Czesław Miłosz rok przed śmiercią, zapytany przez Annę Bikont i Joannę Szczęsną, dlaczego to on akurat powiedział „nie”, wybierając emigrację, w chwili, gdy – jak twierdził – „naśladowanie wzorów sowieckich stało się w Polsce obowiązujące dla pisarzy”, odpowiedział: – Pytanie, dlaczego inni nie mieli tych hamulców? Mówię po rosyjsku, świat wschodni był mi doskonale znany i – w odróżnieniu choćby od Andrzejewskiego – wiedziałem dużo o systemie sowieckim. Uważałem, że największe nieszczęście na tym świecie, jakie może się człowiekowi przydarzyć, to być obywatelem sowieckim. Ostatecznie nie bez przyczyny, ryzykując skórą, uciekłem w 1940 r. z sowieckiego Wilna. Pewnie ambicje mają ogromny wpływ na człowieka, a ja byłem zbyt dumny, żeby ulegać pokusie prymusostwa. Nie chcę się wybielać. Też byłem na najlepszej drodze. Może uciekłem, bo bałem się siebie. To też kwestia smaku. Ja nigdy bym nie pisał tego, co Andrzejewski pisał o człowieku radzieckim. Ale były też drogi bardziej eleganckie, wytworne wręcz, takim konformistą idealnym był Tadeusz Breza, który służył partii swoim wykształceniem katolickim”.
Ten, zdaniem Miłosza, „idealny konformista”, urodzony w 1905 r. na Wołyniu w ziemiańskiej rodzinie o arystokratycznym pochodzeniu, do zakonu oo. benedyktynów wstąpił w wieku 21 lat, odbywając nowicjat w klasztorze St. Andre-Lophen pod Brugią w Belgii. Nie został jednak przyjęty do zakonu. „Zwracano mi ze słodyczą, potem już ze zniecierpliwieniem i zgrozą uwagę, że kiedy już tu jestem, w klasztorze, winienem od czasu do czasu pomyśleć o Stwórcy, a nie tylko – powiedzmy – o Arystotelesie, Tacycie, Descarcie czy Monteskiuszu. Ale mnie wabiły te ich głosy, ze sto chyba podobnych głosów, których mogłem słuchać, które mi dawały rozkosz umysłową i uczyły mnie. Począwszy od pierwszej zaraz strony, otwierały swe usta, podczas kiedy niebo, ilekroć zwracałem na nie myśl, wydawało mi się raczej małomówne”.
Zwątpienie w potrzebę wiary Brezy, tak jak Iwaszkiewicza, wyraził po latach Witold Wirpsza w rozmowie z Jackiem Trznadlem („Hańba domowa”): „Nie myślę, żeby on, siedząc w nowicjacie, był człowiekiem naprawdę wierzącym w sensie głębszym. To był katolicyzm uprawiany na zimno, spekulatywny”.
W każdym razie naczytał się wtedy dzieł naukowych, pogłębiając następnie wiedzę na studiach filozoficznych na Uniwersytecie Warszawskim. Materiały do pracy magisterskiej zbierał już w Londynie, gdzie spędził dwa lata jako pracownik attachatu prasowego. Odbył jeszcze kilka podróży po Europie, by w 1932 r. powrócić do kraju. Zamieszkał w Warszawie, podejmując pracę redaktorską w „Kurierze Porannym”, w którym niebawem mieć będzie miejsce jego debiut prozatorski (nowela „Rycerze króla Nartusa”). Naprawdę jednak do literatury wkroczy w 1936 r. pierwszą polską powieścią o problematyce homoseksualnej pt. „Adam Grywałd”. Prekursorską więc, psychologizującą w sposób nawet jak na ówczesne standardy niemożliwie, a nudną nadzwyczajnie. Niemniej maluczko, a uczyniono by z niego nad Wisłą drugiego Prousta.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.