Jan Sadkiewicz
W dzisiejszych sporach o politykę zagraniczną II RP orientację proniemiecką próbuje się często zdezawuować, wskazując na szczupłą liczbę jej zwolenników. Stwarza się wręcz czasami wrażenie, że Władysław Studnicki był jedynym jej orędownikiem. To nie była prawda. Chociaż idea porozumienia z Niemcami nie zyskała masowego poparcia, to do dziś imponować może jakością swojego intelektualnego zaplecza. W połowie lat 30. XX w. Studnicki – jak wspominał Józef Mackiewicz – „nie był bynajmniej w swoich koncepcjach odosobniony, jak to się dziś tchórzliwie udaje. Był wtedy jeszcze wielkim autorytetem, uwielbiany przez zwolenników, poważany przez przeciwników”.
„Znałem licznych intelektualistów – dodawał w swoich wspomnieniach Stanisław Swianiewicz – których stosunek do Studnickiego graniczył z uwielbieniem […]. Niektórzy nazywali siebie uczniami Władysława Studnickiego”.
Na pierwszym miejscu wśród nich trzeba wymienić Stanisława Cata-Mackiewicza. U progu niepodległości, gdy Studnicki – konsekwentny zwolennik opcji niemieckiej mimo załamania cesarstwa Hohenzollernów – pozostawał w rzeczywistej izolacji, Mackiewicz udostępnił mu łamy wileńskiego „Słowa”, choć sam nie podzielał wtedy jego koncepcji. Dopiero rozczarowanie funkcjonowaniem sojuszu z Francją i obawy o jego rzeczywistą wartość skłoniły „Cata” do poszukiwań nowej doktryny bezpieczeństwa Rzeczypospolitej. Pod wpływem Studnickiego zaczął dostrzegać zalety potencjalnej współpracy z Berlinem, a przewyższając swego mistrza talentem pisarskim i publicystyczną werwą, na przełomie lat 20. i 30. stał się chorążym idei porozumienia polsko-niemieckiego. Dobrej koniunktury dla odprężenia relacji z Berlinem Mackiewicz upatrywał w ówczesnej słabości i izolacji Niemiec na arenie międzynarodowej. Przewidywał jednocześnie, że zachodni sąsiad będzie z czasem rósł w siłę i stopniowo zrzucał z siebie wersalskie ograniczenia, a Polska nie jest w stanie nic zrobić, aby ten proces powstrzymać. „Polityka zagraniczna udaje się dobrze dopiero wtedy – pisał – gdy płynie z prądem wydarzeń politycznych”.
Lepiej – argumentował – sprzedać Niemcom swoje poparcie dla niektórych ich postulatów, które i tak prędzej czy później zrealizują (np. równouprawnienia w zbrojeniach czy anszlusu), a w zamian uzyskać korzyści w stosunkach dwustronnych i pomoc Berlina w realizacji polskich interesów wobec Litwy, Czechosłowacji czy ZSRS. Proponował politykę transakcyjną – wymiany konkretnych usług, a nie gestów.
(…)
Cały tekst dostępny we wrześniowym numerze „Historii Do Rzeczy”!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.