Spotkanie przeciągnęło się do drugiej w nocy, a że koniak był dosyć mocny, gadatliwi oficerowie mieszali sprawy natury osobistej ze ściśle zawodowymi, nie bacząc na konieczność zachowania dyskrecji. Zadowolona Klementyna już następnego dnia mogła przekazać Witkowskiemu, że oficerowie przez Berlin jadą do Kuls pod Krefeld, gdzie ma nastąpić koncentracja wojsk przed jakąś nową kampanią. Jeszcze tego samego dnia informacja ta została wysłana do Paryża, a hrabina otrzymała kolejne, tym razem już ostateczne zadanie, które miało zadecydować o przyjęciu jej do muszkieterowego grona. Gdy usłyszała, że ma zawieźć ważny list do Winnogóry, z której tak niedawno ją wyrzucono, była na tyle wzburzona, że zaczęła powątpiewać, czy nadal chce dołączyć do organizacji.

– Przecież pan doskonale wie – mówiła wzburzona – że Wielkopolskę już włączono do Niemiec, a przekraczanie granicy jest dla nas bardzo trudne…

Stewit milczał, choć wyczuwał, że ona czeka na jego słowa.

– Wie pan również – kontynuowała – że byli właściciele nieruchomości mają kategoryczny zakaz wracania do nich pod karą wieloletniego więzienia albo nawet jeszcze gorszą.

Stewit milczał nadal.

– Mam pod opieką dwójkę małych dzieci… – mówiła już mniej pewnie, jakby się zastanawiając.

Stewit milczał i czekał z widocznym na twarzy napięciem.

Klementyna starała się opanować gorączkę myśli, by wyciągnąć z nich racjonalne wnioski, lecz zanim to nastąpiło, usłyszała swój głos, ale z oddali, tak jakby ktoś inny się nim posługiwał.

– Dobrze, zgadzam się.

Gdy została sama i opadły emocje, zaczęła przede wszystkim zastanawiać się, jak zapewnić bezpieczeństwo synkom. Rozważała różne warianty rozwikłania problemu i doszła do wniosku, iż najlepiej będzie im na wsi. Przypomniała sobie, że w okolicach Opatowa nadal mieszkała w swoim majątku jej przyjaciółka z matką i siostrą. Do nich zawiozła chłopców. Teraz już mogła skupić się na zorganizowaniu podróży do Winnogóry. Okazało się, że wedle obowiązujących od niedawna przepisów Polacy mogli przekroczyć granicę Niemiec tylko z ważnym paszportem i wizą. W Komendanturze odmówiono jej wystawienia tych dokumentów, mimo iż odegrała scenkę, aktorką była utalentowaną na pewno, wymyśloną na minutę przed wejściem do urzędu. Oficer dyżurny nie wzruszył się jej opowieścią o ciężko chorej ciotce, która potrzebowała natychmiastowej pomocy, ale pod wpływem nalegań i łez rozpaczy na połowie kartki papieru wypisał dosyć dziwny, niemieszczący się w urzędniczych normach dokument, zwieńczony za to dwiema pieczęciami i całkowicie nieczytelnym podpisem.

Ona, w eleganckiej sukni, futrze i białych kapcach, wyjątkowo bez kapelusza, by lepiej było widać jasne warkocze, często zaplatane przez Reichsdeutscherki, szła przed niewysokim, pękatym kolejarzem z czerwonym otokiem zawiadowcy stacji. Z opustoszałego peronu zeszli na ścieżkę ukrytą w ośnieżonym polu. Jego skraj wyznaczało kilka niewielkich ponuro szarych domków. Wyraźnie zmęczony drogą i wagą jej walizki, którą taszczył, mężczyzna otworzył drzwi jednego z nich i wpuścił ją do ciemnego, zagraconego pokoju. Z ulgą usiadł w fotelu, ale tylko na chwilę.

– Muszę wracać na stację. Zamknę panią na klucz. Dla większego bezpieczeństwa – dodał i szybko wyszedł.

Była uwięziona, a tego uczucia nie znosiła. Ale właściwie na własne życzenie. Posłuchała tego kolejarza jak grzeczna dziewczynka. Czy miała jednak inne wyjście?

Na podstawie tego niby ausweisu Klementyna bez problemów kupiła w kasie bilet do Poznania. Gdy wsiadła do pociągu, odetchnęła z ulgą, myśląc z zadowoleniem, że trudności udało jej się pokonać. Poczuła się jak as międzynarodowego wywiadu, co dodało jej animuszu, mimo iż dopiero od powodzenia tej misji zależał jej udział w działaniach Muszkieterów. Ze sprawdzaniem biletów nie było problemów, bo przecież miała najprawdziwszy, kupiony w kasie. Stanęli w Kutnie, gdzie wówczas przebiegała granica. Na czas, gdy żołnierz z Żandarmerii Polowej przeglądał jej dokumenty, wstrzymała oddech. Znów ulga i powrót do lektury, ale na zaledwie kilka minut, bo w drzwiach przedziału stanęli gestapowcy. Czarne płaszcze zawsze niosły ze sobą uczucie zagrożenia. Już początek był niepokojący. Jednego z pasażerów brutalnie wyciągnęli na korytarz, a potem na peron.

– Może już nie wrócą? – zaświtała w głowie Klementyny myśl, jak zawsze optymistyczna.

Niestety. Szybko stawili się z powrotem i kontynuowali kontrolę dokumentów.

– A to? Co to takiego? – wrzasnął ochryple gestapowiec trzymający pseudoausweis Klementyny. Przekreślił kartkę czerwonym ołówkiem. – To nic niewart świstek. Natychmiast proszę wysiadać i wracać do Warszawy.

Zanim zdążyła opuścić pociąg, wyrzucił przez okno jej walizkę. Odprężyła się, dopiero kiedy skład odjechał. By zebrać myśli, usiadła na ławce. Teoretycznie mogła do Warszawy wracać, ale to by oznaczało, że egzaminu nie zdała i nie ma co marzyć o pracy ze Stowitem. (…)

Powyższy tekst to fragment książki Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol pt. „Tytani wojny”, wyd. Fronda.

Czytaj też:
Agent numer 1. Jerzy Iwanow-Szajnowicz – polski James Bond
Czytaj też:
Bezwzględna sowiecka zasadzka. Tragedia Polaków z Procesu Szesnastu
Czytaj też:
Układ Sikorski - Majski. Gra na czas, konieczność czy igranie z ogniem?

Źródło: DoRzeczy.pl / Wyd. Fronda