W 1943 r. w Teheranie doszło do wymiany zdań na temat przyszłej wschodniej granicy Polski. Stalin stwierdził, że jedynym możliwym rozwiązaniem jest zaakceptowanie granicy między Niemcami i Rosją, ustalonej we wrześniu 1939 r. Mołotow dodał, że jest ona zbieżna z linią Curzona. Liczył, że skoro Brytyjczyk wykreślił tę linię, to teraz Winston Churchill zaakceptuje taką granicę między Polską i Rosją.
Anthony Eden, szef Foreign Office, zaoponował, stwierdzając, że są to dwie różne linie, i pokazał mapę, na której m.in. większa część województwa białostockiego była według linii Curzona po stronie polskiej, a granica bynajmniej nie przebiegała na Sanie. W ten oto sposób w Teheranie „zmartwychwstała” linia Curzona, przypisywana lordowi Georgowi Nathanielowi Curzonowi, szefowi Foreign Office w latach 1919–1924.
Antypolski Namier
W Foreign Office pracował do 1920 r., jako ekspert do spraw Europy Środkowej, Lewis Bernstein Namier. Urodził się w Woli Okrzejskiej – tam, gdzie przyszedł na świat Henryk Sienkiewicz – w zamożnej, spolonizowanej żydowskiej rodzinie Bernsteinów i – jak pisał prof. Andrzej Nowak – „przez ojca Józefa […] młody Ludwik wychowywany był na Polaka. Rodzice zmienili nazwisko na Niemirowski i przyjęli chrzest w Kościele rzymskokatolickim (A. Nowak, „Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement”). Ponoć drobny incydent, gdy w przedziale kolejowym ktoś wyraził się pogardliwie i lekceważąco o jego ojcu jako o „hrabim jerozolimskim”, spowodował, że Niemirowskiemu przestało się chcieć być Polakiem.
Namier pracując w Foreign Office podczas pierwszej wojny światowej, na każdym kroku prezentował postawę antypolską, miażdżył memoriały Dmowskiego w sprawie polskiej, nazywając jego środowisko „czarnosecinną bandą”. Jako Żyd miał prawo nie znosić Dmowskiego, lecz pozostałych polskich polityków traktował nie lepiej – dla niego była to „szowinistyczna banda”. W swoich memoriałach Namier raz po raz powtarzał, że granicą wschodnią Polski na południowym odcinku powinna być rzeka San. Naturalnie taki przebieg granicy oznaczałby dla Polaków utratę Lwowa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.