Walki na Westerplatte przeszły już tej kategorii wydarzeń historycznych, o których trudno napisać coś ciekawego i interesującego. Wydaje się jednak, że o ile bohaterska obrona polskiej składnicy została dość dokładnie opisana, o tyle udział strony niemieckiej w walkach już tak dobrze znany nie jest. Dlatego warto przybliżyć nieco tę problematykę.
W polskiej historiografii Westerplatte urosło do rangi symbolu i traktowane jest jako miejsce rozpoczęcia wojny polsko-niemieckiej. Analiza niemieckich dokumentów pokazuje, że doszło do tego przez zupełny przypadek. Opracowane przez lokalne dowództwo niemieckie plany działań zbrojnych na terenie Gdańska, w ogóle nie przewidywały zajęcia Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, a jedynie jej blokadę. Z militarnego punktu widzenia był to jak najbardziej słuszny zamysł. Odcięta od głównych sił polskich załoga Westerplatte, nie mogła stanowić żadnego poważnego zagrożenia dla strony niemieckiej.
Pancernik Schleswig–Holstein przybywa do Gdańska
Ten punkt widzenia uległ dopiero zmianie w chwili przybycia do Gdańska pancernika szkolnego „Schleswig-Holstein”. Był on przestarzałą jednostką zbudowaną jeszcze przed wybuchem I wojny. Zwodowano go 17 grudnia 1906 r. w Kilonii i dwa lata później trafił do służby. Podczas Wielkiej Wojny uczestniczył w działaniach na morzu, biorąc udział min. w bitwie jutlandzkiej. Po zakończeniu konfliktu pozostawiono go w służbie, by w 1936 roku przekwalifikować na okręt szkolny. Nowym dowódcą pancernika mianowany został doświadczony oficer Kriegsmarine komandor Gustaw Kleikamp. 21 sierpnia 1939 r. otrzymał on rozkaz operacyjny numer 1 wystosowany przez Dowódcę Sił Morskich „Wschód”. Zgodnie z nim „Schleswig-Holstein” miał - na zaproszenie władz Wolnego Miasta Gdańska - udać się do Gdańska z oficjalną wizytą w celu wzięcia udziału w uroczystościach, związanych z uczczeniem pamięci marynarzy niemieckich z krążownika „Magdeburg” poległych podczas I wojny. 24 sierpnia 1939 r. pancernik opuścił port Świnoujście, zabierając przy okazji grupę 60 słuchaczy Szkoły Artylerii Przeciwlotniczej oraz ekipę prasowo-filmową.
Nim okręt dotarł do właściwego celu, spotkał się na morzu z 1 Flotyllą Trałowców z Kłajpedy i przyjął na swój pokład 224 żołnierzy z 3. Marine-Stoßtrupp-Kompanie (3 kompania szturmowa marynarki) z VII Marine Artillerie Abteilung (VII Oddział Artylerii Morskiej) z Kłajpedy. Do samego Gdańska pancernik dotarł 25 sierpnia, dobijając o godz. 10.40 do wybrzeża.
Podczas pobytu w gdańskim Nowym Porcie okręt wizytowany był przez wiele osobistości, min. Komisarza Generalnego RP w Gdańsku Mariana Chodackiego. W czasie, gdy załoga pancernika uczestniczyła w uroczystościach, pod podkładem, w mało komfortowych warunkach ciasnocie i zaduchu oczekiwali na rozkazy żołnierze kompanii szturmowej. O swych doznaniach wspominał po latach jeden z żołnierzy kompanii Georg Wolf:
W ładowniach okrętu lokujemy się, gdzie się da, stłoczeni niczym stado baranów. Podkładamy pod tyłki plecaki, jakieś pudła, wspieramy się o hełmy, mościmy swoje legowiska z czego bądź. Rozbieramy się do rosołu, zaduch sakramencki. Zasypiamy daremnie zgadując, co też rozwinie się dalej.
Naturalnie przebywanie w takich warunkach było bardzo trudne. Stąd żołnierze chcący zaczerpnąć świeżego powietrza, przebierali się w marynarskie mundury kadetów (kompania nosiła mundury Wehrmachtu, a jedynym wyróżnikiem była mała kotwica) lub w stroje sportowe. W godzinach popołudniowych 25 sierpnia 1939 r., na pokład okrętu przybyli: generał major Friedrich Eberhardt - dowodzący siłami niemieckimi w Gdańsku oraz przewodniczący Senatu Wolnego Miasta Gdańska - Artur Greiser. Podczas ich pobytu omówiono plany zbrojnej akcji na terenie Gdańska, do której miało dojść następnego dnia. W odprawie wziął udział min. dowódca pancernika „Schleswig-Holstein”. Podczas rozmowy komandor dowiedział się, że polska składnica wojskowa nie zostanie zajęta, a jedynie zablokowana przez siły niemieckie. Okazało się, iż informacje przekazane mu przez Oberkommando der Marine (Naczelne Dowództwo Marynarki) o planowanym opanowaniu Westerplatte przez gdańskie oddziały w momencie wybuchu wojny z Polską, były fałszywe. Wobec takiej sytuacji Kleikamp zakomunikował Eberhardtowi, że z uwagi na niebezpieczeństwo ewentualnego ostrzału okrętu z Westerplatte, neutralizacja polskiej załogi jest warunkiem sine qua nom realizacji wyznaczonych mu zadań, które wiązały się z ostrzałem polskich baterii artyleryjskich na Oksywiu, Helu, oraz portu w Gdyni. Pod wpływem argumentów komandora zapadła decyzja o zaatakowaniu WST. F. Eberhardt zlekceważył polskich obrońców półwyspu. Należy podkreślić, że generalnie jego wiedza na temat polskich umocnień nie była zbyt głęboka. Generał nie zrobił zresztą nic, by ją pogłębić, co może nieco dziwić, bowiem gdańska placówka Abwehry zdobyła pewne informacje na temat wzniesionych w latach 30. fortyfikacji.
Dlaczego ich nie wykorzystano? Dlaczego żołnierze kompanii szturmowej nie zostali z nimi zaznajomieni? Z powodu chaosu? Nie wiadomo. Zupełny brak informacji o polskich fortyfikacjach potwierdził w swych wspomnieniach żołnierz kompanii szturmowej, ówczesny mat Heinz Denker:
Nasi oficerowie i my do tego momentu, wciąż nie mieliśmy pojęcia o tym, w jaki sposób Westerplatte zostało rozbudowane jako twierdza. Nie znaliśmy prawdziwej siły przeciwnika. Wszystko czym dysponowaliśmy to przestarzały plan w skali 1:1000. Nie zaznaczano na nim żadnych instalacji wojskowych. Nie pokazano nam również zdjęć lotniczych… Kiedy poznaliśmy już cel naszej podróży, panowało przekonanie, że Westerplatte zostanie zdobyte w ciągu kilku godzin i obiad zjemy już na pokładzie „Schleswiga-Holsteina.
Za te błędne przekonania wkrótce zapłaciło życiem kilkunastu niemieckich marynarzy.
3 Marine-Stoßtrupp-Kompanie wkracza do akcji
Zadanie dotyczące ataku na Westerplatte przydzielono do realizacji kompanii szturmowej Kriegsmarine, której żołnierze pierwotnie mieli stanowić ochronę pancernika w przypadku polskiego ataku na okręt od strony lądu. Jednostkę tę, będącą rodzajem niemieckiej piechoty morskiej, utworzono w 1938 roku. Wtedy to kilku podoficerów i oficerów III Oddziału Artylerii Morskiej ze Świnoujścia skierowano na kurs do szkoły saperskiej w Rosslau-Dessau oraz szkoły piechoty w Döberitz. Po ukończeniu szkolenia ludzie ci powrócili do jednostki, stając się automatycznie kadrą 3 Kompanii Szturmowej Marynarki. Na jej czele stanął bardzo dobrze rokujący oficer, porucznik Wilhelm Henningsen.
Latem 1938 roku jego oddział rozpoczął intensywne ćwiczenia na jednym z wittemberskich poligonów. Poza tężyzną fizyczną, szczególnie intensywnie ćwiczono desanty z morza i zajmowanie przeróżnych obiektów. Wkrótce pojawiła się okazja sprawdzenia nabytych umiejętności. We wrześniu pluton marynarzy dowodzony przez ppor. Waltera Schuga został zaokrętowany na krążowniku „Deutschland” (w 1940 r. nazwę zmieniono na „Lützow”) jako grupa desantowa. Po dopłynięciu na znaną dziś wszystkim amatorom słonecznych i nie tylko słonecznych uciech wyspę Ibiza, wylądowali tam niszcząc z marszu republikańską radiostację.
W marcu 1939 r. morscy piechociarze zmienili miejsce swego stacjonowania. Po zajęciu Kłajpedy ich macierzystym garnizonem stał się właśnie Memel (niemiecka nazwa Kłajpedy), a jednostką w której skład weszli to VII Oddział Artylerii Morskiej. I to właśnie stamtąd kompania wyruszyła na trałowcach w morze, udając się na spotkanie z pancernikiem „Schleswig-Holstein”, na którego pokładzie dotarła do Gdańska.
W trakcie przygotowań do szturmu na Westerplatte, mającego nastąpić 26 sierpnia 1939 r., w dzień poprzedzający operację o godzinie 21.20, przyszedł rozkaz odwołujący atak na Polskę. Kolejne dni stanowiły okres nerwowego oczekiwania. 31 sierpnia 1939 r. o godz. 18.45 na pancerniku rozszyfrowano depeszę o treści: „Fall Weiss, godz. 0445, parowiec gotów do wyjścia”. Stało się jasne, że 1 września rozpocznie się wojna.
O godzinie 23.00 rozpoczęło się (trwające prawie trzy godziny) wyokrętowanie kompanii szturmowej. Po wyładowaniu się plutony ruszyły w stronę pozycji wyjściowej, znajdującej się pomiędzy odcinkiem muru z bramą kolejową a Mewim Szańcem. Zajęły ją przed godziną 4.00. Do muru składnicy dzieliło ich 400 m. W tym samym czasie na stanowiskach bojowych ulokował się pluton karabinów maszynowych ppor. mar. Paula Hartwiga. W spichlerzu Anker (tzw. spichlerz biały) umieszczono jeden ciężki karabin maszynowy s.MG08 i jeden lekki karabin maszynowy MG-34. W budynku chłodni rozlokował się ppor. P.Hartwig z radiostacją oraz jednym s.MG08 i jednym MG-34, a w spichlerzu Prowe (czerwony spichlerz) ustawili swoje MG-34 żołnierze mata Seemanna.
Ponadto składnicę ostrzeliwać miały również karabiny maszynowe Küstenschutz Danzig czyli Straży Obrony Wybrzeża. Sprawą niezwykle istotną podczas ataku było utrzymanie łączności radiowej z kompanią szturmową, w celu skoordynowania szturmu od strony lądu, ze wsparciem artyleryjskim z okrętu. Kontakt miał być nawiązywany w 15-minutowych odstępach. Dwie pierwsze podjęte próby jego ustanowienia zakończyły się sukcesem ale przy trzeciej, sprzęt łączności zawiódł, wskutek czego o godz. 4.30 por. Dietrich Rauch oddał w górę jeden strzał, sygnalizując w ten sposób problemy z radiostacją.
W tym samym czasie na pokładzie pancernika rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Okręt rozpoczął manewrowanie, by ustawić się w odpowiedniej pozycji do ostrzału. Na wszystkich stanowiskach okrętowych dało się słyszeć komendę wydaną przez kmdr. Gustava Kleikampa: „Okręt idzie do ataku przeciwko Westerplatte”.
Pierwsza salwa godzina 4.48
Kiedy pancernik znalazł się na Zakręcie Pięciu Gwizdków o godzinie 4.48, I oficer artylerii komandor-porucznik Guido Zaubzer wydał historyczny rozkaz: „Wieża Anton – Ognia”, po czym pierwszy pocisk z jednego z czterech dział kalibru 280 mm poszybował w kierunku Westerplatte. Za nim poleciały kolejne. Jednocześnie rozpoczęły pluć ogniem, strzelające z Nowego Portu karabiny maszynowe. Na szczęście dla obrońców pancernik stał zbyt blisko polskiej placówki i najcięższe pociski padały pod złym kątem w ogóle nie wybuchając. Pierwsza faza wsparcia ogniowego była bardzo krótka. Po zaledwie 8 minutach – kiedy pancernik „Schleswig-Holstein” wystrzelił 8 pocisków - 280 mm i 59 pocisków - 150 mm – w momencie pojawienia się na niebie dwóch czerwonych rakiet stanowiących sygnał do ataku, ogień wstrzymano. Wyleciała wówczas w powietrze, wysadzona przez niemieckich saperów, brama kolejowa składnicy.
Do natarcia ruszyła kompania szturmowa marynarki. Jako pierwsi, brutalne zderzenie z realiami wojny przeżyli żołnierze z 2 plutonu, którzy znaleźli się pod ogniem karabinu maszynowego obrońców z placówki „Wał”. Polacy podpuścili Niemców na bliską odległość i dopiero gdy ci znaleźli się kilkadziesiąt metrów przed ich liniami, otworzyli ogień. Kilka minut później siłę ognia wzmocniły polskie moździerze. Niemcy również je posiadali, choć nie mogli ich wykorzystać, bowiem jak wspominał mat Bruno Nitzsche:
Skrzynia, w której miały znajdować się granaty moździerzowe 81 mm, zawierała tylko amunicję ćwiczebną. Najcięższa broń piechoty jaką posiadał nasz oddział podczas ataku na Westerplatte nie nadawała się do użytku.
Gęstość, a przede wszystkim skuteczność ognia obrońców spowodowała, że niemiecka kompania szturmowa zaczęła ponosić coraz większe straty, o czym informował niemiecki raport:
… Pierwsza drużyna tego plutonu przedarła się przez wybite w murze otwory i przy tym manewrze dostała się pod silny ogień karabinów maszynowych ze wszystkich stron. Poległ przy tym dowódca plutonu starszy sierżant Graaf (w rzeczywistości nie poległ ale został ranny - przyp. AK) ….a wraz z nim cała prawa grupa….
Sytuacja musiała być poważna, skoro o 5.45 do dowódcy okrętu trafiła prośba szturmowców o przysłanie trzeciego lekarza. Prośbę niemal natychmiast spełniono. Kwestia szybkiego udzielenia pomocy medycznej miała duże znaczenie przy ratowaniu życia, stąd angażowano do służby w niej wszystkich, nawet członków okrętowej orkiestry. Kapelmistrz Willy Aurich odnotował:
…Jadą już też pierwsze samochody sanitarne. Między nimi widać wracających z noszami sanitariuszy. Również trzej ludzie spośród moich muzyków są przy tym, jako pomocnicy sanitariuszy.
Skala poniesionych strat w pierwszym ataku spowodowała, że por. W. Henningsen podjął decyzję o wycofaniu swych ludzi na pozycje wyjściowe. Od godziny 7.40 do 8.55 (z przerwą pomiędzy godzinami 8.15-8.28) Schleswig-Holstein intensywnie ostrzeliwał Westerplatte, uszkadzając wtedy jedyne na Westerplatte, ciężkie działo kalibru 76,2 mm. Oddało ono zaledwie 28 wystrzałów, neutralizując zresztą skutecznie niemieckie punkty ogniowe strzelające zza kanału min. w spichlerzach Prowe, Anker oraz latarni morskiej. Pomimo znaczących ofiar i narastającej frustracji, wśród niemieckich marynarzy utrzymało się wysokie morale, o czym świadczą słowa żołnierza Helmutha Schauera:
Kiedy załamał się atak, byliśmy rozgoryczeni i załamani. Chęć, by wziąć rewanż na Polakach wzięła górę i znów chcieliśmy stanąć do walki.
Z chwilą zakończenia ostrzału przez pancernik, rozpoczął się drugi atak kompanii szturmowej. Tym razem marynarzy na prawym skrzydle wzmocnił 60-osobowy III pluton z 13 kompanii SS-Heimwehr Danzig (najprawdopodobniej w natarciu uczestniczył także pluton SS-manów z Wachstrumbann Eiman). Uderzył on w kierunku placówki „Fort”. Wedle zapisków porucznika Waltera Schuga, drugi szturm wyglądał następująco:
Kompania poszła do drugiego ataku. Na lewym skrzydle poszły resztki 2 plutonu 18 ludzi, w środku szła reszta plutonu saperów 21 ludzi, a na prawym skrzydle poszedł 1 pluton wspierany cekaemem kompanii i jeden cekaem policji. Tym razem plutony ruszyły do przodu ostrożnie.
Z upływem czasu walka na Westerplatte zaczęła przybierać coraz bardziej gwałtowny charakter. Około godz. 12.30 na skutek strzałów, jakie padły z Wartowni nr 5, ciężko ranny w pierś oraz brzuch został dowódca kompanii szturmowej porucznik Wilhelm Henningsen (zmarł następnego dnia). Meldunek dotyczący tego zdarzenia brzmiał: „zajęcie Westerplatte przez kompanię niemożliwe. Dowódca kompanii ciężko ranny”.
Jego następcą wyznaczono porucznika Waltera Schuga, dowódcę 1 plutonu. Śmierć Henningsena i brak postępów w ataku skłoniła nowego dowódcę do podjęcia decyzji o wstrzymaniu natarcia. Późnym popołudniem okopanych przed murem okalającym Westerplatte szturmowców odwiedził gen. Friedrich Eberhardt. Jego pobyt miał na celu podniesienie żołnierzy na duchu. Zagrzewanie do walki i obietnica kolejnych posiłków nie na wiele się zdały, o czym mógł się osobiście przekonać generał, słysząc skierowane pod swoim adresem słowa dowódcy kompanii por. W. Schuga:
Gdyby nawet mógł Pan przysłać dwa lub trzy plutony i tak wszystko na nic. Polacy uczynili z Westerplatte twierdzę, którą można zgnieść tylko Stukasami.
Nalot i „biała flaga”
Właśnie z taką sugestią wystąpił do Dowództwa Sił Morskich „Wschód” komandor Gustaw Kleikamp. Jeszcze tego samego dnia na pokład „Schleswiga-Holsteina” dotarła radiodepesza, zawierająca zgodę na przeprowadzenie ataku lotniczego. Z powodu niemożności ewakuowania ludności cywilnej pierwszego dnia wojny, nie doszedł on do skutku. Nowy termin bombardowania wyznaczono na sobotę 2 września 1939 r.
Utrzymująca się od wczesnych godzin porannych mgła spowodowała, że na mające przeprowadzić bombardowanie załogi dwóch dywizjonów II/StG i III/StG z 2 Pułku Bombowców Nurkujących „Immelmann” (Sturzkampfgeschwander) – niecierpliwie oczekiwały na swych macierzystych lotniskach w Słupsku-Zachód (Stolp-West) i Złotowie (Annafelt-Flatow) na sygnał do startu. Dopiero o godzinie 17.33 wzbiły się w niebo pierwsze maszyny z II/StG 2. Ich koledzy z - III/StG znaleźli się w powietrzu trzy minuty szybciej.
Około godziny 18.00, 58 bombowców nurkujących typu Junkers 87-B (po 29 z każdego dywizjonu) rozpoczęło bombardowanie Westerplatte. Półwysep został dosłownie przeorany bombami. Każda z maszyn zrzuciła po 5 bomb, w tym jedną o wadze 250 kg i cztery o wadze 50 kg. Niemcy nie byli w stanie ocenić wyników nalotu. Wspominał o tym niemiecki raport:
Atak Stukasów wywarł bardzo duże wrażenie, odnośnie do faktycznego skutku bombardowania Westerplatte, nie mamy jeszcze własnej oceny, ponieważ z obecnego miejsca postoju jest niedogodny wgląd w teren Westerplatte.
Bombardowanie wstrząsnęło morale obrońców. W godzinę po bombardowaniu z „Schleswiga-Holsteina” nadano do Dowództwa Sił Morskich Grupy „Wschód” depeszę o następującej treści: „Z pokładu SX (Nowy Port, nadbrzeże składów drewna) ok. godz. 19.30 dostrzeżono na Westerplatte białą flagę. Westerplatte pod obserwacją.” Flaga szybko zniknęła, co pozwala sądzić, że była to najprawdopodobniej jedynie chwila słabości polskiej załogi. Gdyby Niemcy bezpośrednio po zakończonym ataku lotniczym przeprowadzili szturm siłami lądowymi, prawdopodobnie zajęliby półwysep. Ale zabrakło przede wszystkim świeżych sił, aby tego dokonać. Formacja, którą wyznaczono jako główny taran do kolejnego przygotowywanego uderzenia, czyli kompania specjalna Szkolnego Batalionu Saperów z Rosslau-Dessau, od godziny 19.40 znajdowała się w powietrzu na pokładach 20 samolotów transportowych Junkers-52 i dotarła do Gdańska dopiero w godzinach rannych 3 września 1939 r.
Następnego dnia Westerplatte znalazło się pod niezbyt celnym ogniem, prowadzonym z morza przez torpedowiec T-196 oraz trałowiec „Von der Groeben”. 6 września niemieccy saperzy podjęli próbę podpalenia lasu na Westerplatte. Wtoczona na tor kolejowy cysterna z benzolem eksplodowała, nie dojeżdżając nawet do polskich pozycji. Podczas drugiej próby posłużono się miotaczami ognia, ale ogień tylko na chwilę się rozprzestrzenił, by następnie szybko zgasnąć.
Honorowa kapitulacja
7 września 1939 r. pancernik „Schleswig-Holstein” zaczął ostrzeliwać Westerplatte już o 4.26. Ostrzał prowadzono metodycznie, a horror z nim związany doskonale oddają słowa zapisane przez jednego z kadetów służących na pancerniku:
Około 04.30 rozpoczęło się piekło. Westerplatte drży, powietrze syczy i burzy się, kiedy grzmot wybuchów rozlega się jak odgłosy potężnej burzy. Trwa niespotykany dotąd ogień huraganowy, nie zostawiając kamienia na kamieniu. To zada Polakom ostateczny cios i z dreszczem myślę o zabitych i rannych na Westerplatte. Ilu z nich przeżyje?.
Po zakończeniu nawały ogniowej „do rozpoznania walką” ruszyli żołnierze zarówno kompanii szturmowej jak i specjalnej kompanii saperów. Atakiem kierował dowódca Szkolnego Batalionu Saperów ppłk. Carl Henke. Szturmujący posuwali się ostrożnie, używając do przełamania polskiego oporu wszelkich środków ogniowego wsparcia, w tym działek przeciwpancernych typu PAK 36 o kalibrze 37 mm, miotaczy ognia, moździerzy, ładunków wybuchowych. Na bieżąco proszono też o wsparcie artyleryjskie z pancernika na zidentyfikowane cele. Jego pociski zniszczyły budynek Wartowni nr 2. Tego dnia Niemcy nie zamierzali jednak zdobywać Westerplatte. Generalny szturm zaplanowano na 8 września, dlatego po rozpoznaniu węzłowych punktów polskiej obrony ppłk. C. Hanke nakazał wycofanie podległych oddziałów.
Niemal natychmiast podjęto kolejną próbę podpalenia lasu. Mat Heinz Denker po latach wspominał:
Nasz sierżant Waschewski obsługiwał doczepioną z tyłu lokomotywę. Pomachał nam ręką, kiedy ruszał. Minutę później usłyszeliśmy wybuch po zderzeniu. Natychmiast strzeliły w górę ostre płomienie.
Efekt podpalenia okazał się być mizerny, ale niespodziewanie dla samych atakujących o godzinie 9.45 do dowódcy pancernika „Schleswig-Holstein” trafiła wiadomość: „Na Westerplatte widać białe flagi”. Komandor Gustaw Kleikamp udał się osobiście na pozycje bojowe zajmowane przez saperów, by potwierdzić otrzymany meldunek.
Nie było wątpliwości, po 7 dniach bohaterskiej obrony, dowódca WST major Henryk Sucharski postanowił poddać składnicę. Niemcy z należytymi honorami potraktowali polskich jeńców. Troskliwą opieką niemieckich służb sanitarnych otoczono również ciężko rannych. Porucznik Grodecki wspominał: „Dowódca «Schleswiga», rzuciwszy niemieckim oddziałom komendę «Achtung», wyraził załodze Westerplatte, jako godnemu siebie przeciwnikowi, pełne uznanie za dzielną obronę i prosił o przetłumaczenie naszym żołnierzom słów: «Tapfer geschlagen» – Dzielnie walczyliście.”
Straty strony niemieckiej walczącej na Westerplatte wyniosły 17 zabitych żołnierzy kompanii szturmowej (w tym jeden kadet z pancernika zmarły z powodu ran doznanych w wyniku wybuchu pocisku na pokładzie okrętu), 56 rannych, 40 lekko rannych, 3 rannych pionierów z kompanii specjalnej Szkolnego Batalionu Saperów z Rosslau oraz 2 rannych żołnierzy z SS-Heimwehr Danzig. Taka była cena, jaką Niemcom przyszło zapłacić za zdobycie Westerplatte.
Arkadiusz Karbowiak
Arkadiusz Karbowiak jest współtwórcą powstającego w Warszawie Muzeum Żołnierzy Wyklętych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.