Opowieść o tym sowieckim aparatczyku zacznę nie od paktu, jaki podpisał w 1939 r. z Ribbentropem. To już było opisywane tysiące razy i nie ma sensu tego wciąż powtarzać. Zacznę ją od przedstawienia jego żony – Poliny Żemczużyny. Była to fanatyczna bolszewicka działaczka, która stała na czele komisariatu rybołówstwa i dochrapała się nawet zaszczytu bycia kandydatką na członka Komitetu Centralnego. Wcześniej, w czasie wojny domowej, była zaś politrukiem w Armii Czerwonej.
Jej bolszewicką karierę przerwało aresztowanie. W 1949 r. znalazła się na Łubiance. Przeszła ciężkie śledztwo, oskarżono ją o antysowiecki spisek, który zawiązała z „elementami syjonistycznymi” (była żydowskiego pochodzenia), i wysłano ją do łagru. Co w tej sprawie zrobił jej mąż Wiaczesław Mołotow? Nic. Nadal służył wiernie Stalinowi. Myślę, że ta historia mówi o tym człowieku więcej niż najdłuższy referat na temat jego politycznej działalności.
Nazwisko Mołotow przeszło do historii nie tylko dzięki paktowi Ribbentrop-Mołotow, ale także dzięki koktajlowi Mołotowa. Określenie to wymyślili dzielni fińscy żołnierze, którzy podczas wojny zimowej (1939–1940) miotali butelki z płynem zapalającym na pancerze sowieckich czołgów. Dlaczego jednak nie nazwali tych pocisków koktajlami Stalina? Odpowiedź okazuje się zaskakująca.
Czytaj też:
Córka Stalina w USA
Otóż Stalin dla fińskich żołnierzy był nikim. Ponieważ sprawował wówczas zaledwie funkcję sekretarza generalnego WKP(b), normalni, wychowani w demokratycznej kulturze ludzie Zachodu uważali go jedynie za przywódcę jakiejś partii politycznej. Co innego Mołotow – on był przecież premierem Związku Sowieckiego! Finowie sądzili więc, że to on jest prawdziwym sowieckim przywódcą. Nie mieściło im się w głowie, że szef partii może wydawać rozkazy premierowi, a nie odwrotnie.
Sytuacja ta zmieniła się dopiero w maju 1941 r., gdy Mołotow nagle został wicepremierem Związku Sowieckiego, a na stanowisku szefa rządu zastąpił go Stalin. Stało się to na półtora miesiąca przed atakiem Hitlera i rozpoczęciem operacji „Barbarossa”. Niektórzy historycy opowiadają bzdury, że Stalin podjął taką decyzję, bo przeczuwał, że III Rzesza uderzy na Związek Sowiecki, i chciał w tej godzinie dziejowej próby formalnie stanąć na czele państwa.
To oczywiście niedorzeczność. Stalin zupełnie się nie spodziewał, że Hitler go zaatakuje. Do ostatniej chwili nie wierzył w liczne ostrzeżenia i raporty wywiadowcze. Mało tego, gdy już wojna się zaczęła, dyktator wcale nie zamierzał brać odpowiedzialności za swoje państwo i kierować walką. Odwrotnie – całkowicie przerażony zaszył się w swojej daczy i nie był w stanie podjąć jakiejkolwiek decyzji. Na kilka dni de facto zrzekł się swojej dyktatorskiej władzy.
Dlaczego więc w maju objął stanowisko premiera? Dlatego, że szykował się do napaści na Niemcy i całą Europę. Rzeczywiście chciał więc być premierem podczas wojny – jednak nie podczas odpierania ataku Niemiec, ale podczas triumfalnego pochodu Armii Czerwonej, którego skutkiem miało być „wyzwolenie” całego kontynentu, czyli narzucenie Europie straszliwego komunistycznego systemu. Chciał, żeby to na niego spłynęła gloria wielkiego zwycięzcy.
Wróćmy jednak do naszego bohatera, czyli Wiaczesława Mołotowa. Każdy sowiecki aparatczyk miał swoje wzloty i upadki. Kariery w Związku Sowieckim układały się dziwacznie. Raz nabierały niezwykłego tempa i poszczególne szczeble hierarchii partyjnej pokonywało się jeden po drugim. Innym razem minister mógł z dnia na dzień zostać stróżem nocnym. Podobnie było z Mołotowem, który najwyższą swoją pozycję osiągnął w latach 30. i na początku lat 40.
Czytaj też:
Operacja Polska NKWD 1937 r. Sowiecka rzeź Polaków
Doszło nawet do tego, że jako jedyny z sowieckich przywódców potrafił się spierać ze Stalinem. Raz świadkiem podobnej kłótni – która odbyła się w gabinecie dyktatora – był Żukow. Był pod olbrzymim wrażeniem, nigdy nie sądził, że ktokolwiek może tak rozmawiać z dyktatorem. Co ciekawe, ze względu na sprawowane przez siebie wysokie funkcje państwowe i rządowe Mołotow w latach 30. podpisał więcej wyroków śmierci niż Stalin.
W drugiej połowie lat 40. nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot. Stalin zaczął spychać Mołotowa na margines. Tracił on kolejne stanowiska oraz wpływy w partii i aparacie państwowym. Jego władza się kurczyła z miesiąca na miesiąc. Wówczas też aresztowano jego żonę. Wszystko to działo się w ramach kampanii neutralizacji resztek bolszewickiej starej gwardii. Prawdziwa katastrofa spotkała jednak Mołotowa po śmierci Stalina. Co prawda na krótko znowu znalazł się na samym szczycie, ale wkrótce z hukiem z niego zleciał. I z impetem trzasnął o ziemię.
Wiaczesław Mołotow, były wszechpotężny minister spraw zagranicznych i premier Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich, został bowiem ambasadorem w Mongolii. Wysłano go na pozbawioną wody i cywilizacji pustynię. Do sowieckiej kolonii, gdzie znajdował się pod permanentną kontrolą bezpieki. Był to całkowity upadek tego człowieka. To naprawdę zdumiewające, że mimo tych wszystkich przejść Mołotow żył blisko sto lat, omal dożył upadku Związku Sowieckiego. Zmarł w Moskwie w roku 1986.
Był sobie kiedyś młody sowiecki poeta Feliks Czujew, który – jako 16-letni uczeń – tak mocno przeżył śmierć Stalina, że aż napisał rzewny wiersz o tym, jak to cały kraj kochał towarzysza Stalina i jak go teraz opłakuje. Wiersz ten spodobał się bolszewickiemu kierownictwu, został opublikowany na łamach „Prawdy”. To otworzyło Czujewowi drogę do kariery. Był to fanatyczny komunista, który jako dorosły mężczyzna specjalizował się w wynajdywaniu starych bolszewików i przeprowadzaniu z nimi wywiadów.
Z byłym szefem sowieckiej dyplomacji rozmawiał tyle razy, że wywiady zapełniły karty książki pt. „140 rozmów z Mołotowem”. Jest to naprawdę znakomita rzecz, Mołotow i Czujew rozmawiają bowiem jak komunista z komunistą. Otwarcie, bez owijania w bawełnę. Zapamiętałem z niej pewien charakterystyczny fragment. Jest wieczór, obaj panowie starym rosyjskim zwyczajem siedzą w kuchni i rozmawiają o polityce.
„– Podobno podczas kolektywizacji w latach 30. zgładzono dziesięć milionów najlepszych sowieckich chłopów? – pyta Czujew.
– To nieprawda – odpowiada beznamiętnie Mołotow. – Zgładzono 20 milionów“.
A potem rozmowa toczy się dalej.
Wiktor Suworow
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.