Doktryna Rayskiego

Doktryna Rayskiego

Samolot PZL-37 "Łoś" z cywilnymi znakami rozpoznawczymi SP-BNL podczas lotu nad Warszawą. Widoczna Wisła i zabudowa Gocławia. Rok 1939
Samolot PZL-37 "Łoś" z cywilnymi znakami rozpoznawczymi SP-BNL podczas lotu nad Warszawą. Widoczna Wisła i zabudowa Gocławia. Rok 1939Źródło:NAC
  • Wojciech SopelAutor:Wojciech Sopel
Dodano: 
W 1939 roku polskie lotnictwo myśliwskie pod względem jakościowym stało niżej niż lotnictwo rumuńskie, bułgarskie, greckie i tureckie. Kraje te posiadały myśliwce PZL P-24, przewyższające nasze PZL P-11c prędkością, mocą silnika, uzbrojeniem i wyposażeniem. Litwa posiadała nawet Gladiatory. Czechosłowacja, póki istniała, miała Avię B-534. Winę mają tu ponosić Niemcy, które nie poczekały z inwazją kilku tygodni, aby do Polski mogły dopłynąć angielskie Hawker Hurricane i francuskie MS 406.

W okresie dwudziestolecia międzywojennego popularne były poglądy włoskiego teoretyka gen. Gulio Douheta. Uważał on, że lotnictwo samodzielnie jest w stanie wygrać wojnę, niszcząc ośrodki przemysłowe przeciwnika i węzły komunikacyjne. Bombardując miasta pozbawić miało wrogie społeczeństwo woli walki. Walkę o panowanie w powietrzu toczyć miało lotnictwo bombowe – poprzez atakowanie i niszczenie lotnisk przeciwnika. Wojna powietrzna miała zaś przybrać formę statycznych walk flot powietrznych, ostrzeliwujących się armatami z dużej odległości.

Od tej idei pochodziło przekonanie o zbędności lotnictwa myśliwskiego, które nie byłoby w stanie odnaleźć i przechwycić wrogich wypraw bombowych. Douhet uważał że siła ognia defensywnego formacji bombowej przeważy nad możliwościami myśliwców – w przypadku gdyby jednak zdołały one zaatakować bombowce. Postulował on też powstanie samolotu bitewnego – nowego rodzaju lotnictwa, silnie uzbrojonego w broń strzelecką, w tym działa. Samoloty te miały też przenosić bomby i zastąpić wszystkie inne rodzaje samolotów bojowych. Lotnictwo pomocnicze było według tej koncepcji zbędne, a nawet szkodliwe, rozpraszając jedynie środki.

W polskich warunkach po roku 1926 na korzyść tej teorii przemawiała jej krytyka ze strony gen. Władysława Sikorskiego. Douhetyzm zakładał wojną prowadzoną podobnie do I wojny światowej na Zachodzie – czyli wojny pozycyjnej. Nasza doktryna przewidywała walkę manewrową. O ile wspólnie z Francją teoretycznie mogliśmy atakować w ten sposób Niemcy, o tyle przemysł ZSRS pozostawał poza zasięgiem naszego oddziaływania. Można było jedynie myśleć o izolacji frontu poprzez bombardowanie mostów i węzłów kolejowych na zapleczu.

Załogi samolotów PZL-37 "Łoś" z 210 Dywizjonu Bombowego przy maszynach. Rok 1939

I na tym tle wypada odnotować memoriał (późniejszego) generała Ludomiła Rayskiego. Wyłuszcza on tam swoje poglądy na organizację i wykorzystanie lotnictwa wojskowego. Dzielił jego zadania na dwie grupy. Jako broń pomocnicza samoloty miały wykonywać taktyczne rozpoznanie, bombardowania, zapewniać osłonę myśliwską i łączność. Jaki broń samodzielna miały zwalczać lotnictwo nieprzyjaciela i wykonywać ataki na jego tyłach.

Według założeń Rayskiego konieczne jest oszczędzanie lotnictwa i używanie go tylko do zadań, które nie mogą być wykonane przez inne bronie. Wykorzystanie lotnictwa do bezpośredniego wsparcia wojsk na polu walki jest luksusem, na który mogą sobie pozwolić tylko najbogatsze państwa. Mała liczba samolotów wymaga, aby lotnictwo było w granicach możliwości uniwersalne.

Dopóki żył marszałek Piłsudski, udawało się utrzymywać rozwój lotnictwa w ryzach. Zamawiano myśliwce, bombowce, samoloty rozpoznawcze i towarzyszące. Po śmierci marszałka, w 1936 r. płk Jagmin-Sadowski w oparciu o dane Departamentu Aeronautyki opracował plan użycia lotnictwa w wojnie. Miało ono atakować cele strategiczne na terytoriach wrogów: węzły i mosty kolejowe, mosty drogowe wzdłuż Odry od Szczecina do Raciborza; porty morskie: Wismar, Rostock, Greifswald, Szczecin; obiekty przemysłu zbrojeniowego we Wschodnich Niemczech, rejon Berlin, Dessau, Zwikau, Drezno, Wrocław, Opole i cały teren Prus Wschodnich. Do realizacji tych zadań planowano użyć 378 bombowców i 360 samolotów liniowych (lekkich, szybkich bombowców). Wystawienie tylu maszyn przekraczało możliwości Polski, więc plan ograniczono do 252 bombowców i 336 liniowców.

Ludomił Rayski

Plan ten był jednak kompletnie nierealny, z uwagi na konieczność zapewnienia stosownych zapasów bomb, paliwa i części zamiennych. Liczne kolumny samochodowe, niezbędne do zaopatrywania samolotów w paliwo, były bardziej potrzebne zapóźnionym pod tym względem wojskom lądowym. Natomiast w czasie pokoju tak liczne flotylle powietrzne prezentowałyby się okazale na rozmaitych defiladach czy też przy okazji podejmowania zagranicznych gości.

Trudno stwierdzić, czy plany te były zgodne z naszą doktryną wojenną, gdyż w zasadzie tej doktryny nie było. Nie było też planów wojny z Niemcami, a istniejące założenia na pewno nie przystawały do rzeczywistości. Wyobraźmy sobie, że 1 września 1939 roku w reakcji na atak niemiecki, wysyłamy bombowce na Wismar czy Szczecin. Po co?

Do tego czasu zdołano wcielić do służby około 40 bombowców Łoś, które w zasadzie mogły być użyte do nalotu na jedno lotnisko niemieckie dziennie. Przy czym jednak przewaga wroga w powietrzu byłą tak wielka, że prawdopodobnie zostałyby one wybite już pierwszego dnia wojny. Zauważmy, że opóźnienia w produkcji samolotów nie musiały powodować opóźnień w zapewnieniu samochodowych kolumn zaopatrzeniowych, a tu też były braki. Zawyżono w drastyczny sposób nasze możliwości wystawienia lotnictwa jako siły bojowej, co spowodowało gigantyczne marnotrawstwo skromnych zasobów.

Plany rozwoju naszego lotnictwa w latach 30. ubiegłego stulecia korespondowały z założeniami douhetyzmu, czyli były awangardowe pod względem teoretycznym. Wbrew pojawiającym się próbom obrony, wizje gen. Douheta okazały się ślepym zaułkiem. Owszem, na świecie w tym okresie widać prymat lotnictwa bombowego, ale nikt nie rezygnował z myśliwców, pracowano też nad środkami wykrywania bombowców: optycznymi, dźwiękowymi i radarem.

Za istniejący stan rzeczy pełną odpowiedzialność ponosi sanacja, której poszczególne ekipy miały pełną swobodę organizacji sił zbrojnych państwa. Panował tam system folwarczny, gdzie każdy miał swoją działkę, którą zarządzał. Na lotnictwie mało kto się znał, w tej sytuacji generał Rayski, jako szef Departamentu Aeronautyki pozostawiony był samemu sobie i mógł robić, co chciał.

Niestety jego dogmatyczne pomysły były merytorycznie słabe i oderwane od rzeczywistości. Chciałbym w tym miejscu zamknąć wątek odpowiedzialności. Sam generał Rayski obarczał winą zwierzchników, pisząc o chaosie decyzyjnym. W najwyższym stopniu obciąża to marszałka Rydza-Śmigłego, który miał pełnię władzy. Nie znając się na technice i pragnąc zneutralizować generała Kazimierza Sosnkowskiego, powierzył mu kierowanie Komitetem do Spraw Uzbrojenia i Sprzętu (KSUS), który to miał zajmować się modernizacją sił zbrojnych i zatwierdzać nowy sprzęt. Nie bardzo znał się ów KSUS na technice lotniczej i mówiąc krótko pozwalał sobie przez dłuższy czas wciskać ciemnotę.

Interakcje między tymże KSUS-em, marszałkiem Rydzem-Śmigłym, Departamentem Aeronautyki (gen. Rayskim), Ministerstwem Spraw Wojskowych itp. są słabo zbadane i godne poważnego opracowania. Podobnie, jak skutki wprowadzenia jeszcze przez marszałka Piłsudskiego dwóch torów dowodzenia: pokojowego i wojennego.

Wojciech Sopel

Czytaj też:
Prototypy polskich samolotów myśliwskich w II Rzeczpospolitej