Najgorszy z nich wszystkich był Rapportführer Gerhard Palitzsch. To był diabeł odpowiedzialny za mordy pod ścianą śmierci. Sześć tygodni pracowałem w Leichenkomando. Wywoziliśmy spod ściany śmierci zwłoki rozstrzelanych ludzi do krematorium. Palitzsch osobiście strzelał tym ludziom w tył głowy – opowiadał mi Kazimierz Piechowski, gdy w maju 2014 r. spotkaliśmy się w jednej z modnych warszawskich kawiarni. Po chwili jego opowieści przysłuchiwało się już pół lokalu. Młodzi ludzie z opadniętymi szczękami wyłapywali kolejne fragmenty niesamowitej opowieści tego wciąż energicznego 95-latka. – Podjeżdżaliśmy wozem pod bramę bloku 11, nazywanego blokiem śmierci – ciągnął swoją opowieść o piekle Auschwitz pan Kazimierz. – Palitzsch ryczał: „Tor auf” i więźniowie otwierali bramę. Wjeżdżaliśmy do środka. Palitzsch nawet po egzekucjach dźgał zwłoki, a nas kopał. Wciąż było mu mało krwi. To był diabeł, a nie człowiek. Nie wiem dokładnie, ile ciał wywiozłem spod ściany śmierci, ale musiały to być tysiące...
Dwudziestoletni Kazimierz Piechowski trafił do Auschwitz 20 czerwca 1940 r., w drugim transporcie po tym, gdy Niemcy pojmali go, wraz z kolegą z harcerstwa, podczas próby przekroczenia granicy z Węgrami. Młody Polak, który chciał się przedostać do Francji, aby bić się z Niemcami, stał się numerem 918.
Mój rozmówca nie był jednak inicjatorem tej szalonej ucieczki. Kazimierz Piechowski początkowo nie wierzył bowiem, że da się uciec z piekła Auschwitz.
– Wszystko zaczęło się od Eugeniusza Bendery, kolegi z obozu. Pracowaliśmy wtedy w tym samym komandzie przy magazynach SS. Załapanie się do tej pracy oznaczało koniec zimna i głodu. To było marzenie – mówił były więzień Auschwitz. – Gienek Bendera był złotą rączką, jeżeli chodzi o mechanikę, w związku z czym Niemcy wyznaczyli go do pracy w warsztacie samochodowym.
Na początku maju 1942 r. Gienek zwierzył mi się: „Kazek, Boże kochany, dowiedziałem się, że jestem na liście do likwidacji”. Każdy z więźniów miał swoją teczkę. Gienek dowiedział się od kogoś, kto pracował w biurze, że niedługo zostanie zabity.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.