Po ostatnim słowie rozległy się oklaski i wiwaty. Rozentuzjazmowała się także dziatwa szkolna, którą tego dnia spędzono przed rozstawione na salach gimnastycznych głośniki. Beck w jednej chwili stał się idolem narodu. Egzaltowane pensjonarki następnego dnia wycinały sobie jego zdjęcie z gazet i kładły przy nocnej lampce. Znowu zwyciężył tak uwielbiany przez Polaków frazes, a przegrał zdrowy rozsądek.
Wybitny polski historyk, nieżyjący profesor Jerzy Łojek po latach tak skomentował przemówienie Becka:
Wbrew temu, co twierdził minister utrzymanie pokoju z Niemcami właśnie za „wszelką cenę”, w ówczesnej sytuacji międzynarodowej było warunkiem dalszej egzystencji Polski. Po Monachium było zapewne jedno tylko wyjście mogące zapewnić Polsce los lepszy niż ten, jaki ją spotkał w latach 1939–1945: natychmiastowe przystąpienie do Paktu Antykominternowskiego i powolne, jak najbardziej opóźniane, ale realne wejście w przejściowy alians z Hitlerem, nawet za cenę korektur granicznych i pewnego ograniczenia na pewien czas samodzielności polskiej polityki zagranicznej.
Tak, Polska stała przed dramatycznym wyborem. Mogła grać na czas i przyjąć propozycje niemieckie (zgoda na włączenie Wolnego Miasta Gdańsk do Rzeszy i eksterytorialna autostrada przez Pomorze). Albo mogła walczyć na dwa fronty z totalitarnymi kolosami - Niemcami i Związkiem Sowieckim – w oparciu o papierowe brytyjsko-francuskie gwarancje.
Józef Beck, kierując się „honorem”, wybrał to drugie rozwiązanie. Jak się to skończyło – każdy Polak wie doskonale. Strata niepodległości na pół wieku, hekatomba kilku milionów obywateli, utrata Warszawy i połowy terytorium z Wilnem i Lwowem na czele. Polska w przeciągu kilku lat bestialskiej okupacji niemiecko-sowieckiej spłynęła krwią i obróciła się w gruzy.
Taka była cena, jaką naród polski zapłacił za godnościową politykę Józefa Becka.
Honor jest oczywiście czymś pięknym, ale występującym w stosunkach między mężczyznami. W polityce międzynarodowej zaś pojęcie takie nie tylko nie występuje, ale wręcz nie ma racji bytu. Świętym obowiązkiem przywódców jest bowiem walka o interes narodowy, o bezpieczeństwo państwa i jego obywateli. Tej kardynalnej zasadzie sprzeniewierzył się Beck w 1939 roku.
Oczywiście sejmowe przemówienie Becka spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem rodaków, wierzących bzdurnej propagandzie o tekturowych niemieckich czołgach i potężnej polskiej armii, która nie odda Szkopom ani guzika i w dwa tygodnie po wybuchu wojny będzie w Berlinie. Do dzisiaj zresztą katastrofalna polityka Becka ma swoich obrońców wśród naszych brązowników historii.
Warto w tym miejscu przytoczyć słowa dyrektora gabinetu MSZ Michała Łubieńskiego, który po tym jak Beck wygłosił mowę z 5 maja powiedział swojemu szefowi: „Zaczynasz prowadzić popularną politykę, a to jest zawsze bardzo zły znak w polityce zagranicznej”. Uważał bowiem, że opinia publiczna „zawsze żąda od rządu zrobienia jakiegoś głupstwa”. Jak pokazały straszliwe nieszczęścia, które wkrótce spadły na Rzeczpospolitą - miał świętą rację.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.