Sergiusz Piasecki, autor jednego z największych polskich bestsellerów XX w. – „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” (1937). W PRL na „perskich jarmarkach” i w antykwariatach przebijał ceną powieści Marczyńskiego i „Złego” Tyrmanda, książki Ossendowskiego i Hłaski. Rywalizować mogła z nim (do czasu) jedynie „Trędowata”. O ile jednak na Mniszkównę komunistyczne władze wydały w końcu łaskawą zgodę, o tyle Piasecki nie doczekał się ułaskawienia, a i po śmierci wciąż był „trefny”. Dobrze, że zachowało się w kraju sporo egzemplarzy z masowych przedwojennych edycji Roju, czasem też jakiś ryzykant przywiózł egzemplarz wydanej na emigracji powieści z zagranicy, aż wreszcie w latach 80. pojawiły się tytuły Piaseckiego w drugim obiegu, oczywiście z „Kochankiem Wielkiej Niedźwiedzicy” na czele.
Z mitem powieści współgrała legenda autorska. Literaturze zawdzięczał wszystko, przede wszystkim wolność. W 1926 r. bowiem po tym, gdy prezydent Rzeczypospolitej darował mu orzeczoną karę śmierci, którą za wcześniejsze zasługi dla II Oddziału zamieniono mu na 15 lat więzienia, siedział w zakładzie karnym na Świętym Krzyżu. Tam też powstały jego pierwsze książki: „Piąty etap” i „Droga pod mur”, cenzura więzienna nie dopuściła jednak do ich wysłania na literackie konkursy.
Los jego się zmienił, gdy na Święty Krzyż przybył Melchior Wańkowicz. To on doprowadził do zainteresowania utalentowanym więźniem opinii publicznej, zainicjował interwencję grona pisarzy w jego sprawie, w końcu przyspieszył zwolnienie Piaseckiego po 11 latach odsiadki i wydał jego „Kochanka Wielkiej Niewolnicy”, który z miejsca podbił serca czytelników, bo też powieść ta – z życia przemytników na pograniczu polsko-sowieckim – zadziwiała rzadką urodą, literacką werwą, niepowtarzalnym klimatem. I pomyśleć, że wychowany w środowisku rosyjskim autor do 20. roku życia nie mówił (!) po polsku, a swoje młodzieńcze pragnienie – zostania pisarzem – zrealizował dopiero, pisząc w 1934 r. w ciągu 28 dni „Piąty etap”, opowiadający dzieje agenta polskiego wywiadu w Rosji.
Sergiusz Piasecki skazany został przez sąd w Lidzie, wraz z Antonim Niewiarowiczem, za zbrojny napad na pasażerów kolejki zmierzającej do Wasiliszek. Dokonał również napadu rabunkowego na kupca jadącego z towarami do Nowogródka, ograbił też furę z kupcami na drodze z Grodna do Wilna, zabierając podróżnym ponad 1000 zł. Wcześniej zasmakował już więzienia, uprawiając, dla ukrycia działalności szpiegowskiej, przemyt. Za okradzenie i rozbicie konkurencyjnej partii przemytników przesiedział 21 miesięcy w więzieniu w Nowogródku. Przebywał również w więzieniach rosyjskich.
W obronie Józefa Mackiewicza
Wrzesień 1939 r. zastał Piaseckiego w Wilnie, gdzie przetrwał okupację litewską, sowiecką, niemiecką i znowu sowiecką. Działał w konspiracji, ale w Armii Krajowej nie został zaprzysiężony, doświadczenie podpowiadało mu bowiem, że jest ona infiltrowana przez wywiad sowiecki. Nie skorzystał z możliwości wyjazdu do Holandii, co oferował mu niderlandzki przyjaciel Paul Speet, od którego otrzymał wizę wyjazdową i pieniądze. Udokumentowana jest jego praca dla Kedywu, co znalazło literacki zapis w książce „Dla honoru organizacji” (1964), kto wie, czy z dzisiejszego punktu widzenia nie najciekawszej, obok „Kochanka…”, w jego dorobku. Sprawował nadzór, a następnie przejął dowództwo nad oddziałem egzekucyjnym wykonującym wyroki wydane na kolaborantów przez sądy specjalne. To on zorganizował i kierował zamachem na Czesława Ancerewicza, redaktora „Gońca Codziennego”, wydawanego w języku polskim organu niemieckiego urzędu propagandy.
Stanął natomiast w obronie skazanego również na śmierć Józefa Mackiewicza. W czerwcu 1946 r., po przybyciu z Warszawy do Rzymu do II Korpusu, złożył tam szczegółowe zeznanie w tej sprawie, w którym czytamy: „W obronie Mackiewicza wystąpiło zdecydowanie wielu członków Organizacji. Między innymi: »Michał«, Zygmunt Andruszkiewicz, »Roman«. Udowodniono, że jeden z oskarżycieli Mackiewicza był »czerwony« i współpracował w piśmie bolszewickim.
Ukazał się list Mackiewicza do Sądu Tajnego, który czytałem. List był pełen oburzenia. Podawał przekonujące dane co do absurdalności wyroku itd. Pamiętam, że Mackiewicz zaznaczył, że to są intrygi jego przeciwników politycznych z obozu bolszewickiego. Że nie zamierza ukrywać się przed wyrokiem ani się osłaniać autorytetem władz. Że jest Polakiem i patriotą polskim. Cała jego wina to nienawiść do bolszewików i jaskrawe wystąpienia przeciw nim. Lecz przeciw narodowi polskiemu nigdy nie występował.
Nie podaję cytatów, bo ich nie pamiętam. Podaję »aurę« listu, który mi dał do przeczytania Zygmunt Andruszkiewicz, współpracownik »Michała«.
»Michał«, który ze mną stale się kontaktował, polecił mi przekazać jego rozkaz Egzekutywie, aby wyroku na Mackiewicza nie wykonywać. Rozkaz ten spełniłem.
W tym czasie został aresztowany Zygmunt Andruszkiewicz, co było ciężkim ciosem dla Organizacji. »Michał« poważnie ryzykując, usunął z jego mieszkania archiwum, którego Gestapo nie odnalazło w czasie rewizji, bo było umieszczone w dobrej skrytce. A mnie prosił, abym użył wszelkich środków, żeby zbadać, nie zostawiając śladów, biurko Andruszkiewicza w Urzędzie Mieszkaniowym, gdzie Andruszkiewicz pracował jako kierownik rejonu. Udało mi się to z trudnością, omal nie wsypą w pierwszym dniu Zielonych Świątek 1943 roku. Wraz z innymi materiałami obciążającymi Andruszkiewicza wykradłem z jego biurka w pierwszej Aplince w Wilnie przy ulicy Wileńskiej formalne odwołanie wyroku na Józefa Mackiewicza”.
Tym samym dwukrotnie uratował życie autorowi „Drogi donikąd”. A szczególnym do sprawy tej aneksem jest „Dla honoru organizacji”, powieść podszyta autobiografią, którą czytać można i należy jednym tchem, właśnie z „Drogą donikąd” i „Nie trzeba głośno mówić”.
Egzekucja literatury zdrady
Okazać się miał rasowym publicystą, czego dowiódł m.in. w bardzo głośnym swego czasu artykule „Były poputczik Miłosz”. Opublikował go Sergiusz Piasecki w „Wiadomościach” z 4 listopada 1951 r. Wybranie przez Miłosza komunistycznego dyplomatę wolności komentowali wówczas, nie żałując ostrych słów, i inni autorzy, m.in. Pawlikowski, Wraga, Bregman, wreszcie Grydzewski („Odstępstwo p. Miłosza od progów »Nowej Wiary« jest samo w sobie faktem bez znaczenia, odstępstwa tego rodzaju będą się mnożyły, przyjdzie chwila – może już niedaleka – kiedy przybiorą rozmiary żywiołowego zjawiska – lawiny. Cokolwiek da się powiedzieć o ich szczerości, są one objawem braku wiary w przetrwanie nowych »demokracji ludowych«, opartych na kulcie bolszewickiego knuta, stryczka i nagana”), nikt jednak nie wypunktował przyszłego noblisty tak celnie jak Piasecki. Chociaż i jemu zdarzało się, w polemicznym ferworze, popełniać błędy i gafy – przeciwstawiając na przykład postawie Miłosza autorytet… Stanisława Cata-Mackiewicza, który niebawem postąpi zupełnie na odwrót, zamieniając Londyn na Warszawę. O zacietrzewieniu publicysty przesłaniającemu mu jasność widzenia świadczy również następująca opinia „krytycznoliteracka”: „[…] nie mogę wpaść w zachwyt, skoro jako poeta Miłosz jest już starą kobyłą, bo łupi swe wiersze od dwudziestu lat, możliwości rozwoju miał rozległe, a nie napisał jeszcze nic takiego, co by dorównywało np. wierszom Łobodowskiego”.